A gdyby stanął przede mną Puszczyk…
Jak to życie szybko przeleciało - dziwi się Eugeniusz Antoniuk z Horodyszcza, rocznik 1932, z nostalgią właściwą ludziom, którym wiek i bagaż życiowych doświadczeń służy. To znaczy uczy ocenić i docenić tę drogę, którą przyszło przebyć.
– Myślę, że z tych moich wspomnień można by napisać książkę… – śmieje się. I dodaje po chwili, że jeśli po osiemdziesiątce człowiekowi jeszcze otwierają się oczy na wiele spraw, oznacza to, że umysł jest w miarę świeży.
Co to była za nauka…
Jego rodzina wywodzi się z Łubna w gminie Jabłoń (powiat radzyński). Jeszcze przed wybuchem II wojny światowej Antoniukowie: rodzice, troje rodzeństwa oraz babcia, przeprowadzili się na krótko do Romanowa, gdzie ojciec pana Eugeniusza najął się do pracy w majątku ziemskim, a następnie do Horodyszcza, gdzie również zatrudnił się jako robotnik we dworze Horodyskich, którego dzierżawcą był do 1944 r. Zygmunt Podhorecki.
– Zamieszkaliśmy w dworskich czworakach z czerwonej cegły. Gnieździliśmy się w niewielkim pomieszczeniu, jakieś trzy na cztery metry. Było w nim małe okno wychodzące na północ. Nigdy nie zaglądało tutaj słońce. Po ścianach aż ciekło, taka była wilgoć – wspomina, by po chwili przywołać wspomnienie o szkole. Jej kierownikiem był Stefan Lesiuk, rozstrzelany później w Katyniu. – Uczyła nas jego żona. Ale co to była za nauka… Mało kto miał książki. Nie bardzo chcieli pożyczać sobie nawzajem. Jak ktoś krzyknął, że Niemcy są w wiosce, chowaliśmy je w specjalnej skrytce – dodaje. ...
LA