Dopóki piłka w grze
Jakaś magiczna siła sprawia, że na 90 minut zapominają o Bożym świecie i ważne jest tylko jedno: 22 facetów uganiających się - mniej lub bardziej składnie - za skórzaną kulką. A to uganianie i jego wynik staje się dla niektórych ważne tak bardzo, że gotowi są zaryzykować nawet zdrowie i życie dla obrony chwały klubowych czy reprezentacyjnych barw.
Historia zna przecież przypadki wojen, których przyczyną był futbol, a pisali już o tym zdecydowanie poważniejsi ode mnie autorzy.
Czemu więc i ja, malutki, sięgam po ten temat? Po prostu: w piątek zaczęło się Euro! I do w dodatku z udziałem naszych dzielnych reprezentantów. Zawsze ściskam za nich kciuki i zdzieram gardło, chociaż zdaję sobie sprawę, że to bardziej kwestia sentymentalnej nadziei i tęsknoty za sukcesem, niż realna ocena poziomu i możliwości. Na etapie teorii jesteśmy naprawdę mocni, nawet bardzo. Kiedy słucham analiz przeprowadzanych w telewizyjnym studiu przez naszych rodzimych specjalistów, trenerów, działaczy i byłych zawodników, to zastanawiam się: jak to możliwe, że jeszcze ani razu nie byliśmy mistrzami świata, a ostatni sukces na dużej imprezie odnieśliśmy 34 lata temu? Jak to się stało, że nasze kluby nigdy dotąd nie zdobyły żadnego europejskiego pucharu, a od kilkunastu lat nie mogą przebić się przez „kwalifikacje do fazy wstępnej eliminacji, do eliminacji do fazy grupowej” Ligi Mistrzów? Czemu dopiero wczoraj wygraliśmy pierwszy mecz na Mistrzostwach Europy? Dosyć groteskowo brzmią te płynące ze studia analizy, wnioski i obserwacje w zestawieniu z naszymi futbolowymi sukcesami ostatnich lat.
Zawsze jednak żyję nadzieją, że tym razem będzie inaczej. Znam już wyniki pierwszych meczów, ale i tak nie będę bawił się w jasnowidza. Tajemnicze „dopóki piłka w grze” niech na razie wystarczy.
A poza stadionami… Francja, gospodarz tej jednej z największych imprez sportowych, pogrążona jest tak naprawdę w morzu problemów: zagrożenie terrorystyczne, protesty i strajki, powódź… Sporo tego, szczególnie w obliczu wyzwań organizacyjnych. A mimo to ani wcześniej, ani teraz nie słychać żadnych głosów zwątpienia w sens i powodzenie organizacji. Żadne komisje nie zajęła się wnikliwie tą sprawą, a i media też specjalnie jej nie analizowały. Tylko nasze „problemy z demokracją” są atrakcyjne? Druga rzecz: kibolskie rozróby na ulicach. Można oczywiście wyjść z założenia, że do nich – podobnie, jak według niektórych do zamachów – po prostu trzeba przywyknąć. Okazuje się jednak, iż to nie tylko polski problem, jak to przedstawiano chociażby przed poprzednimi mistrzostwami, których byliśmy przecież współgospodarzami. Głoszono wtedy dramatyczne wręcz apele: „Nie jedźcie do Polski!”. W tym roku podobnie: to właśnie nasi kibice mieli być największym zagrożeniem, a zwrócił na to uwagę nawet sam prezydent Republiki. A tu – po kilku zaledwie dniach turnieju – okazało się, że i Rosjanie, i Niemcy, i Anglicy, i nawet „miejscowa ludność” (tak podają niektóre media, a ja domyślam się, że chodzi zapewne o Francuzów) też dosyć dobrze radzą sobie z taką „formą dopingu ulicznego”.
Nic to… „Naprawdę trudno w tej sytuacji cofać się do tyłu!” – stwierdził z powagą w głosie jeden z naszych komentatorów. Nie jestem przekonany, czy łatwiej jest cofać się w drugą stronę, ale żyję nadzieją, że nasi piłkarze nogi nie cofną i… tutaj już cisza, bo przecież dopóki piłka w grze…
Janusz Eleryk