W przepięknej małpy uściskach się miotać
Poziom głupoty sięga niestety zenitu. Perorujący na korytarzach brukselskich Grzegorz Schetyna o realizowanym w ramach Brexitu tajnym planie Prawa i Sprawiedliwości wygląda rzeczywiście na człowieka po paru głębszych.
Owszem, można przypisać to złośliwości dziennikarskiej, jednakże żaden dziennikarz raczej nie jest w stanie zmontować w przekazie telewizyjnym zmanipulowanych słów wypowiadanych przez człowieka. Frazy, całe zdania – tak, ale nie myśl wyrażoną w krótkich słowach. Stwierdzenie, że głosujące społeczeństwo brytyjskie poszło za podszeptem Jarosława Kaczyńskiego jest co najmniej wpadką medialną, jeśli nie całkowitą głupotą i manią prześladowczą. Pani Kolenda Zalewska ze stacji, co to ponoć mówi całą prawdę całą dobę, w ferworze uniesień unioobronnych rozpoczęła w jednym z wydań wiadomości swój felieton od stwierdzenia, iż przed wojną Europy nie było. Sorki, ale co widniało wówczas na mapach? Być może niewydajna i mierna, ale chyba jednak była. Nie wydaje mi się, aby po 1945 r. nastąpiły jakieś ruchy górotwórcze i pojawił się nagle nowy kontynent. Cóż, widać, że ostatnie upały niektórym rzeczywiście dały się we znaki.
Rozbemboszeni wielmoże napuszają bomby
Być może śródtytuły tego felietonu Państwa cokolwiek dziwią, ale przyglądając się sytuacji poreferendalnej nie mogłem oprzeć się sięgnięciu po wiersze i twórczość Stanisława Ignacego Witkiewicza – Witkacego. Stopień absurdu i wulgarności w niej zawarty jest niczym wobec tego, co popłynęło po decyzji ludności brytyjskiej w sprawie opuszczenia Unii Europejskiej. Pan Junker i inni, wyganiający z sali obrad Parlamentu Europejskiego deputowanych brytyjskich, choć jeszcze formalnie exodus tego kraju ze struktur unijnych nie nastąpił, stanowią doskonały przykład z jednej strony frustracji, a z drugiej zimnego cynizmu eurotechnokratów. Część polskich i nie tylko komentatorów na zachowania establishmentu europejskiego zareagowała stwierdzeniami, że wynik plebiscytu brytyjskiego niczego ich nie nauczył. Nie jestem jednak tak do końca pewien. Mam wrażenie, że to zachowanie świadczy dobitnie o tym, że podjęta została w ramach Unii Europejskiej walka na śmierć i życie o kształt tego międzynarodowego porozumienia. Najbardziej wyraźnie ową walkę unaoczniło spotkanie tzw. krajów założycieli oraz rozbieżność w ocenie przyczyn Brexitu w wypowiedziach premiera i prezydenta Francji. Ten ostatni kraj jest cokolwiek ciekawy. W przeprowadzonym we wtorek sondażu okazało się, że 45% Francuzów popiera pozostanie w ramach UE, natomiast 33% chce wyjścia z jej struktur. Ale najciekawszym jest 22%, które nie chciało ujawnić swoich preferencji referendalnych. Być może są to po prostu oportuniści, ale również prawdopodobnym jest, że to właśnie ten element społeczeństwa może zadecydować o decyzji (hipotetycznej) Francji. Ujawnienie tego typu tendencji jest – moim zdaniem – wynikiem wywołania drastycznej dysjunkcji za/przeciw UE poprzez zachowania Junkera i innych. Dlatego podkreślam cynizm eurokratów. Ich „zdecydowana” postawa wobec wolnej decyzji Brytyjczyków nie jest jakimś obrażeniem się na Albion, lecz sprawnym, skutecznym i szybkim wywęszeniem tendencji w pozostałych społeczeństwach. To zadecyduje o podejmowanych przez nich krokach i działaniach. Eurosceptycyzm w społecznościach narodowych okazuje się dość silną i stałą tendencją, więc trzeba podjąć działania, by go zdusić. I tego trzeba się bać. Nie ze względu na chęć rozłożenia UE, ale ze względu na zanegowanie podmiotowości poszczególnych państw – członków.
I tam pozostać – biała jak glista
W tym samym kluczu należy odczytywać niby przypadkowe ujawnienie propozycji Niemiec i spółki, by w wyniku pogłębiania integracji odebrać poszczególnym państwom członkowskim armię, politykę zagraniczną, banki centralne i własną walutę oraz obniżyć znaczenie parlamentów krajowych. Innymi słowy – stworzyć superpaństwo. Szokiem dla mnie było wyrażenie przez niektóre polskie „elyty” poparcia dla tego typu planów oraz nagonka na polskiego ministra spraw zagranicznych za podjęcie starań, by jakoś zjednoczyć te państwa, którym odmówiono obecności przy decydowaniu o planach unijnych. Wspólne wystąpienie 11 krajów wykluczonych z grona decydentów stanowi dobre posunięcie polskiej dyplomacji. Szkoda, że w gronie tym zabrakło krajów nadbałtyckich oraz skandynawskich, które wcześniej deklarowały podejmowanie wspólnych działań w innych kwestiach. Jednakże samo działanie jest dobre. Pozwala przynajmniej w sposób dobitny zaakcentować odrębność stanowiska i w ten sposób podważyć tendencję do koncentrowania atutów decyzyjnych w rękach Niemiec z dodatkiem Francji. Propozycja Ryszarda Petru, by wrócić do przedpokojów Niemiec i Francji, popartą wyraźnym stwierdzeniem, że tam decyduje się kształt Unii, jest po prostu sprowadzaniem Polski do klienta wspomnianych wyżej „decydentów” i pozbawieniem siebie prawa do podmiotowości. Czyli zdecydowaniem się na bycie „białym jak glista”. Tej mentalności niektórych polskich polityków nic nie może przełamać. Być może są to atawizmy tak silnie ugruntowane, że nawet ogniem ich wypalić nie sposób. Bezkrytycyzm wobec unijnych elit to chyba jedyny wyraz ich „europejskości”. Inicjatywa podjęta przez ministra Waszczykowskiego winna być wsparta przez cały polityczny świat naszego kraju. Ale to już inna bajka. Skoro jednak niektórzy „nowocześni” polscy politycy są w stanie wypowiadać takie brednia, jak twierdzenia, że wysłanie polskich wojsk na Bliski Wschód to deal polskiego rządu z Amerykanami, by przykryć sprawę Trybunału Konstytucyjnego, to nie wiem, czy mamy jeszcze z kim rozmawiać we własnym domu.
Aż póki nie przyjdzie ostatni zdech
Witkacy w swoim wierszu dość dosadnie i (niestety) wulgarnie opisuje to, co być może jest clou działania polskiej opozycji: „Kwiczeć z rozkoszy i rozkosz tę kopać, aż póki nie przyjdzie ostatni zdech”. Sentencję tę można jednak przypisać do oceny elit unijnych. Premier Francji, reagując na Brexit, wskazał jasno, iż przyczyną tego stanu rzeczy jest odwrócenie się społeczeństw europejskich od idei wspólnej Europy z powodu zanegowania ich podmiotowości. Lekarstwem na to winien być powrót do słuchania obywateli, a nie tworzenie nowego, scentralizowanego i negującego tę podmiotowość tworu politycznego. Takie myślenie stoi jednak w poprzek dwóch tendencji dziś określających działania unijnych agend: globalizującym interesom wielkich koncernów i ideologicznemu zacietrzewieniu liberalno-lewicowych polityków. Czy w tej sytuacji wołanie o reformę UE znajdzie jakiś odzew? Wątpię. Dlatego ważnym jest, by nasz kraj był reprezentowany przez ludzi myślących Polską, a nie ideami zrodzonymi w spacyfikowanych przez ideologię mózgach.
Ks. Jacek Świątek