Druga podróż do Ławry. Częstochowski jubileusz i wznowienie misji
Jednak gdy unici nie chcieli poddać się prawosławnym praktykom religijnym, zostali zgromieni. Oczekiwano, że jako pielgrzymi wypełnią święte zwyczaje i dostąpią odpustu. Unici skomentowali to słowami: My nie przybyliśmy tu na żaden odpust. Nas tu pod aresztem prowadziła policja i kazała patrzeć na wasze świętości. My nigdy nie przyjmowaliśmy prawosławia, jesteśmy Polacy i katolicy.
Nazajutrz, gdy zapędzeni do cerkwi nie chcieli przyjąć na głowę czapki i oleju, archimandryta zawołał: „Niech będą przeklęci niewierni, niech na ich pola pada kamienny grad, niech Bóg im nie da zdrowia”. Rankiem następnego dnia unici wymknęli się do polskiego kościoła, gdzie uczestniczyli w Mszy św. Odnalazła ich tam policja, w następstwie czego kazano im stawić się u oberpolicmajstra. Ten, trzymając dokument, krzyczał: „Tu napisano, że pragnęliście być w Kijowie, że jesteście prawosławni. Przecież prosiliście gubernatora siedleckiego, żeby wam ułatwił pielgrzymkę”. Unici odrzekli: „Nigdy nie chcieliśmy i nikogo nie prosili. Bez oznajmienia nam po co naczelnik kazał się wybrać w drogę, naznaczył dzień wyjazdu, dał furmanki na kolej, wepchnęli nas do wagonu i wyrzucili tu jak nierozumnych”. „Milczeć – odkrzyknął oberpolicmajster. – Wracać natychmiast tam, gdzie wyznaczono wam miejsce. Nie włóczyć się do kościoła, bo za to możecie nie wrócić do domu!”. W następstwie mnisi rozpoczęli naukę modlitwy prawosławnej, żegnania się i pokłonów do ziemi. Gdy zorientowali się, że nic z tego nie wychodzi, kazali unitom wracać do domów, ale bez popów i pieniędzy na drogę.
Po powrocie na Podlasie gubernator siedlecki wezwał unitów do siebie, zaznaczając, że muszą trzymać język za zębami i nie opowiadać o swojej pielgrzymce.
Z kolei tysiące unitów przybyły 13 czerwca 1882 r. do kościoła pw. św. Ludwika we Włodawie na odpust św. Antoniego. Proboszcz cerkwi prawosławnej, radca kolegialny konsystorza chełmsko-warszawskiego Michał Zamarow ocenił ich liczbę na 5 tys. Według szacunków tylu wiernych przybyło z samego powiatu bialskiego. M. Zamarow pisał następnie do abp. Leontija: „Nabożeństwo, które tego dnia odprawiłem u siebie w cerkwi… odciągnęło stamtąd ok. 200 prawosławnych, ale to w porównaniu z pielgrzymami, którzy pozostali w kościele katolickim, jest kroplą w morzu. Wobec tego ośmielam się zanieść do Waszej Ekscelencji najpokorniejszą prośbę, aby usunąć ks. Antoniego Ziemblickiego z parafii włodawskiej i odpowiednio go ukarać…”. Na skutek skargi i w wyniku wszczętego śledztwa w miejscowym sądzie toczył się szereg spraw przeciwko uczestnikom nabożeństwa odpustowego. Do rozprawy z ks. Zimblickim, proboszczem i dziekanem włodawskim, którego oskarżono o spowiadanie unitów z Białej, Dołhobród, Sławatycz, a także udzielanie im Komunii św., rząd rosyjski powołał specjalną komisję, na czele której stanął Bojkow, urzędnik do specjalnych poruczeń przy generalnym gubernatorze warszawskim.
W sierpniu 1882 r. obchodzono w całej Polsce jubileusz 500-lecia pobytu Matki Bożej na Jasnej Górze. Mimo iż oficjalnie obowiązywał zakaz organizowania pielgrzymek do Częstochowy, na centralną uroczystość przybyło ok. 300 tys. wiernych. Nie zabrakło wśród nich Podlasiaków, w tym unitów, którzy przedzierali się małymi grupkami lub pojedynczo. Józef Grużewski wspominał, że spotkał w Siedlcach rzeźnika, który uczestniczył w jubileuszu 500-lecia i przywiózł z Częstochowy pamiątkowe obrazy. O tym, że byli tam także unici, pisano w 11 numerze prawosławnego pisma „Chełmsko-warszawski eparchialnyj wiestnik”: „W upalne popołudnie drogą z Witoroża do Białej zbliża się niewielka grupa ludzi do toru kolejowego. Wyszedł im naprzeciw dróżnik kolejowy, przywitał po polsku, pytał, dokąd idą. Odpowiedzieli, że do Leśnej. W końcu ufając dróżnikowi, przyznali się, że wybierają się do Częstochowy. Wtedy dróżnik ów powiedział im, że księża ogłaszali, żeby wszyscy szli do Częstochowy, gdyż na jubileusz przyjedzie zastępca papieża”.
W sierpniu 1882 r. oo. jezuici z Galicji wznowili misję wśród podlaskich unitów. Podjął się jej ks. Walerian Mrowiński ze Starej Wsi koło Brzozowa. Wcześniej, 27 czerwca, odebrał wystawiony przez pruskich urzędników paszport – jako przedsiębiorca nabywający lasy. 1 sierpnia przekroczył granicę, zdążając do Siedlec, które uczynił następnie bazą do wyjazdów w teren. W połowie sierpnia udał się w Poznańskie, skąd na Podlasie powrócił pod koniec miesiąca. Notował m.in.: „W roku 1882 byłem dwa razy na Podlasiu jako misjonarz unitów. Przebrany byłem po świecku i opatrzony w legitymację jako agent do kupowania dóbr i lasów. Wątpię, czy jest gdzieś indziej druga misja tak niebezpieczna. Człowiek jest ustawicznie pod nadzorem i w towarzystwie żandarmów i przebranych agentów. Ci rewidują bez końca rzeczy, egzaminują, robią studia nad człowiekiem, chodzą za nim… Mimo to wszystko poszło szczęśliwie, a byłem tą razą pod Brześciem Litewskim, w owej sławnej śmiercią 14 zastrzelonych za wiarę unitów w Pratulinie. Było 180-200 chrztów, kilkanaście ślubów i spowiedzi… Tylko szczególnej Bożej Opatrzności zawdzięczam, żem na pierwszej i drugiej ekspedycji razem w ośmiu miejscowościach przeszło 960 dzieci ochrzcił, kilkadziesiąt ludzi wyspowiadał i 30 małżeństw pobłogosławił. Kwatera moja we dnie była w stodole lub stajni z bydłem, czynności zaś kapłańskie sprawowałem w nocy. Unici jest to lud święty, a mało kto jest między nimi, niewiast i pastuchów nie wyjąwszy, co by nie siedział w więzieniu za wiarę. Są tacy, co po dziesięć i więcej razy siedzieli. Czystość obyczajów jest pomiędzy nimi prawdziwie anielska. Ja dlatego nie mogę tam już wrócić, bo mnie poznali, że jestem jezuitą… Dwa razy sidła na mnie zakładano, ale Bóg mnie wybawił”.
Józef Geresz