Historia
Źródło: ARCH
Źródło: ARCH

Każdy powinien wiedzieć, skąd pochodzi

To Polska, a nie Wielka Brytania, jest bardziej moim domem. Czuję się tu bardzo szczęśliwy. Chcę lepiej poznać historię mojej mamy, bo chociaż była najbliższą mi osobą, wiem o niej naprawdę niewiele - wyznaje John Johnson, który szuka swoich korzeni.

Nazywała się Stanisława Kolenda. Przyszła na świat 24 czerwca 1923 r. w Helenowie pod Białą Podlaską. Kiedy miała 16 lat, została aresztowana przez gestapo i wywieziona na przymusowe roboty do Niemiec. Była w trzech obozach koncentracyjnych. Niewiele brakowało, a zostałaby pogrzebana żywcem. To właśnie w tych dramatycznych okolicznościach poznała Williama Johnsona, swojego przyszłego męża.

Młodzi zakochali się w sobie, wzięli ślub i wyjechali do Wielkiej Brytanii. Dzisiaj historię swojej mamy poznaje jej syn John, który rok temu wraz z żoną Alicją przeprowadził się z Edynburga do Torunia. Na Podlasiu jest jednak częstym gościem, gdzie, podążając śladami swojej mamy, odkrywa swoją tożsamość, bo – jak podkreśla – każdy człowiek powinien wiedzieć, skąd pochodzi i dokąd zmierza.

Historia ukryta w pudełku

– Moi rodzice nie mówili o tym, ale słyszałem, że spotkali się w czasie wojny. Nie znałem jednak okoliczności – mówi John. Dowiedział się o nich dopiero po śmierci swojego taty, który w 2010 r. przyjechał do Polski. Niestety wkrótce doznał rozległego zawału serca. Nie dało się go uratować. W. Johnson został pochowany na polskiej ziemi.

– Kiedy zmarł, musiałem zrobić porządek w jego rzeczach. Tak natrafiłem na pudełko z dokumentami. Zajrzałem do niego. Znajdowały się w nim jakieś fotografie, stare papiery – opowiada John. Gdy zaczął przeglądać zawartość, okazało się, że znajduje się w nim m.in. skrywana przez lata historia jego mamy.

– Zawierała drastyczne opisy tego, przez co przeszła. John sam nie był w stanie sam przebrnąć przez te materiały. Otworzyłam pudełko, zaczęłam czytać i nie mogłam przestać aż do rana – podkreśla A. Johnson, żona Johna.

Okazało się, że jego mama miała na imię Stanisława, a nie Christine, jak myślał. Urodziła się 24 czerwca 1923 r. w Helenowie, a 8 lipca 1923 r. została ochrzczona w parafii Narodzenia Najświętszej Maryi Panny przy ul. Brzeskiej w Białej Podlaskiej.

Obozowe piekło

– Z tego, co wiem, mamę aresztowało gestapo na polu u cioci. Była wtedy 16-letnią dziewczyną. Przez wiele lat rodzina nie miała z nią kontaktu, bo została wywieziona do Niemiec na przymusowe roboty. Pracowała w gospodarstwie od bladego świtu do zmierzchu. Ciągle była głodna. Postanowiła uciec i pójść przed siebie, mając nadzieję, iż uda jej się wrócić do domu – wspomina John.

– Zawsze, ilekroć jedziemy przez Niemcy, myślę sobie: my się męczymy, podróżując przez tyle godzin samochodem, a ona na piechotę chciała zajść do Białej Podlaskiej – dodaje ze wzruszeniem Alicja.

Niestety Stanisława ponownie została zatrzymana przez gestapo. Tym razem trafiła do więzienia w Dortmundzie, gdzie była maltretowana. Następnie przewieziono ją do Ravensbrück, największego w III Rzeszy obozu dla kobiet, który nazywano hitlerowskim piekłem. – „Obóz był niedaleko lasu. Nie pamiętam, jak długo tam przebywałam, ale myślę, że około roku. Nie mieliśmy dużo jedzenia. Zawsze byłam głodna. Warunki były przerażające. Mój numer to 19043. Z powodów mi nieznanych przeniesiono mnie z innym kobietami do Buchenwald. Mój numer to 102014” – Alicja ze łzami w oczach czyta wspomnienia Stanisławy.

– Znowu znęcano się nad nią, torturowano. Z jej opisów wynika, że była podtapiana. Cierpiała strasznie. Aż w końcu – gdy była już u krańcu sił – została przewieziona do Bergen-Belsen – relacjonuje John.

Było to miejsce, gdzie trafiali chorzy i wyczerpani fizycznie więźniowie z innych obozów koncentracyjnych. Dziesiątki tysięcy osób konały tam tygodniami w męczarniach i bólach wskutek chorób zakaźnych i głodu. O Bergen-Belsen mówiło się, że komory gazowe nie były tam potrzebne, gdyż selekcja odbywała się tam za pomocą tyfusu, głodu i pragnienia. W takich warunkach przebywała Stanisława.

Żołnierze brytyjscy, którzy w 1945 r. wyzwalali obóz, znaleźli tysiące zwłok. Ten widok ich przeraził.

– W zeznaniu, jakie spisała mama, podała, iż czuła, że umiera. Strażnicy myśleli, iż już jest martwa i rzucili ją na stos innych ciał. Kiedy Brytyjczycy, wśród których był mój tata, weszli do Bergen-Belsen, zaczęli właśnie od grzebania zmarłych. Na szczęście ktoś zauważył, że mama oddycha i przewieziono ją do szpitala. Podczas rekonwalescencji tata często odwiedzał mamę. W owym pudełku znaleźliśmy nawet specjalną przepustkę, dzięki której mógł to robić. I tak rodzice zakochali się w sobie – wyznaje John. Alicja natomiast uzupełnia: – Stanisława pięknie to ujęła, pisząc, iż spotkali się i pokochali, mimo że nie znali języka.

Małe zwycięstwo

Młodzi wzięli ślub jeszcze w brytyjskiej bazie. – To było takie małe zwycięstwo nad obozową rzeczywistością – podkreśla John.

Nowożeńcom zrobiono nawet ślubne zdjęcie. Stanisława stoi obok męża i innych żołnierzy brytyjskich na… skrzynce, by choć trochę zniwelować różnicę wzrostu. – Po wojnie odwiedzili kaplicę, w której brali ślub, ale mama bardzo ciężko to zniosła – zaznacza Alicja.

Kiedy Stanisława poczuła się trochę lepiej, Wiliam zabrał ją do swojego rodzinnego domu w Wielkiej Brytanii. Dwa lata po wojnie na świat przyszedł John. – Z dzieciństwa pamiętam, że mama ciągle była w szpitalu. Z powodu obrażeń odniesionych podczas wojny przeszła wiele operacji i zabiegów. Po tym, jak jedna z esesmanek wbiła jej nożyczki w dłoń, miała uszkodzony nadgarstek. To jedna z ran, którą mogłem zobaczyć. Inne były głęboko schowane w jej emocjach. Często budziła się w nocy z krzykiem. Nie rozumiałem tego – mówi John.

Polska to mój dom

Stanisława nie wiedziała, czy ktokolwiek z jej rodziny w Polsce przetrwał wojnę. Postanowiła zwrócić się o pomoc do brytyjskiego Czerwonego Krzyża, który przez kilka lat szukał rodziny. W końcu otrzymała wiadomość, że wciąż żyje mama Stanisławy i siostra. Po kolejnych kilku latach Johnsonowie dostali wizy i pozwolenie wjazdu do Polski. Ruszyli w drogę. Gdy dotarli do Berlina, uciekł im pociąg. Okazało się, iż było to błogosławieństwo. Jak się potem dowiedzieli, pociąg, na który się spóźnili, wykoleił się. Były ofiary śmiertelne. Wreszcie po wielu perypetiach wysiedli na stacji w Białej Podlaskiej. – Pamiętam, jak przyjechaliśmy tu 58 lat temu. Było zupełnie inaczej niż teraz. Jeździły tylko lokomotywy parowe, a ja miałem 11 lat… – wspomina John. – Kiedy wysiedliśmy z pociągu, nikt na nas nie czekał. Rodzina bowiem wyszła po nas dzień wcześniej na pociąg, który się wykoleił. Staliśmy na dworcu, nie wiedząc, co robić. Taksówkarz nie chciał nas zabrać, bo myślał, że jesteśmy Niemcami. Nie rozpoznał angielskiego. Mama ze wzruszenia straciła mowę na trzy dni. Bardzo przeżywała, że po 19 latach wreszcie spotka się ze swoją mamą. W końcu udało nam się znaleźć rikszę. Człowiek, który nią kierował, służył w armii gen. Andersa, więc trochę rozumiał po angielsku i zlitował się nad nami. Rodzice i walizki wsadzono do rikszy, a ja z młodszym bratem Alanem biegliśmy za nią. Takie było moje pierwsze spotkanie z Polską. W ramach ciekawostki dodam, iż kiedy taryfiarz, który wcześniej odmówił nam usługi, dowiedział się, kim jesteśmy, potem w ramach rekompensaty woził nas wszędzie za darmo. Kiedy wjechaliśmy na drogę, przy której stał dom, babcia i ciocia były akurat na zewnątrz. Emocje były ogromne. Do dziś z wielkim rozrzewnieniem wspominam tamten pobyt. Później wielokrotnie mówiliśmy o tym miejscu: „nasz dom”. Cały czas mam go przed oczami. Wciąż też czuję, że to Polska, a nie Wielka Brytania, jest bardziej moim domem. Czuję się tu bardzo szczęśliwy – przyznaje John, zaznaczając, że chce lepiej poznać historię mamy, bo chociaż była najbliższą mu osobą, wie o niej niewiele. Stanisława zmarła w 1973 r. w Wielkiej Brytanii, gdzie została pochowana.

Marzenie się spełnia

W marcu Johnsonowie po raz kolejny przyjechali do Białej. Odwiedzili kościół, w którym była chrzczona matka Johna, a także cmentarz, gdzie spoczywają jego dziadkowie. – Wiem, że w Polsce żyją jeszcze moi kuzyni, ale nie wiem, gdzie mieszkają. Chciałbym ich poznać, a także dowiedzieć się czegoś więcej o aresztowaniu moje mamy – tłumaczy John.

Historia jego rodziców to idealny materiał na film lub książkę. Zresztą jest szansa, że publikacja na ten temat wkrótce powstanie. Jej autorką będzie Alicja. – Myślę o tym i mam pomysł, jak mogłoby to wyglądać – potwierdza kobieta, dodając, iż jej zakończeniem będzie powrót Johna do Polski, który planuje rozpocząć starania o polskie obywatelstwo. – Mój tata chciał tu zamieszkać, dążył do tego, byśmy się przeprowadzili. Niestety nie zdążył. Teraz ja realizuję jego marzenie, lecz to także moje pragnienie. Teraz życzenie nas obu się spełnia – puentuje John.

Z Alicją i Johnem można skontaktować się m.in. przez facebooka (Alicja Johnson)

Jolanta Krasnowska