Komentarze
Na pasku elektryczności

Na pasku elektryczności

Ostatnio na uczelni, na której pracuję, grupa wykładowców przeprowadziła w ramach zajęć ze studentami dziennikarstwa pewien eksperyment. Otóż studenci mieli przez tydzień nie korzystać z internetu - w żaden sposób, ani w komputerze, ani na smartfonie czy tablecie.

Mieli też prowadzić specjalne dzienniczki, w których zapisywali swoje myśli, spostrzeżenia oraz jak spędzali ten czas. Wyniki przeszły oczekiwania - dzienniczki stały się wręcz zapisem walki o to, by nie ulec, a nie brakowało w nich wyznań typu: Nie mogłem wytrzymać/, Złamałam się, dwa razy zajrzałam na facebooka. Może będzie to trochę przesadzone, ale wyglądało to niemal jak dzienniczek walczącego z nałogiem alkoholika.

Czy przesadzone? Psychologowie i wychowawcy zaczynają bić na alarm. Można uzależnić się od internetu, od urządzeń elektronicznych, ale również od informacji. Z jednej strony technologie cyfrowe wchodzą coraz mocniej w nasze życie i coraz trudniej bez nich funkcjonować – a wobec osób, które z nich nie korzystają, używa się terminu „wykluczenie cyfrowe”. Z drugiej – nie sposób pominąć pytania o bezpieczeństwo. Po pierwsze, trzeba pamiętać, że w internecie nie ma anonimowości. Przeciętny użytkownik nie jest w stanie ukryć swojej tożsamości. Nasze urządzenia, a nawet typowe zachowania są łatwe do zidentyfikowania. Każdego dnia, korzystając z urządzeń elektronicznych, produkujemy ogromne ilości cyfrowych danych – przesyłane informacje, ale także lokalizacja, sposób, w jaki się poruszamy, czy zakupy, które robimy, używając kart płatniczych. Te dane nie giną w próżni, ale gdzieś są gromadzone i przechowywane. Stają się materiałem i punktem wyjścia do przeróżnych możliwych analiz. To z kolei umożliwia takie sformułowanie kierowanych do nas komunikatów (na przykład reklam), które są idealnie dopasowane do naszej osobowości, oczekiwań, wartości, schematów myślenia… co sprawia, że stajemy się wobec nich bezbronni.

Po drugie – pamiętajmy, że technologia cyfrowa nie istnieje bez energii elektrycznej. Odcięcie zasilania (tzw. blackout – awaria sieci energetycznych) mogłoby wręcz sparaliżować nasze życie, zwłaszcza w miastach (czy ktoś jest w stanie wyobrazić sobie życie na dziesiątym piętrze bloku bez prądu?). A tymczasem – jak ostrzegają fachowcy – odpowiednio silny wybuch na Słońcu byłby w stanie zniszczyć dane zapisane na twardych dyskach, pendrive’ach, uszkodzić satelity, łączność telefonii komórkowej…

Po trzecie, mówi się dziś, że żyjemy już nawet nie w erze cyfrowej, ale post-cyfrowej. Czyli, mówiąc inaczej, osiągnęliśmy taki stan, że technologia cyfrowa stała się dla wielu z nas (zwłaszcza ludzi młodych) jak powietrze. Nie myślimy o tym, że oddychamy – ale gdy go brakuje, zaczynamy się dusić. Pamiętam opowieść jednej z moich znajomych, jak jej dziecko zgubiło się w mieście i nie umiało skorzystać z papierowej mapy („Mama, ale ona mi nie wyświetla, gdzie ja jestem!”). Coraz bardziej inteligentne technologie ułatwiają nasze życie, wyręczają w wielu kwestiach – ale jednocześnie powodują, że pewne umiejętności zaczynają u nas po prostu zanikać. Z kolei dla dzieci zbyt wczesny kontakt z urządzeniami elektronicznymi może oznaczać, że pewne obszary mózgu się nie rozwiną, albo rozwiną się słabiej – na przykład te odpowiedzialne za myślenie abstrakcyjne, umiejętność czytania, logicznego myślenia.

To wszystko stawia nas wobec potrzeby edukacji medialnej – czyli wychowania do mądrego, odpowiedzialnego i świadomego korzystania z mediów oraz nowych technologii – tak, aby były dla nas pomocą, ale byśmy nie pozwolili się od nich uzależnić.

Ks. Andrzej Adamski