Komentarze
Nie zostało pominięte już nic, tylko…

Nie zostało pominięte już nic, tylko…

Czy można kochać Niemców? Ależ oczywiście, że tak. Szczególnie teraz, gdy na życzenie demokratycznie przez nich wybranych władz po ulicach ich miast, miasteczek i wsi biegają ludzie z maczetami, pistoletami i inną bronią, a oni sami - jak dzieci we mgle - poszukują prostych odpowiedzi na pytanie: jak do tego doszło?

Nie jest to sarkazm z mojej strony lub pomniejszanie tragedii dokonującej się na ulicach miast na zachód od naszych granic. Każde ludzkie życie jest wartością i nie można go mierzyć tylko statystycznie. Jednakże denerwuje mnie poszukiwanie winnych wśród zwykłych obywateli. Dziennikarskie odwracanie kota ogonem, szczególnie ulubione zajęcie żurnalistów z periodyków o nastawieniu liberalno-lewicowym, przyprawia mnie o odruch zwrotny.

Tak, nie waham się opisać doznań, jakie stają się moim udziałem, gdy czytam komentarze niemieckiej prasy co do wydarzeń, które miały miejsce w ostatnim tygodniu u naszych zachodnich sąsiadów. Nieważne, czy mamy do czynienia z pierwszym, czy drugim pokoleniem, to jednak we wszystkich tych wydarzeniach rolę sprawców odgrywają osoby związane z imigracją. I to jest niezaprzeczalny fakt. Zwalanie winy na obywateli jest po prostu podłością. A tak się dzieje.

Odmierzyli każdy uśmiech i grosz

Śledząc trochę z obowiązku niektóre periodyki niemieckie, natknąłem się na analizę, zdawać by się mogło, cokolwiek odległą od ubiegłotygodniowych wydarzeń w Niemczech. Był to komentarz Alana Posenera do kampanii prezydenckiej w USA, analizujący możliwość zwycięstwa Donalda Trumpa w wyścigu do Białego Domu. Na tej kanwie autor starał się wykazać, że taka możliwość jest wynikiem „błędu demokratycznego”. Analiza ta nie dotyczy jednak tylko i wyłącznie kampanijnej walki o prezydenturę w największym światowym mocarstwie. Okazuje się, że autor zrównuje ten prezydencki wyścig z innymi wydarzeniami w świecie, takimi jak np. Brexit, popularność Pegidy (ruchu antyimigracyjnego w Niemczech), a nawet walkę ISIS przeciw Zachodowi i Izraelowi. Można powiedzieć, że rozrzut owego publicysty jest znaczny. Ale jaki jest wspólny mianownik tych wszystkich wydarzeń? Otóż Posener wyraźnie wskazuje: to rewolta populistów, bazujących na ludziach nieodnoszących sukcesu w liberalnym społeczeństwie, przeciwko tym wszystkim, którym się udało załapać na ów sukces. Dalsza „analiza” staje się jeszcze ciekawsza. Otóż populiści pokroju Donalda Trumpa i ISIS (ciekawe zestawienie) ogrywają tych ludzi bez sukcesu, ponieważ… owi odrzuceni mają niskie IQ (iloraz inteligencji). No, miodzio… Jednym słowem populizm nakręca głupota. Tylko co jest owym populizmem? Autor jest dość jednoznaczny: to uznanie własnego narodu przeciwko globalizmowi, rdzenni mieszkańcy przeciwko „przestrzennie i kulturowo obcym” imigrantom, prawdziwi mężczyźni kontra geje, tzw. dobrzy ludzie przeciwko wyemancypowanym kobietom, rodziny przeciwko singlom (?), a na koniec wisienka na torcie – wartości przeciwko inteligencji! A zatem z „analizy” wynika, że dzisiejsze starcie cywilizacyjne to walka pomiędzy nowoczesnymi liberałami (globalizm, przyjmowanie imigrantów za wszelką cenę, geje, wyemancypowane kobiety, single i „inteligencja”) i populistami (uznanie własnego narodu, poszanowanie dla rdzennych mieszkańców danego kraju, mężczyźni będący mężczyznami, ludzie znający swoją naturalną godność, rodziny i wartości). Jak widać, pan komentator po prostu za populistów uznał konserwatystów. Czyli żadna analiza, ale cyniczna walka polegająca na obrażaniu i deprecjonowaniu przeciwników. Taka jest, niestety, prasa liberalno-lewicowa. Warto o tym pamiętać, gdy się ją czyta. Ale najlepsze autor zostawił niejako na koniec.

Kiepski przepis na ten świat

Z tekstu wynika jednoznacznie, że autor zauważa oddzielenie się dzisiejszej liberalno-lewicowej elity od pozostałego, zresztą deprecjonowanego przez nią społeczeństwa i rzeczywistości. Ale to nie jest – jego zdaniem – powodem do niepokojów. Co więcej, zachęca on, by na zasadzie cokolwiek przypominającej selekcję rasową dzisiejsze elity tworzyły swój własny świat. Jeśli pozostali będą się przeciwko temu buntować, to należy dać im namiastkę sukcesu. Szanowni konserwatyści, niemiecki komentator proponuje wam zwycięstwo życiowe w takich dziedzinach, jak: muzyka, sztuka, gotowanie, pielęgnacja roślin, piłka nożna, boks, praca socjalna i ogrodnictwo. Dzięki ci, o wspaniały panie, za tak wielką łaskawość dla zabiedzonych intelektualnie marzycieli o prawdziwej społeczności i realnej rzeczywistości. Wszak żadnym problemem dla dzisiejszych technokratów, którzy na dokonywaniu rewolty mentalnej społeczeństw zbijają swój kapitał, jest fakt, iż demokratyczne zasady rządzenia społecznością zachowują oni tylko dla wybranych, którzy należą do ideologicznego klubu akademików i menagerów. To im należy się władza kierownicza, jak nie przymierzając proletariatowi kierownictwo w myśli leninowskiej. Cóż jednak zrobić z podnoszącym głowę konserwatyzmem niższych intelektualnie? Właśnie danie im namiastek sukcesu pomoże utrzymać ich w karbach i poddać władzy technokratycznej. Hydrze tej odetnie się łeb – zdaniem Posenera – gdy tylko ludzie rozsmakują się w tych namiastkach sukcesu. Czy sukces ten przyjdzie przez ręce, głowę czy rozporek, to już nie jest ważne. Jednym słowem – receptą na powstrzymanie konserwatywnej rewolty, której symbolami staje się Brexit i Donald Trump, jest pozór szczęścia. Wkraczamy więc w kolejne utopie tylko w tym celu, aby technokraci nie musieli oddawać władzy. Coś podobnego dzieje się dzisiaj w Polsce. Cała wrzawa wokół Trybunału Konstytucyjnego oparta jest właśnie na tym schemacie. Furda pieniądze z programu 500+, wskaźniki gospodarcze czy też powolne sukcesy na forum międzynarodowym. Przecież to wszystko na nic, jeśli o szczęśliwość i wolność Polaków nie będzie dbał Trybunał Konstytucyjny z panem Rzeplińskim na czele.

Przekonamy się czy twardy ten mur

W gruncie rzeczy Alan Posener dość dokładnie opisał możliwy manifest dzisiejszych lewaków. Dokładne przeczytanie tego artykułu wskazało na to, czego należy się obawiać. Mianowicie kolejnej utopii, równej tej, z jaką mieliśmy do czynienia w przypadku komunizmu. Proponowana przez niego droga (co ciekawe) wiedzie przez… szkołę. To właśnie tam sytuuje on możliwe do przepracowania zasoby społeczne. I, co ciekawe, proponuje on pozorne odejście od doktryny tzw. Kuschelpedagogiki, której naczelnym zadaniem było dostosowywanie się do potrzeb wychowanka i docenianie każdego jego działania jako rozwijającego (łącznie z promocją zboczeń etc.). To pozorne odejście ma na celu zapobieżenie powrotowi zdrowego rozsądku. I dlatego trzeba być bardzo ostrożnym, gdy słyszy się oceny dzisiejszej sytuacji i formowane propozycje wyjścia z niej. Bo można z deszczu dostać się pod rynnę.

Ks. Jacek Świątek