Komentarze
Źródło: BIGSTOCK
Źródło: BIGSTOCK

Kto właściwie potrzebuje edukacji?

To smutne zobaczyć polską flagę walającą się na stercie śmieci. Być może lepiej to, niż wkładać ją w psie odchody, ale nie zmienia to faktu swoistego poniżenia symbolu narodowego. Nawet jeśli czyni się to w słusznej sprawie. Nie dziwi jednak nic, jeśli weźmie się pod uwagę, że częścią demonstracji przeciwko planowanej zmianie w oświacie polskiej był Komitet Obrony Demokracji.

Jego lider na facebooku tego samego dnia dał upust swojej niechęci przeciwko proklamacji aktu uznania Chrystusa za Króla i Pana. Na nic zdało się kazanie biskupa A. Czai, który dość dokładnie wyjaśnił sens tego wydarzenia.

Z notatki Kijowskiego wynikało, że Polacy zdenerwowali na tyle Boga Ojca, że Ten zablokował ich na swoim koncie facebookowym (przez litość dla czytelników nie przytaczam dosłownie wypowiedzi lidera KOD). Widać, żadnych świętości poza własną ekspresją nie uznają idący z nim w manifestacjach ramię w ramię. Coś na kształt A. Holland, która bez żadnych podstaw insynuowała możliwość dokonania przez biegłych z różnych ośrodków naukowych w kraju i za granicą podmiany lub zanieczyszczenia czymś próbek z ekshumacji ofiar tragedii smoleńskiej. A wszystko to toczy się w ramach ulicznej „debaty” na temat likwidacji gimnazjów. Można by powiedzieć: jaki pan, taki kram. Opowiadanie się dzisiaj po stronie utrzymania gimnazjów jest bez wątpienia wyborem politycznym, a nie merytoryczną debatą. Zresztą kształt wszystkich obecnych wystąpień i demonstracji przeciwko rządzącym ma zdecydowanie jeden kształt: co do tej pory było – to super, co teraz się zmienia – to klęska. Przypomina to znany z dzieciństwa mojego wierszyk o pewnej dziewczynce, która bezrozumnie powtarzała: „I ja też!”, nawet wtedy, gdy padło stwierdzenie: „Świnki będą jadły z korytka”.

Co to jest gimbaza?

Na to pytanie dzisiejsi licealiści i studenci odpowiedzą, iż jest to slangowe określenie gimnazjalistów. Jednakże Słownik Języka Polskiego wskazuje na jeszcze dwa znaczenia. Jedno cokolwiek nie jest na rękę obu grupom społecznym wspomnianym wyżej, ponieważ oznacza ono całe pokolenie ludzi, którzy przeszli edukację w gimnazjach. Sami licealiści i studenci więc do nich się zaliczają, gdyż pierwsze pokolenie gimnazjalistów ukończyło studia w 2010 r. Już jednak wcześniej pojawiały się kwiatki, o których opowiadał mi znajomy, gdy zatrudnione w jakiejś firmie dziewczę rozdrażnionemu do białości szefowi, który tłumaczył jej zasadę obliczania pola prostokąta (dla jasności jest to wzór a x b), odpowiedziało, że ono nie jest w stanie tego pojąć, bo ukończyła tylko licencjat. W tym kontekście proszę wyobrazić sobie, że taka osoba ma „ustalone zdanie” na temat np. aborcji czy eutanazji. Gratuluję świetlanej przyszłości naszemu krajowi. Ale wracając do definicji, to słownik wymienia jeszcze inną: gimbaza jest to określenie ludzi o mentalności gimnazjalisty, nieskomplikowanych, ślepo podążających za modą i popkulturą. W tym kontekście dość oczywistym wydaje się, dlaczego mamy do czynienia z takimi, a nie innymi demonstrantami. Hasła wznoszone przez nich dają się dość dokładnie zrozumieć. Przypuszczam, że nawet nie znając programu wyborczego, wszyscy oni w czambuł potępiali amerykańskich wyborców Donalda Trumpa czy też ronili łzy nad klęską pani Clinton. Taki sposób myślenia nie dotyczy tylko szeregowych manifestantów.

Nie zauważył tego, co dużym drukiem napisane

Prezes ZNP, organizatora protestów przeciwko zmianom w oświacie, w 2015 r. podpisał się pod deklaracją wyborczą SLD. W tejże deklaracji czarno na białym było napisane, że gimnazja się nie sprawdziły i trzeba dokonać ich likwidacji. Gdy dzisiaj dziennikarze o tym mu wspomnieli, z rozbrajającą szczerością odpowiedział, że nie wiedział, iż taki zapis tam się znajduje. Podpisał więc nie ze względu na merytoryczny zapis, ale ze względu na towarzyski układ? A dzisiaj jego protest wynika z merytoryki czy też z układu towarzyskiego? Być może jestem niesprawiedliwy dla człowieka, lecz to pytanie samo się narzuca. Co więcej, manifestanci jak jeden mąż powtarzają, że powołują się na badania PISA, w których mierzone są umiejętności i wiedza uczniów do lat 15. Sama metodologia badań, choć pozwala w pewnym stopniu poznać system edukacyjny, to jednak w znacznej mierze bada efekt, który nie zawsze jest wynikiem działania samej szkoły, ale wypadkową kultury intelektualnej rodziny, zainteresowań ucznia, a także podejmowanych przez niego samego działań (np. korepetycje). Pytania o sposoby nauczania, choć znajdują swoje miejsce, to jednak liczy się efekt. I na to zwracają uwagę ankieterzy przede wszystkim. Pomija się dość znacznie cały aspekt wychowawczy. A wystarczy zajrzeć chociażby do raportu NIK z lata 2014 r., by przekonać się, że największy odsetek zachowań agresywnych czy też patologicznych wśród młodzieży notowany jest właśnie w gimnazjach. Oczywiście nie oznacza to potępienia każdego gimnazjum, ale warto zwrócić uwagę na to, dlaczego akurat tam tak jest. Sprawa wydaje się dość jednoznaczna, chociaż rozwiązaniem dla niej wcale nie jest samo przeorganizowanie systemu edukacji w Polsce (choć może to stanowić dobrą bazę). Gimnazja z założenia miały grupować młodzież w konkretnym wieku, który naznaczony jest gwałtownym rozwojem fizycznym. Taki młody człowiek, przeniesiony w tym wieku do nowego środowiska, musi „wykazać się” i „zdobyć pozycję”. Najłatwiej pójść po linii najmniejszego oporu, stawiając na modę i bycie trendy albo przynajmniej na siłę fizyczną lub zachowania brawurowe. Jeśli doda się do tego całkiem nową kadrę pedagogiczną, która być może nie zna do końca delikwenta, to mieszanka jest gotowa. W poprzednim systemie i w szkołach, w których gimnazja znajdowały się w zespołach ze szkołami podstawowymi, problem ten był mniejszy (ale nie znikomy). Po prostu łatwiej było wychowawczo wyłapać i unieszkodliwić element szkodliwy. Pomagała temu chociażby możliwość śledzenia rozwoju młodego człowieka już od siódmego roku życia.

A więc tylko etacik?

Cóż, wydaje się, że w całej tej batalii tylko o to chodzi. Podnoszony przez manifestujących problem redukcji etatów jest być może prawdziwy, jednakże wypadałoby się zapytać, gdzie były te autorytety, gdy np. górnicy walczyli o to samo? Poza tym, gdy widzę w czołówce pochodu pana dyrektora jednego z polskich teatrów, który biadoli nad politycznymi powodami jego zwolnienia i robi wszystko, by nie zdjęli go z posadki, a tymczasem z innych źródeł dowiaduję się, że prowadzony przezeń teatr w ubiegłym roku wygenerował ponad milion złotych strat (!), to po prostu nóż mi się w kieszeni otwiera. Pozostaje tylko zadać pytanie: czy przeprowadzone będą badania nad zasięgiem w polskim społeczeństwie owej gimbazy, czyli ludzi o mentalności gimnazjalisty, nieskomplikowanych, ślepo podążających za modą i popkulturą. Bo może wtedy dowiemy się, kto naprawdę potrzebuje (re)edukacji.

Ks. Jacek Świątek