Konflikt w Międzyrzecu i pierwsza jawna pielgrzymka do Częstochowy
W piśmie skierowanym do cara skarżyli się na rzekome prześladowania ze strony ludności polskiej. Podpisy te rzekomo miały być zbierane nocą z powodu - jak napisano - strachu przed Polakami. Jeśli weźmiemy pod uwagę ówczesny rozległość prawosławnego dekanatu radzyńskiego, jak też fakt, że pismo sygnowały przeważnie całe rodziny, można przypuszczać, że podpisało go ok. 20 wahających się rodzin.
Wynika to z następnego pisma tegoż proboszcza do prawosławnego biskupa chełmskiego Eulogiusza. Wyrażał on w nim nadzieję, że osoby, które podpisały się pod tą skargą, nie porzucą prawosławia. Efektem tej akcji było śledztwo przeprowadzone przez naczelnika powiatu radzyńskiego Andreja Titarenko, które potwierdziło zaledwie kilka naruszeń prawa spowodowanych jakoby przez pogróżki polsko-łacińskich „agitatorów”.
Na tym rzecz się jednak nie zakończyła, gdyż prawosławny dziekan radzyński rozpoczął interwencję w sprawie cmentarza katolickiego w Międzyrzecu, który z inicjatywy proboszcza parafii św. Mikołaja ks. Antoniego Serementy został ogrodzony w 1905 r. kamiennym murem. Pop Gapanowicz oskarżył ks. Serementę, że ogrodzenie to odcinało drogę do prawosławnej części cmentarza, izolując ją, jak gdyby był to „cmentarz odszczepieńców”. Gubernator siedlecki Wołżyn polecił więc rozebrać część muru cmentarza, co naraziło miejscowych katolików na stratę w wysokości ok. 1 tys. rubli. Nic więc dziwnego, że oburzeni mieszkańcy Międzyrzeca zaczęli kierować do popa anonimy z pretensjami i pogróżkami. Gapanowicz twierdził nawet, że grożono mu śmiercią.
W następnym raporcie do Eulogiusza pisał: „Ponieważ jestem obrońcą prawosławia i rosyjskiej narodowości, w przypadku gdyby zgodnie z wolą Bożą poniósłbym śmierć z rąk Polaków, upraszam, aby mojej żonie przyznano takie same uposażenie, jak wdowom po żołnierzach poległych w wojnie z Japonią”. Jednak nic złego ze strony Polaków go nie spotkało.
W wyniku tego zdarzenia gubernator siedlecki Wołżyn w piśmie do warszawskiego generał-gubernatora Skałłona z 20 lipca 1905 r. obarczył winą duchowieństwo rzymskokatolickie, oskarżając je o kierowanie akcją rzekomo przymusowego nawracania prawosławnych na katolicyzm, nie podał jednak konkretnych przykładów tego nawracania.
Tymczasem wyrażając radość i wdzięczność z edyktu tolerancyjnego, proboszcz katolickiej parafii Mordy ks. Antoni Kotyłło zorganizował w końcu lipca 1905 r. olbrzymią jak na owe czasy pielgrzymkę do Częstochowy. Tak o tym pisał w swych wspomnieniach: „Zebrało się na tą pielgrzymkę ok. 5 tys. ludzi, przeważnie unitów. Pielgrzymka ta przez całą drogę z Siedlec przez Skórzec, Garwolin, Wilgę, Warkę, Nowe Miasto, Przedbórz, Częstochowę była iście triumfalnym pochodem. Wszystkie okolice, przez które przechodziliśmy, urządzały nam nadzwyczajne owacje i przyjęcie: bramy, mowy, kwiaty, orkiestry, nawet banderie itp. We wsi kościelnej Ostrołęka k. Warki zatrzymaliśmy się na odpoczynek południowy. Ludność wsi była w polu na żniwie, w domach pozostały dzieci, starcy i chorzy. Gdyśmy już po odpoczynku zebrali się do dalszej drogi, nagle zakryła niebo straszna chmura i pioruny jeden po drugim zaczęły walić. Pielgrzymi skupili się w zabudowaniach, rozpoczęliśmy odmawiać różaniec do Matki Bożej. Nagle w dom, w którym ja się znalazłem, uderzył piorun i dom ten i złączone z nim zabudowania stanęły w płomieniach. Tumult nie do opisania. Ale energicznie i szybko zorganizowałem obronę z pielgrzymów: «mężczyźni na dachy, kobiety do noszenia wody» i tak walczyliśmy z rozszalałym żywiołem, iż tylko spaliły się zabudowania pierwsze, a resztę wsi uratowaliśmy, nad którą pędził kierunek wiatru. Poczem w drogę. Na noc zaszliśmy do Warki nad Pilicą. Wkrótce za nami przyszła duża gromada ludzi z Ostrołęki z podziękowaniem pielgrzymom za uratowanie wsi i mienia od pożaru”.
W trzeciej dekadzie sierpnia bp Jaczewski rozpoczął kolejną wizytację parafii podlaskich. Pierwszym etapem już 25 sierpnia stały się Czemierniki k. Radzynia Podlaskiego. Relację z tej wizyty przesłał generał-gubernator warszawski do gubernatora lubelskiego. Pisał, że 11 sierpnia [25 sierpnia według kalendarza gregoriańskiego] o 6.00 wieczorem, w otoczeniu wielkiego orszaku biskup wjechał do Czemiernik. Administrator majątku Ludwik Szafrański przygotował 500 konnych chłopów, różnie ubranych. 200 z nich miało białe rubachy, białe sztany, szliapy słomiane z różowymi lentami, w rękach flagi różowe z białymi kwiatami. Dowodził nimi Karol Krzyżanowski, malarz artysta, który przed przybyciem biskupa namalował obraz św. Ludwika w czemiernickim kościele. Zastępował go Jan Krupa z Wyganowa. Krzyżanowski miał żółte pantalony, biały płaszcz i różową lentę przez plecy. 50 konnych było ubranych jeszcze lepiej, bogaciej, mieli niebieskie lenty, dowodził nimi Józef Myśliński z Tulnik w powiecie radzyńskim. Inna grupa złożona ze 100 osób o jasnych lentach miała za dowódcę Ludwika Krzywickiego. 21 jechało w konfederatkach, na czele Michał Zastawny, chłop z Dębicy, czterech synów arendatora z Czemiernik Teofila Wojciechowskiego. Obok tych konnych było 60 ludzi dla utrzymania porządku. Organizowali to Szafrański i – mimo ukarania go mandatem – książę Czetwertyński z Suchowoli oraz właścicielka Dębicy Teodozja Grodzicka. Czemierniki, które kiedyś gościły królów Zygmunta III Wazę i Jana Sobieskiego oraz Stanisława Małachowskiego, marszałka Sejmu Czteroletniego, dawno nie oglądały takiego przyjęcia, jakiego doznał tu bp F. Jaczewski. Wspaniały kościół z początku XVII w. pw. św. Stanisława BM trząsł się w posadach od huku dzwonów i potężnego śpiewu.
Józef Geresz