Gdzie te standardy, prawdziwe takie :)
Owszem, wzbudzają śmiech, ale częściej jeszcze politowanie. Wyśpiewywana przez Andrzeja Sikorowskiego fraza o zdejmowaniu na wizji przez jakiegoś osobnika części garderoby jest po prostu niczym wobec przekazywanych we wspomnianych tekstach informacjach o stanie posiadania, zakochania, fascynacjach, potknięciach i innych tego typu czynnościach, które wykonywane są przez gwiazdeczki ku uciesze gawiedzi.
Zdarzają się pośród nich jednakże i teksty, które tchną grozą i jawią się opisami tragizmu ludzkiej egzystencji. I to są prawdziwe rarytasy, szczególnie gdy mają świadczyć o zamordyzmie obecnej ekipy rządzącej.
Ofiara dyktatury
Ostatnio doniesiono właśnie na pudelkopodobnych stronach internetowych, że pracę w TVP stracił Jarosław Kret, prezentujący pogodę na szklanym ekranie. Cóż, utrata możliwości zarobkowania, i to dobrego, jest rzeczywiście powodem do frustracji, a nawet przeżywania tragedii. Nie powiem, lubiłem oglądać prezentacje prognoz na następny i kolejne dni przygotowywane przez tegoż prezentera. Uśmiechnięty, nawet wiadomość o huraganach i powodziach potrafił sprzedać, że nawet doświadczany nimi człowiek w duszy z nadzieją zostawał. Tymczasem wstrętna pisowska dyktatura i do niego się dobrała. Po serii „spektakularnych” zwolnień (z których większość była po prostu wymówieniami składanymi przez zainteresowanych dziennikarzy w ramach protestu przeciwko zmianom „kurskim” w TVP), czarna sotnia z Nowogrodzkiej dobrała się i do serwisów pogodowych. Taki przynajmniej przekaz dotarł do czytelników internetowego portalu. Co więcej, „niegodziwość” obecnie rządzących także i mediami posunęła się do tego, że biedactwo pozostało bez środków do życia. Nawet szef anteny okazał się chamem i bucem, ponieważ osobiście nie poinformował prezentera o wyrzuceniu go z pracy, a wiadomość pan prezenter powziął od swojej współpracowniczki, która uświadomiła go, że nie jest wpisany do jesiennej ramówki. Wykrzyknąć można za klasykiem: O tempora, o mores! Przy takiej narracji każde niewieście serce, do tej pory otwarte na słoneczną stronę życia, ukazywaną przez pogodynka (takie określenie znalazłem w omawianym tekście, sam się jemu dziwiąc), a więc każde kobiece i nie tylko serce zadrżało ze świętego oburzenia i natychmiast powzięło natchnioną myśl udziału w najbliższej czasowo i terytorialnie manifestacji KOD, a obrona Jarosława Kreta przed „okupantem pisowskim” stałą się automatycznie czynem równorzędnym z obroną Jasnej Góry przed szwedzkim potopem. Scenariusz ten zresztą dominuje w większości przekazów związanych ze zmianami personalnymi w administracji oraz w innych domenach życia państwowego w Polsce po ostatnich wyborach. Czyż nie pamiętają Państwo zapewnień, że po zwolnieniu dyrektorów niektórych stadnin w Polsce konie zaczną padać jak muchy, źrebić się klacze przestaną, osty i kąkole natychmiast w tempie ekspresowym porosną łąki i pastwiska, a kupcy nie pojawią się na żadnej aukcji. Mam wrażenie, że zwolnienie prezentera z telewizji zaowocuje co najmniej tsunami i cyklonami, szczególnie w urlopowych kurortach Polski. A tymczasem warto spojrzeć chłodnym okiem na przekaz serwowany nam w internecie.
Że aż brakuje mi tchu…
Otóż dowiedzieć się można było, że sytuacja pana prezentera jest tak tragiczna, ponieważ wziął wraz ze swoją partnerką wysoki kredyt na zakup „dużego domu” (cytat z artykułu), chyba pod Warszawą oraz musi płacić bardzo wysokie alimenty na swojego syna z pierwszego związku, ponieważ pokłócił się dość burzliwie ze swoją byłą i ta mu ani grosza nie odpuści. No cóż, czytając te słowa, pomyślałem o wszystkich, którzy postanowili kiedyś swoje szczęście rodzinne oprzeć na kredytach we frankach szwajcarskich. Tłumaczono im potem, że nie mogą się skarżyć, ponieważ ryzyko wzrostu spłacanych rat wkalkulowane było w sam kredyt i winni się z nim liczyć. Wygląda na to, że oni tak, ale już celebryta jest ofiarą systemu. Byłby i może znalazł rozwiązanie, idąc śladem założyciela KOD, ale na nieszczęście pana prezentera ów ostatni oświadczył był całkiem niedawno, że będzie płacił alimenty na swoje potomstwo. Rozwiązania więc nie ma. Pozostaje co prawda droga wytyczona przez Romana Polańskiego, któremu zgodne głosy „braci celebryckiej” przyznawały prawo do innego zachowania niż całej pozostałej populacji, ale w naszym systemie prawnym byłoby to cokolwiek niebezpieczne. Wyjścia brak, jak mawiał satyryk: „Po prostu pat – oba samce”. Czytając tekst o złej doli celebryty, pomyślałem sobie o dwóch rzeczach. Najpierw wspomniałem żale innego prezentera, tym razem radiowego, który usunięty z pracy w lament uderzył, że teraz przyjdzie klepać biedę, ponieważ nie będzie miał środków, aby chodzić do restauracji na sushi. Istna tragedia, zwłaszcza że większość naszego społeczeństwa nigdy owych rybno-ryżowych przysmaków w ustach nie miała. Ponadto przypomniałem sobie o rozpowszechnianych w zamierzchłej przeszłości informacjach o dość swobodnym podejściu do pracy prezentera pogody, który potrafił nie przyjść na dyżur, bo akurat po prostu zaspał. I zastanowiłem się, jak w takim przypadku zachowałby się pracodawca zwykłego X polskiej populacji. Wylanie na zbity pysk to chyba eufemizm.
Co czyni mistrza?
Tekst o „wyrzuceniu” z pracy prezentera pogody zawierał jeszcze jedną ciekawą informację. Otóż ze względu na przyzwyczajenia osobiste nie miał on umowy o pracę, ale półroczne kontrakty. I właśnie ten kontrakt dobiegł końca. Nie wiem, z jakich powodów, ale kierownictwo postanowiło nie podpisywać nowego. Każdy, kto pracuje na podobnych zasadach, dobrze wie, że nie może rościć sobie pretensji o niepodpisanie nowego kontraktu. Wszyscy, ale nie celebryci. Partnerka prezentera wylewała w tekście łzy nad tym, że kiedy wzywany był do szefa, to z różnych powodów w ostatniej chwili spotkania nie dochodziły do skutku. Więc chyba za piątym razem prezenter zaproszony do kierownictwa na rozmowę po prostu nie poszedł. Trza mieć po prostu honor. Być może wówczas coś zaprzepaścił, ale furda, gdy w mediach istnieje szansa stania się męczennikiem. A tak poważnie mówiąc, to o jakich standardach wspomina dzisiaj światek pudelkowy? Czy nie o takich, które każą inaczej traktować ulubieńców telewidzów, a inaczej zwykłego śmiertelnika? I czy nie jest to po prostu przaśna obrona przypisanych sobie dowolnie przywilejów? Zanim więc perorować zaczniemy o kaczym totalitaryzmie, zastanów się, czy przypadkiem nie bronimy tego, co nas samych stawia na niższej pozycji.
Ks. Jacek Świątek