Cud powszedni
Celińską lubiłam od zawsze. Kiedyś tam za Ptakom podobni, potem za Noce i dnie. Ale też za Bułata Okudżawę, za Song sprzątaczki, za Uśmiechnij się. Za śpiewanie i niezliczone filmowe role. Za liryzm i herod-babę.
Dzisiaj była „Atramentowa” i trochę coverów. „Atramentowa” to ta płyta, po której Celińską okrzyczano polską Cesarią Evora. Niekoniecznie lubię takie określenia. Są ładne, ale przymiotnik: polska wskazuje na jakąś wtórność. A Celińska wtórna nie jest.
„Atramentową” zdzieram od dawna. Ale płyta to nie to samo, co koncert na żywo. Szybko nawiązany kontakt z publicznością spowodował, że przestało mi się wydawać, że „Atramentowa” jest tylko do słuchania. „Spotkamy się wszyscy,/ bo nic się nie kończy,/ Lecz w dobro obraca się./ Choć dni przemijają/ To każda godzina nadzieją otula mnie” śpiewała cała publika w „Podlasiu”. Podobnie jak bardzo osobistą piosenkę (tekst wykonawczyni) „W imię miłości”. „Lalala” przy kolejnym utworze poszło nam jak z płatka.
Ten koncert to przywrócenie wiary, że polska sztuka ma się dobrze. I że artyści jej odbiorców wzmacniają. Że rozwijają. Uczą. Że można ze sceny otulić widza ciepłem i optymizmem. Celińska nawet „Smuteczku mój” śpiewa optymistycznie. Ta charyzmatyczna artystka naprawdę porusza serca. Może dlatego, że nie udaje. Że jej koncerty to siła refleksji i pozytywnych przeżyć. Tak, to sztuka, która rozwija. Powie ktoś: to tylko estrada. Każdy, kto wchodzi na scenę, gra. Rzecz w tym, żeby w tej grze była prawda. A Celińska jest prawdziwa. I kiedy śpiewa, i kiedy rozmawia z publicznością. Do bólu dramatyczna, gdy prosi: „Słońce/ Nie kryj się za horyzontem/ Ogrzej sny na jawie drżące/ Pozwól żyć/ Szczęśliwe dni” i emanująca siłą, kiedy przekonuje, że „człowiek – to brzmi dumnie” („Nie strasz,/ od dawna się nie boję./ Zobacz – wichura, a ja stoję./ Spokój soczysty jest tak/ jak cierpki był strach,/ mój strach – życie moje./ […] Z drobnych supełków byłam cała,/ lecz się wydostałam. Jestem.”). „Jestem” to słowo klucz do zrozumienia Celińskiej.
Kiedy sztuka zmierza na manowce, spotkanie z artystką z wysokiej półki jest jak haust świeżego powietrza. Dotlenia. Celińska obchodziła w tym roku 70 urodziny. Ale wigoru mogą jej pozazdrościć młódki. Co należy podkreślić, pięknie się starzeje. Wystarczy spojrzeć na jej twarz, żeby zobaczyć bagaż zdarzeń. Tych dobrych i tych złych. To kobieta niepokonana. Kiedy śpiewa: „Już zmierzch o krok,/ lecz w dal biegnie wzrok”, wręcz poraża optymizmem. Tak jak i wtedy, gdy przekonuje, że każdy dzień to „Największa z szans,/ […] Wystarczy wstać, gdy świt/ […] Naprawdę w końcu gdzieś/ Czeka cud powszedni…”. Tak śpiewać, tak poruszać może tylko ktoś, kto naprawdę dotknął życia.
To, o czym śpiewa Celińska, od dawien dawna wiemy? Oczywiście. Ale nie zaszkodzi przypomnieć. I dostać taki ładunek energetyczny, po którym chce się żyć.
Anna Wolańska