Historia
Powstanie KOBU i wznowienie misji jezuickiej

Powstanie KOBU i wznowienie misji jezuickiej

Na wiosnę 1895 r. w mająteczku Grabowa (pow. bialski) należącego do drobnego szlachcica wywodzącego się z Tucznej - Zenobiusza Borkowskiego odbył się tajny zjazd szanowanych gospodarzy rolników z guberni siedleckiej.

Zaproszonych gości reprezentował Aleksander Zawadzki posługujący się pseudonimem Ojciec Prokop, działacz nielegalnego Stronnictwa Demokratyczno-Narodowego. Posiadał on kontakty z ludźmi skupionymi wokół czasopism Zorza i Gazeta Świąteczna, z których prenumeratorów tworzył sieć przyszłych działaczy. Zebranych powitał ojciec Zenobiusza Stanisław Borkowski, były powstaniec 1863 r.

Po dłuższej dyskusji postanowiono utworzyć tajną organizację pod nazwą Komitet Obrony Byłych Unitów (KOBU). Do prezydium tej organizacji weszli: Maksym Kosyk z Orchówka, Stefan Pytla z Susznej (pow. Włodawski), Wincenty Józefiak z Rossoszy, Tomasz Jaźwiuk z Kopytnika, Bazyli Klimiuk z Dawidów, Sergiusz Józefiak vel Józefaciuk z Międzyrzeca, Franciszek Caruk z Konstantynowa, Józef Jańczuk z Kornicy. Sekretarzem został właściciel majątku Antopol k. Opola Podedwórza – Bohdan Zaleski. W ogniwach terenowych komitetu działali: Andrzej Rowicki z Huszczy, Wiktor Jaroszewski z Komarówki, Feliks Ostojski z Parczewa, Józef Pieńkowski z Pratulina, Józef i Polikarp Kondraccy z Sarnak, Antoni Kamieński z Zakrza, Andrzej Olędzki ze Zbuczyna. Zadaniem organizacji było podtrzymanie życia religijnego unitów, rozwijanie oświaty, organizowanie przerzutów prasy i książek z zagranicy.

Wiadomo, że wkrótce Józefat Błyskosz z Dołhobrodów wyprawił się nielegalnie do Galicji i w drodze powrotnej przyniósł w plecaku ok. 10 kg pisma „Polak”, tyle samo pisma „Kiliński” i ok. 12 kg broszur, m.in. „O Krożach” (o masakrze ludności katolickiej na Żmudzi), „O biskupie Zwierowiczu” (o bp. z Wilna zesłanym do Tweru), „Parafia bez pasterza”. Przyniesioną prasę i książki odbierali specjalnie wyznaczeni kolporterzy, umieszczali w wyznaczonych punktach, a następnie rozprowadzali po poszczególnych powiatach guberni siedleckiej. Ponieważ w organizacji brali czynny udział unici, w ten sposób – jak stwierdził znawca problemu dr T. Krawczak – przyczyniali się do podniesienia stanu oświaty i wiedzy historycznej nie tylko mieszkańców swoich wsi, lecz i warstwy drobno-szlacheckiej.

W 1895 t. po czteroletniej przerwie postanowiono wznowić misję jezuicką. Do tego zadania wytypowano ks. Henryka Pydynkowskiego, który dobrze znał język i warunki panujące w cesarstwie rosyjskim jako że ukończył Akademię Duchowną w Petersburgu. Przybył on tego roku do Warszawy i pod szyldem „Henryk Baumgartner” otworzył sklep spożywczy przy ul. Mokotowskiej 21. Aby nie narażać świeckich przewodników, będąc jeszcze w Galicji, pozyskał szereg tajnych współpracowników pochodzących z Podlasia ze zgromadzenia III Zakonu Franciszkańskiego br. Alberta Chmielowskiego (wiadomo, że już w 1891 r. Anna Lubańska z Białej Podlaskiej przywdziała wraz z siedmioma towarzyszkami habit albertyński). Tym razem byli to mężczyźni: pochodzący z Pereszczówki Stefan Olesiejuk, znany jako brat Szymon, Onufry Bucniewicz z Koszołów znany jako br. Marian, oraz kobiety Maria Silukowska z Woskrzenic znana jako s. Kunegunda, Maria Maksymiuk z Cicibora znana jako s. Feliksa, Elżbieta Daniłko z Walinnej znana jako s. Róża, Barbara Walma z Derewicznej znana jako s. Joanna. Zadania tych zakonnic i zakonników były różnorodne. Przygotowywali ludzi do spotkania z kapłanem, prowadzili wstępną katechezę przedsakramentalną, a w czasie udzielania chrztu i błogosławienia małżeństw spełniali rolę sekretarzy, sporządzając zapisy metrykalne, towarzyszyli także narzeczonym w drodze do Warszawy, aby nie błądzili po mieście.

Jesienią 1896 r. ks. Pydynkowski rozpoczął wyjazdy w teren na Podlasie. Jak zapisał ks. F. Paluszkiewicz, podczas jednej z wycieczek wysiadł w Chotyłowie między Białą Podlaską a Terespolem. Czekali tam już na niego dwaj mężczyźni. Powiedziano im, że mają uważać na pasażera ubranego w zielone palto, trzymającego w ustach niezapalonego papierosa. Ruch na peronie bacznie obserwował strażnik, trzeba było więc odwrócić jego uwagę. Po nadjechaniu pociągu podeszli i powiedzieli hasło: „Może panu fury potrzeba?”. „A wy skąd?” – padł odzew powodujący wypowiedzenie drugiej części hasła: „My z boru”. Wtedy podano przybyszowi krótką informację, gdzie czeka wóz z koniem. Gdy strażnik zbliżył się do rozmawiających, ks. Pydynkowski zdecydowanym krokiem opuścił peron, a dwaj jego informatorzy udawali zakłopotanych, że nie przyjechał ten, po kogo wyszli.

W styczniu 1897 r. ks. Henryk wyjechał do Krakowa. Latem planował powrót na Podlasie, ale w maju tego roku wskutek donosu aresztowano Julię Markowicz, sprzedawczynię w sklepiku przy ul. Mokotowskiej. Chociaż dzielna kobieta osadzona w Cytadeli Warszawskiej zmarła, nie zdradziwszy nikogo pomimo zadawanych jej udręk, przebywanie misjonarza w Warszawie wydało się bardzo niebezpieczne. Prowincjał ks. Badeni polecił mu chwilowo inną pracę. Zamiast niego dzieło podjęli bracia albertyni. Br. Marian od 13 kwietnia 1897 r. 15 razy przekraczał granicę austriacko-rosyjską tam i z powrotem. Zgodnie z sugestią ks. Pydynkowskiego w Warszawie podjął pracę w ogrodzie miejskim na Koszykach. Działalność na Podlasiu rozpoczął od Międzyrzeca. W obcym mu mieście nie mógł znaleźć noclegu. Patrzono na niego nieufnie, podejrzewano o najgorsze, wreszcie jakiś unita udzielił mu gościny. Ponieważ podawał się za najemnego robotnika, zaproponowano mu pracę w polu, ale nie szła mu ta robota. Na szczęście odszukał go br. Szymon dobrze znający teren i razem wyruszyli do Berezy, a stamtąd do Zahajek. Gdy ludzie ich poznali, polecali dalej jedni drugim. Głównym zadaniem br. Mariana był udzielanie chrztu z wody.

Józef Geresz