Głęboka tęsknota za rozumem
Moje zadziwienie bierze się jednak nie z zachwytu obserwowanymi stanami rzeczy, ile raczej kompletną bzdurnością tego, co dzieje się w przestrzeni publicznej, z licznymi zahaczeniami o prywatne rejony życia moich rodaków. Tak to już jest w naszym żywocie, że potrafimy z przenikliwością równą sokolemu wzrokowi dostrzec to wszystko, co z zewnątrz przeszkadza naszemu istnieniu i spokojnemu bytowi, a pomijamy milczeniem bądź omijamy własną odpowiedzialność za dobrobycie własne.
A ono rozpoczyna się nie od nabicia kieszeni czy też zajęcia odpowiedniego stanowiska gwarantującego status społeczny, ale raczej od umiejętności racjonalnego oglądu rzeczywistości i realistycznej jej oceny. A tymczasem odnoszę nieustannie wrażenie, że umiejętność czytania i myślenia są w zaniku, pozostawiając puste pole dla nieograniczonych niczym i niespętanych intelektem emocji, zdolnych do najgłupszych zachowań. Przykładów tego nie trzeba daleko szukać.
Mania hiperbolizmu
Jednym z nich jest upodobanie, nie tylko publicystów, do nadużywania – w celach wywarcia wrażenia na odbiorcach informacji – środków stylistycznych, najogólniej mówiąc czyniących „z igły widły”. Być może retorycznie ów zabieg jest uzasadniony, ale nadużywany w najlepszym wypadku prowadzi do niemożności zrozumienia naszego rozmówcy, choć najczęściej staje się przyczyną karczemnej awantury. Zresztą dość często bywa przykrywką dla zwykłego chamstwa. Dajmy na to, że oglądam w telewizji rozmowę dwóch polityków na temat wypadku z udziałem samochodów z kolumny ministra Macierewicza. Jeden z nich, poseł opozycji, opisując to zdarzenie, mówi o samochodzie ministerialnym taranującym z premedytacją auta spokojnych obywateli, w porządku czekających na możliwość przejazdu. Jaki obraz rzeczywistości powstaje pod wpływem tegoż stwierdzenia? No cóż, określenie ministra obrony narodowej mianem sadysty w tym przypadku będzie najspokojniejszym z odbiorów tejże informacji. A przecież można by uznać go za dyktatora, który dokonał transformacji stalinowskiego stwierdzenia, iż milion zabitych to statystyka. Dla niego możliwość uśmiercenia tylko kilku jest powodem do satysfakcji. W bliskiej odległości czasowej od wypadku pod Lubiczem był karambol na jednej z autostrad, w którym ucierpiało więcej kierowców, i to ze znaczniejszymi obrażeniami ciał, a i wraków samochodowych było więcej. Poseł jednak nie zgadza się na nazwanie autostradowego karambolu katastrofą w ruchu lądowym, ale w przypadku zdarzenia pod Lubiczem żąda, by przy trzech niezbyt mocno pokiereszowanych autach mówić o takowej. Kurcze, myślę sobie, o co tu chodzi? Ano tylko o to, by bez względu na rzeczywistość obudzić „odpowiednie” nastroje społeczne.
Znać proporcję
Z tym wypadkiem jest jeszcze inna „przygoda”. Jednym z zarzutów, zresztą używanym w kontekście współpracownika ministra, jest zarzut używania mienia państwowego i nadużywania przywilejów władzy dla celów prywatnych. Powiela się w mediach twierdzenie, że zarówno na spotkaniu w szkole założonej przez o. T. Rydzyka, jak i na gali warszawskiej minister Macierewicz przebywał jako osoba prywatna. Coś jak wyskok na imieniny do kolegi lub na imprezę rodzinną. Być może i takie spotkania piastującym funkcje państwowe w naszym kraju się zdarzają. Nigdzie jednak nie mogłem znaleźć w przekazach medialnych najmniejszego stwierdzenia o tym, w jakim charakterze przebywał na tych wydarzeniach minister. Bo jeśli został zaproszony jako minister, to wówczas nie była to wizyta prywatna. Pierwsza Dama RP, będąc na dyktandzie w Kałuszynie, nie przyjechała tam na kawkę z koleżankami germanistkami, ale uświetniła wydarzenie lokalne właśnie jako żona Prezydenta RP. Obecność piastujących władzę na różnych wydarzeniach podnosi rangę tych ostatnich. Dlatego np. w czasie marszów i mitingów KOD Bronisława Komorowskiego i Lecha Wałęsę pozdrawiano jako w przeszłości piastujących urząd Prezydenta RP. Dla nadania imprezie splendoru. Jeśli więc w zaproszeniu na obydwie imprezy ministra Macierewicza było zaproszenie go jako ministra, wówczas należy się mu wszystko, co ministrowi przysługuje. Także możliwość przejazdu tzw. erką. Dlaczego więc podnoszony jest ten argument? Wydaje się, że tylko po to, by obie imprezy zdeprecjonować, a ministrowi przypisać prywatę. Ciekawym jest, że na tej samej trasie (choć w innym miejscu) zdarzył się w 2011 r. inny wypadek, w którym ucierpiał Jarosław Wałęsa. W wyniku procesu sądowego uzyskał on nie tylko odszkodowanie z firmy ubezpieczeniowej, ale również i od drugiego uczestnika owego zdarzenia. Faktem jest, że ów drugi kierowca nie zachował przepisów ruchu drogowego, ale faktem jest także, że motocykl, którym kierował Wałęsa, był rozpędzony do prędkości ponad 140 km/h (czyli ponad 50 km/h przekroczył dopuszczalną prędkość). I co najważniejsze: Jarosław Wałęsa podróżował wówczas prywatnie. Tylko w ubolewaniach nad skutkami tego wypadku nikt już tego nie zauważa. Warto wspomnieć mimochodem, że w czasie tłumaczenia wyjazdu R. Petru na Maderę bojownicy jego partii chcieli za wszelką cenę udowodnić, że był to wyjazd służbowy. I gdzież proporcja, panowie dziennikarze?
Sprawiedliwość musi być po naszej stronie…
Przez ostatni rok byliśmy faszerowani ze strony mediów informacjami o naruszaniu przez rządzących niezawisłości sądowej. Pomijając już dyspozycyjność pewnego sędziego Trójmiasta względem poprzednio rządzących, wystarczy przyjrzeć się chociażby wypowiedziom sędziego Tuleyi, by zrozumieć, że najbardziej tej niezawisłości szkodzą sami sędziowie, zamieniając kontakt poznawczy z rzeczywistością na własne przekonania i mniemania. Przysięga sędziowska nie skutkuje wszak darem nieomylności, a i z nieskazitelną uczciwością, jak wskazuje przypadek sędziego z Wrocławia kradnącego nośniki pamięci ze sklepu, również coraz mniej mamy do czynienia. Dlaczego jednak dajemy się nabijać w butelkę? Być może dlatego, że sami we własnym rozumieniu świata racjonalizm myślenia zamieniliśmy na miziające łechtanie naszych emocji. Zbrodnia w afekcie wszak bywa usprawiedliwiana, a ocena świata na podstawie emocji wyzbywa nas odpowiedzialności za naszą egzystencję. Tylko czy nadal możemy spokojnie o sobie mówić: homo sapiens?
Ks. Jacek Świątek