Kędy twa, szatanie, zbroja?
Ze szkiełkiem i okiem zaciekawionego badacza chcemy określić każdą fazę procesu, w wyniku którego zmarły staje się żywym. Poetycko usposobieni z ciekawością chcemy uchwycić trajektorię lotu duszy do ciała i swoisty Big Bang nowego stworzenia. Być może potwierdzenia naszych przemyśleń i wiary poszukujemy w określeniach najdrobniejszych elementów fizjologicznych procesów i filozoficznych dylematów.
Nie do końca jednak jest w nas pewność, iż zbliżamy się do centrum Nocy Przejścia. Mam nieodparte wrażenie, że to nas cofa i trzyma nieodparcie w objęciach władcy Przed-Nocy. Bo nie jest istotne, jak my patrzymy na Zmartwychwstanie. Ważne jest to, co zobaczył sam Powstający.
Nadszedł Mocniejszy
Jest w nas przekonanie, że w chwili śmierci człowiek widzi całe swoje przeszłe życie. Wydarzenia wirują jak w kalejdoskopie i wysuwając niektóre na pierwszy plan, można postrzec wartość naszej egzystencji. Śmierć jawi się jako dopełnienie i podsumowanie wszystkich ludzkich poczynań. Ta retrospekcja z jednej strony może wydawać się nam czymś pozytywnym, gdyż pozwala na dokonanie rozrachunków z samym sobą. Lecz z drugiej strony wtłacza nas w kontemplację przeszłego i zamiast sądu sprawiedliwości staje się sądem strachu przed odpowiedzialnością. A mnie ciekawi, co takiego stanęło przed otwierającymi się oczami Zmartwychwstałego? Jaki „film” przesunął się przed nimi? Właściwie jednak powinienem się zapytać nie o to, co, ale jak widział Zmartwychwstający? Każda rzecz, w zależności od tego, jakie są możliwości widzenia spoglądającego, może być całkiem inaczej odbierana. Już zwykłe krótkowidztwo lub dalekowidztwo daje różnorakie obrazy rzeczy, a co dopiero, gdy perspektywa zmienia się poprzez przekroczenie granicy śmierci, i to w obie strony. Choć w gruncie rzeczy Zmartwychwstały nie powrócił po prostu do życia ziemskiego, jak wraca się z dalekiej podróży do własnych, dobrze znanych, czterech kątów. Przekroczenie granicy śmierci w Jego przypadku dokonało się w drugą stronę. W stronę nieskończoności i wieczności. A jednak konkretnie i materialnie. Ziemsko w nieziemskie. Przełamanie granicy śmierci było jednocześnie pogrzebaniem „marzeń” pana Przed-Nocy o władaniu. W tym, co nieskończone i bez miary nie może władzy dzierżyć istota z natury swojej skończona i wymierna. Przekraczając granicę, zarazem położył ją na nowo. Nie dla ludzi jednak, ale dla szatana i władzy jego. Łamiąc granicę dla ludzkiej egzystencji, przeniósł w wieczność również i to, co człowieka stanowi. Więc i wzrok także. Otwierając oczy w dzień po szabacie, Zmartwychwstały spojrzał na to, co jest, wzrokiem posiadającym nowy horyzont – Wieczność i Wolność.
Wiecznie triumf okazały
Ten wzrok, wbity w Nieskończoność, pokazał się najdobitniej w dniach po Powstaniu. Maria Magdalena chciała tylko ciało zachować, jak relikwię najcenniejszą. A On prosił, by Go nie zatrzymywała, bo wiele dobra jeszcze spełnić trzeba. Uczniowie uciekający do Emaus chcieli tylko uzasadnić klęskę świętymi tekstami. A On wskazał drogę Zwycięstwa i Obecności w chlebie łamanym. Jan nad jeziorem o połowie i o posiłku myślał. A On wskazał, że ważniejsze jest przebywanie z Nim, nawet w całkowitym milczeniu. Piotr wzrokiem uciekał, bo w uszach miał jeszcze pianie kura porannego. A On nie o zdradę pytał, lecz o Miłość. „Myśli Moje nie są myślami waszymi” – to nie wyrzut. To wskazówka i rada: „Zmieniamy linię horyzontu”. Rzeczywiście nie jest ważnym, co zobaczył Zmartwychwstały w pierwszym błysku rozwierających się powiek. Ważnym jest, jak widział to, co było przedmiotem jego patrzenia. I w tym tkwi tajemnica nadziei. Bo jeśli jednym słowem określić sposób spoglądania Powstającego, jest nim zapewne krótkie słowo – nadzieja. Ta nadzieja, co „bywa, jeżeli ktoś wierzy, że ziemia nie jest snem, lecz żywym ciałem, i że wzrok, dotyk ani słuch nie kłamie. A wszystkie rzeczy, które tutaj znałem, są niby ogród, kiedy stoisz w bramie”. Lub też nadzieja, która „jest tym upierzonym stworzeniem na gałązce duszy, co śpiewa melodie bez słów i nie milknące. W świście Wichru brzmi uszom najsłodziej i srogich by trzeba Nawałnic, aby spłoszyć maleńkiego ptaka, co tak wielu zdołał ogrzać i nakarmić”. Krótkie równanie: Dobro + Zwycięstwo + Obecność + Trwanie + Miłość = NADZIEJA! Wzrok Zmartwychwstałego to wzrok nadziei. Bo wieczność nie może niczego innego nam dać. Przekroczona granica śmierci pozwala na takie patrzenie. Na wszystkich i wszystko spogląda z nadzieją. Ona podrywa, by biec do przodu, choć zdrady i myślenie o ucieczce są dojmujące. Ona pozwala wbrew plotkom i niechętnemu ględzeniu uczniów prawić o możliwościach nawet w babskim gadaniu. Ona pozwala na powrót stanąć nad jeziorem, by usłyszeć proste: „Pójdź za Mną!”. Ona nie chce o nic pytać, bo przecież sama Obecność Jego wyjaśnia wszystko. Ona daje moc otworzyć drzwi na oścież, choć za ich progiem może jeżyć się cyrkowa arena i wymyślne sposoby uśmiercania. Gdyż te drzwi nie na doczesność się otwierają, lecz na horyzont wieczności. Poza drugą już granicę.
Jezu mój na wieczne lata
Zbroją szatana nie były tylko obrazy gwałtowne, strach wzbudzające. On nie władał nieuzasadnionymi lękami przed bólem i nieobecnością Boga. Jego zbroja jak potężna przesłona nie pozwalała dostrzec wieczności. Odkąd jednak Zmartwychwstały otworzył swoje oczy, ta przesłona znikła. I wszystko stało się nowe. Tak zresztą Jan w kilkadziesiąt lat po Pierwszym Dniu kończył swoją wizję Apokalipsy. Tęsknotą za Wiecznym: „Zaiste, przyjdę niebawem. Amen. Przyjdź, Panie Jezu!”. Patrzmy więc i radujmy się. I módlmy się cicho: „Jezu mój, na wieczne lata, Tyś ozdobą tego świata: z łaski przypuść nas do swego zwycięstwa nieśmiertelnego”.
Ks. Jacek Świątek