Komentarze
Źródło: ARCHIWUM
Źródło: ARCHIWUM

Bezmózga moda

Swego czasu podobały mi się (choć ponoć księdzu nie wypada o tym mówić) dwa słowa: biurfons i biurwa, określające osoby zajmujące niższe stanowiska w administracji, a jednak za wszelką cenę chcące pokazać swoją władzę nad petentem.

Oczywiście wachlarz ich działań w tym zakresie był wręcz nieogarniony - od antypatycznego i z jawnie okazywaną wyższością traktowania klientów, przez wymyślanie koniecznych do załatwienia stempli i pieczątek, po odrzucanie wniosków z jedynym możliwym uzasadnieniem: nie, bo nie. Ten charakterystyczny dla PRL z lat 70 i 80 element społeczny, podobnie jak i inne namnożone przez lata elementy tamtego krajobrazu państwowego, po roku 1989 rozlał się poza biurowce i urzędy, przybierając oczywiście trochę inne formy.

Ale to, co zasadnicze dla tego typu ludzi, pozostało niezmienne. To przeświadczenie o własnej wyższości, wynikającej nie z elementu racjonalnego, ale z faktu tkwienia we „właściwych” powiązaniach i koneksjach, ustawienia w towarzystwie, oraz uzasadnienie własnej wartości na podstawie pozycji w społeczności, a nie człowieczego rozwoju. Przykładów można w dzisiejszej rzeczywistości znaleźć co niemiara.

Ze statuetką w dłoni

Jednym z takich przykładów może być chociażby wystąpienie pewnej z pań na festiwalu filmowym w Gdyni. Trzymając w dłoniach statuetkę za jakieś osiągnięcie branżowe, nie omieszkała odnieść się do sytuacji politycznej w naszym kraju, w cierpkich słowach krytykując inicjatywę prawnej ochrony dzieci nienarodzonych. Być może było to tylko wykorzystanie momentu, skoro całość imprezy była na bieżąco transmitowana przez telewizję publiczną. Jest jednak w tym czynie również i element biurwizmu czystej wody. Pomijam już całkowicie pewien bezsens sytuacyjny. Przy odbieraniu nagrody branżowej (przyznawanej zresztą przez sąd koleżeński, gdyż z takich ludzi składało się jury) raczej nie widzę zbytniego powodu do wygłaszania tez cokolwiek odbiegających od środowiska zawodowego i mających charakter ogólny. Dla przykładu: czy jest sens, by mając kilka minut czasu przy mównicy, nagrodzony masarz, zamiast o przemyśle wędliniarskim, wygłaszał płomienne filipiki o ocieplaniu klimatu i potrzebie redukcji gazów cieplarnianych? Raczej nie. Wyglądałoby to na zacietrzewienie ideologiczne oraz zupełne niezrozumienie czasu i miejsca. A czy wyglądałoby na sensowne perorowanie o ochronie pandy i tygrysa indyjskiego przy okazji wręczania nagrody za wybitne zasługi na polu wydajności z hektara (pomijając oczywiście plantatorów bambusów i treserów cyrkowych)? Też chyba nie. Uznane to byłoby raczej za próbę agitacji za określonym stanowiskiem. I tu pojawia się płynne przejście do stanowiska biurwizmu. Otóż każda sytuacja jest dobra do tego, by przedstawić siebie jako zwolennika tej czy innej ideologii, niezależnie od tego, czy swoje tyrady wygłaszam na gali wręczania nagród, u cioci na imieninach czy przez ściankę w toalecie publicznej. Zaś czystej wody ten typ osobowości wyłania się w fakcie, iż jedynym i zasadniczym uzasadnieniem dla tezy przeze mnie lansowanej jest mój społeczny status, wywyższający mnie ponoć ponad ciemny lud i zacofaną hołotę. Mówiąc prościej: o wyższości mojej tezy decyduje biurko, a nie rozum. Wspomniana pani stwierdziła, że w przypadku dowolności zabijania dzieci nienarodzonych ma decydować konieczność uszanowania integralności ciała kobiecego, całkowicie zapominając, że ta znajdująca się w jej łonie „część ciała” ma zupełnie inny kod genetyczny oraz może mieć inną płeć niż ciało, w którym się znajduje. Zapomniała, ponieważ biurwizm nie zna pojęcia „intelekt”, zna natomiast doskonale pojęcie „stołek”. Po prostu ośrodek zarządzający całością człowieka w tym przypadku znajduje się w innej części ciała, niż wskazywałaby na to anatomia.

Reguła stadna

Ciekawostką jest fakt, że wspomniany typ osobowości występuje najczęściej w stadzie. Nie chodzi jednak o bytność w grupie akurat tu i teraz, choć najczęściej można biurwizm zaobserwować właśnie w czasie grupowego uprawiania tej formy istnienia. Idzie o coś więcej. Otóż sięgając pamięcią w zamierzchłą przeszłość (chociaż nie wydaje się to konieczne), można przypomnieć sobie argumentacje pań i panów zza biurkowych przepaści, którzy wobec argumentacji petenta stwierdzali jednoznacznie, że przecież wszyscy akurat siedzący za biurkami mają takie same przekonanie co do meritum sprawy, jak urzędnik właśnie wygłaszający do nas przemowę. A oni przecież doskonale znają się na „swojej robocie”. Bycie w określonej grupie predestynuje ten typ osobowości do bycia wręcz prorokiem czy też „mesjaszem” z kagankiem w dłoni. Jest się po prostu po odpowiedniej stronie. I to wystarcza do świętowania własnej wyższości. Co ważne, obranie właściwego „stada” uzależnione jest nie tyle od racjonalności argumentów, ile raczej od trendów modowych oraz od możliwości uzyskania doraźnych profitów. Jeszcze całkiem niedawno w pewnych kręgach społecznych charakterystycznym elementem wypowiedzi o proweniencji politycznej było hasło: „Wszystko, byle tylko Kaczor nie rządził”. Gdy jednak zaczynało się rozmowę o elementach programowych czy też ideowych, wówczas zapadała po prostu cisza. Można też wskazać na przykład dzisiejszy, gdy polska dyplomacja odniosła znaczące sukcesy, jak chociażby wzmocnienie na arenie unijnej Grupy Wyszehradzkiej. Mimo to słychać jak mantrę powtarzane słowa, że przecież oni nas skłócą ze wszystkimi, a my pozostaniemy bez środków unijnych. Racjonalność odchodzi na bok, a argumenty są powtarzane za guru, ponieważ w stadzie zawsze rządzi samiec alfa. Najbardziej jednak śmieszą mnie osoby, które np. wypowiadają się na temat wyborów w USA, w czambuł potępiając Trumpa i z żarliwością wychwalając Clinton, przy czym nie tylko nie znają języka angielskiego, ale nadto nie przeczytały chociażby jednego zdania z programów czy wystąpień owych kandydatów (o historii Stanów Zjednoczonych nie wspominając). Dla zachowania stadnego nie potrzeba niczego czytać, wystarczy znajomość nagłówków prasowych.

Niewinność Frankensteina

Powyższa charakterystyka biurw i biurfonsów jest może śmieszna, ale jest jeszcze jedna cecha, dla mnie osobiście najbardziej odrażająca. To całkowite porzucenie odpowiedzialności za własne słowa i czyny. Ten typ osobowości zrzuca zazwyczaj odpowiedzialność na instancję wyższą. Tak jak kiedyś odpowiedzialny był dyrektor, prezes czy minister, tak teraz nie ja ponoszę konsekwencje. Żale i reklamacje należy przedkładać gdzie indziej. Tylko, gdy moje zachowanie rozwala spoistość społeczną, przez którą rozumiem nie jedność i zgodność poglądów, ale tożsamość kulturową, to zwykłą nikczemnością jest chowanie się za spódnicę stadnej mamusi. Podjęcie odpowiedzialności za własne słowa i czyny zakłada jednak używanie sumienia, a tego biurwy i biufonsy nie doświadczają. Nawet jeśli walczą o jego wolność.

Ks. Jacek Świątek