Tłum z maskami psiej dobroci
Promowana, świadomie lub nie, przez uczestników tegoż przedsięwzięcia zmiana kulturowa może (i chyba już jest) zatrważająca. Ikoną tej zmiany może być polska piosenkarka, która bez żenady wyznała, że dokonane przez nią zabicie nienarodzonego dziecka było podyktowane chęcią zachowania dla siebie i swojej rodziny odpowiedniego metrażu mieszkania przypadającego na głowę już urodzonego członka rodziny.
A także „nieznośna wizja” przeprowadzki, której chciała uniknąć. Komentarze, które okrasiły w społeczności wirtualnej ową wypowiedź wokalistki, sprowadzały się (i słusznie) do przypomnienia, iż w polskiej historii jeszcze nie przebrzmiał rozdział związany w „gościnnymi występami” na terenie Polski ludzi, którzy też chcieli poszerzyć swój Lebensraum. I też zabijali w imię tego postulatu. Wydaje się jednak, że najlepszym komentarzem było stwierdzenie jednej z felietonistek, iż współczuje dzieciom owej pani, gdy tylko przeczytają zwierzenia swej matki. Trwogę ich osłodzi chyba to, że w chwili ich narodzin mamusia miała o jedną książkę mniej, dzięki czemu znalazło się dla nich miejsce. Wracając jednak do deklaracji, że nie o „parasolkowych marszach” chcę dzisiaj pisać, zasadnym wydaje się pytanie: więc o czym? Otóż o tych, których na tych marszach nie ma.
Nie zmienię ich – jestem bezsilny
Bezpośrednio po odrzuceniu przez parlament obywatelskiego projektu zwiększającego prawną ochronę dziecka poczętego Instytut Badań Rynkowych i Społecznych (IBRiS) przeprowadził badania sondażowe poglądów polskich kobiet na sprawę aborcji. Zaznaczmy, że jest to ten sam instytut, który w swoich badaniach wskazywał niedawno (wbrew innym sondażowniom) szaleńcy wręcz skok notowań partii Ryszarda Petru, co zresztą stało się przyczynkiem do dość zabawnych komentarzy internautów i publicystów. Wydawać by się więc mogło, że agencja ta nie powinna być przez partię wskazaną wyżej raczej ganiona. A jednak, wbrew uczestniczącym w demonstracjach członkom Nowoczesnej, sondaż o postrzeganiu przez Polki kwestii dopuszczalności zabijania dzieci nienarodzonych okazał się być diametralnie różny od haseł i przemówień wiecowych. Okazało się bowiem, że 70,3% respondentek opowiedziało się przeciwko dopuszczalności aborcji, gdy kobieta znajduje się w ciężkiej sytuacji socjalnej. Co więcej, ponad połowa (50,7%) zdecydowanych w tym względzie kobiet… poparła zmianę prawa aborcyjnego poprzez wprowadzenie zakazu aborcji oprócz przypadków ratowania zagrożonego życia matki. 53,8% natomiast poparło całkowitą ochronę życia ludzkiego od momentu poczęcia. Zresztą ten sam instytut badał preferencje Polaków w tej kwestii już w momencie ukazania się proponowanej zmiany w prawodawstwie. I wówczas wyniki równie były nie po myśli środowisk pro-choice. Okazało się wówczas, że najbardziej zainteresowanymi ochroną prawną dzieci poczętych były osoby w wieku… 18 – 24 lat (79,2%! za całkowitym zakazem aborcji z wyłączeniem przypadków ratowania życia matki), zaś najbardziej za liberalizacją tegoż prawa optowały osoby w wieku powyżej 65 lat (51,2% za możliwością legalnego i bez ograniczeń zabijania nienarodzonych). I po co przytaczam te dane? Otóż wynika z nich jasno, że aborcjoniści są mniejszością w naszym kraju. Po tym krzepiącym stwierdzeniu warto jednak zadać sobie pytanie: a gdzie jest ta większość? Powie ktoś: normalność nie musi się afiszować. Lecz na froncie walki taka postawa jest zwykłą kapitulacją. I to jest problem, który warto rozważyć.
Każdy człek – Augiasza stajnia
Przypomniałem sobie wydarzenia, które rozegrały się 24 listopada 2013 r. w San Juan w Argentynie, gdzie na zakończenie Krajowej Konwencji Kobiet feministki i ludzie ze środowiska LGBT postanowili czynem wykazać swoje poglądy i zniszczyć pobliską katedrę katolicką. Przed tym czynem ochronił kościół żywy mur 1500 mężczyzn modlących się na różańcu. Feministki dokonywały wszystkiego, by sprowokować obrońców lub też przedostać się do świątyni. Malowały twarze modlących się farbą w spray’u (nie bacząc na oczy, nos czy usta), wykrzykiwały swoje hasła prosto w twarz modlących się, biły obrońców i pluły na nich, a nawet zdejmowały majtki i zakładały je im na twarze. Proste pandemonium. Na szczęście działania ich nie rozbiły determinacji broniących. Dlaczego jednak wspominam tamto wydarzenie? Przecież w gruncie rzeczy obrońcy nie podjęli żadnego działania, które byłoby jakimś kontratakiem. Być może. Lecz najważniejszym elementem ich postawy był prosta obecność na miejscu walki kulturowej. Nie schowali się do domów, nie zabarykadowali się w swoich pieleszach, nie wybrali spokojnego żywota z zamkniętymi oczami i uszami. Nie atakowali, ale przede wszystkim nie zdezerterowali. Jednym z najcięższych win dzisiejszych chrześcijan jest ucieczka we własny pozorny i wymyślony spokój. Postawa: mnie to nie dotyczy, niech inni się tym zajmują. Nie chodzi o to, by teraz naprzeciw „czarnym protestom” wyprowadzać swoje demonstracje (choć to też nie jest głupie), ale idzie o to, by nie być obojętnym. Gdy oglądałem relacje z manifestacji w Warszawie i innych miastach, to zauważyłem ciekawą sytuację: największą wściekłość osób demonstrujących budziły przejawy milczących kontrmanifestacji – grupa ludzi stojących z krzyżem lub transparentem za obroną życia. Jedynym, na co stać było np. manifestantów w Warszawie, to okrzyki w stylu: „Wyper…ć!” i rzucanie w stronę obrońców życia podpaskami i innymi artykułami higieny osobistej. To, czego „zmieniacze kultury” najbardziej nienawidzą, to ludzie o stałych, jasnych i niezamkniętych w zaciszu domostwa poglądach. Nie trzeba mówić czy krzyczeć. Trzeba po prostu być.
Wiem, co należy do mnie
Warto wspomnieć tutaj inicjatywę papieża Benedykta XVI, który na początku Adwentu 2010 r. wezwał cały Kościół do wspólnej modlitwy za dzieci nienarodzone. W czasie niedzielnych nieszporów w Bazylice św. Piotra w Rzymie w ten adwentowy wieczór papież przypomniał wagę życia każdego człowieka, zwłaszcza tego w łonie matki. Mówił wówczas: „Ma on prawo nie być traktowanym jako obiekt posiadania czy rzecz, którą można manipulować zgodnie z własnymi zachciankami; nie można go sprowadzać wyłącznie do bycia narzędziem czyichś przyjemności czy interesów. Osoba ludzka jest dobrem sama w sobie i zawsze należy dążyć do jej integralnego rozwoju. Ponadto miłość, jeśli jest prawdziwa, spontanicznie prowadzi do szczególnej troski o najsłabszych i najuboższych. Na tej linii sytuuje się właśnie troska Kościoła o rodzące się życie: najsłabsze, najbardziej zagrożone przez egoizm dorosłych i zaciemnianie sumień. Kościół nieustannie powtarza deklarację Soboru Watykańskiego II sprzeciwiającą się aborcji i wszelkim innym atakom na nienarodzone życie. Należy więc z największą troską ochraniać życie od samego jego poczęcia. (…) Szanuj, broń, miłuj życie i służ życiu, każdemu życiu ludzkiemu! Tylko na tej drodze znajdziesz sprawiedliwość, rozwój, prawdziwą wolność, pokój i szczęście!”. W tej sytuacji bierność jest nie tylko grzechem, ale i zbrodnią.
Ks. Jacek Świątek