Misja ks. Klemensa Baudissa
Po dwóch tygodniach przywieziono tam Pawła Pikułę z Derła i nieco później Michała Lewkowicza z Sokołowa Podl. Trzej zesłańcy postanowili wspólnie zorganizować sobie pobyt w tym mieście. Niestety musieli utrzymywać się na własny koszt, a znalezienie pracy było prawie niemożliwe. Żyli głównie dzięki pomocy otrzymywanej z Polski. W czerwcu 1888 r. ze względu na stan zdrowia pozwolono Grużewskiemu na zmianę miejsca zesłania - tym razem do guberni chersońskiej.
Zesłaniec zaplanował ucieczkę. Po drodze udał się w stronę Moskwy, gdzie spotkał tajnego kronikarza Konrada Greczuka, który wracał do domu po odbyciu kary. Obaj udali się do Smoleńska, zatrzymując się u zesłanego tam ks. Marcelego Sikorskiego. Po krótkim nielegalnym pobycie w Warszawie Grużewski przedostał się za granicę do Galicji. W lutym 1889 r. przybył na teren zaboru rosyjskiego nowy misjonarz jezuicki ks. Klemens Baudiss. Zatrudnił się jako przedstawiciel firmy Franza Webera z Wiednia i otrzymał od niego pełnomocnictwo kupowania na terenie Królestwa Polskiego budulca dębowego. Przy okazji chciał wykonać misję na Podlasiu. Ponieważ umówiony przewodnik unicki nie przybył do Warszawy, ks. Baudiss zdecydował się powrócić do Galicji. Misji jednak nie zaniechał. W marcu 1889 r. wyrobił w Wiedniu nowy paszport i tym razem przybył przez Warszawę do Siedlec, gdzie jakiś czas reklamował wino. Z początkiem kwietnia tego roku pojechał z Siedlec do Sokołowa. Tak o tym później wspominał: „W Sokołowie zostałem wezwany do magistratu, gdzie musiałem wytłumaczyć dokładnie, po co przyjechałem do Królestwa. Naczelnik magistratu potaszczył mnie dalej do naczelnika powiatu, który mnie wziął w podobny egzamin. Spostrzegłem, że we mnie podejrzewał szpiega austriackiego, pytał mnie się bowiem, co w Austrii mówią o wojnie z Rosją, na co mu odpowiedziałem, że się nigdy polityką nie trudniłem, ani nic nie wiem i że moją jedyną polityką – znaleźć odbiorców na wino”. Ks. Baudiss sądził, że oczyścił się z podejrzeń, tymczasem naczelnik zlecił nad nim nadzór policji. Jak wspominał: „Nie dość na tym. Powołał i tego Żyda, właściciela hotelu, następnie przyszedł do mnie jeszcze i starszy strażników, niby aby mnie odwiedzić. Częstowałem go suto i on też rozpytywał się o wojnie…”. Mimo nadzoru policji Baudiss zdecydował się 4 kwietnia 1889 r. wyjechać do Kosowa Lackiego. Jak wyznał później: „Z Sokołowa jechałem do Kosowa, gdzie na mnie miał czekać przewodnik [podobno był to Ignacy Pawlusiak – JG]. Zastałem go na stacji. Zawiózł mnie ciemną nocą wprost do Seroczyna pod Sterdyniem, gdzie poczciwi unici czekali ze ślubami i chrztami. Załatwiwszy wszystko, pojechałem o kilka wiorst dalej na miejsce, gdzie miała być tzw. dniówka, tj. gdzie się przez cały dzień jest zamkniętym. Stamtąd dalej do Hołowienki, gdzie było najwięcej pracy”. W sumie ochrzcił 49 osób, pobłogosławił 18 małżeństw, wysłuchał 40 spowiedzi. Nie wykonał tylko zamierzonej pracy w Grodzisku, gdyż prawdopodobnie unitów zgromadzonych w jednej z chat przedwcześnie wykryli strażnicy. Zapisał o tym: „Oznajmił przewodnik Stefan, że się ludzie rozeszli, a zatem było jakieś niebezpieczeństwo”. Po naradzie z innymi przewodnikami zdecydowano się na przerwanie misji m.in. ze względu na „okropny stan dróg polnych, po których się nocami jedzie. Szczególniejsza łaska Boża, żeśmy kości naszych nie połamali” – wspominał ks. Baudiss. „Nie mogąc jechać do Warszawy przez Małkinię, bo się woźnica spóźnił na pociąg wskutek fatalnej drogi, musiałem jechać przez Kosów, Sokołów, Siedlce”. Zawrócił więc misjonarz do Kosowa, chcąc w sobotę, 6 kwietnia, odjechać do Warszawy. Przenocowawszy w Kosowie, nazajutrz rano przybył na dworzec. Zauważył niezwykłe podniecenie zarówno pasażerów, jak i strażników przybyłych z Sokołowa. Poprzedniego dnia wieczorem schwytano Józefa Józefaciuka, który wiózł ks. Baudissa z Grodziska. Woźnica nie przyznał się, kto był jego pasażerem, kazano mu więc wraz z trzema strażnikami jechać do karczmy w Suchowole, licząc, że po pijanemu powie wszystko. Ponieważ szynkarz mocno spał, strażnicy wybili mu dwie szyby. Jednak Józefaciuk stanowczo odmówił wzięcia wódki do ust, chociaż usilnie go namawiano. Powrócili więc na stację w Kosowie. Ustawiono w szeregu wszystkich oczekujących na poranny pociąg, a Józefaciukowi kazano wskazać mężczyznę, którego odwoził poprzedniego dnia. Woźnica, przechodząc ze strażą obok każdego, mówił: „Nie ten!”. To samo powiedział, stojąc przed ks. Baudissem. Ponieważ Józefaciuk nie wyjawił księdza, został oddany pod nadzór, ale drobnymi datkami przekupił pilnujących i udało mu się zbiec. Ks. Klemens, dziękując Bogu za ocalenie, wsiadł do jednego z wagonów, ale jak zapisał: „Kiedy pociąg miał już ruszyć, przyszedł do mego wagonu sam naczelnik stacji kolejowej, aby się przypatrzyć biletowi, czego przecież nigdy nie czyni naczelnik, ale tylko nadkontroler, ani innych wagonów nie rewidował tylko mój. W Siedlcach przywiódł konduktor do mego wagonu człowieka, który bardzo na tajnego szpiega wyglądał, któremu kazał siedzieć naprzeciw mnie i tenże obserwował mnie przez cały czas jazdy do Warszawy”. Ledwie pociąg dojechał do stolicy, człowiek ten pobiegł w kierunku żandarmów stojących na peronie. Wtedy księdzu udało się wmieszać w tłum zmierzający w przeciwnym kierunku i, umknąwszy z dworca, dorożką szczęśliwie dojechał do hotelu, a wkrótce powrócił do Galicji. W liście z 15 kwietnia napisał do prowincjała, że następną wyprawę na Podlasie planuje jesienią 1889 r., kiedy noce będą dłuższe, ale prowincjał uznał go za „spalonego” i wycofał z misji.
Józef Geresz