Cała reszta to betka
Trzeba przyznać, że masowa impreza, i to jeszcze z historycznym zapleczem, jest łakomym kąskiem dla jakiejś np. telewizji, która akurat teraz przeżywa kryzysik finansów lub poziomu wpływu na polskie masy ludowe. Ponieważ pieniądze dla takich „inwestorów” nie śmierdzą nawet odorem siarki piekielnej, więc i problem śmieszności oraz głupoty także ich nie przejmuje. A ten właśnie najbardziej wokół tego zamieszania się unosi.
Śledząc owo zamieszanie, nieustannie zastanawiam się nad tym, kogo właściwie dotknęły straszliwe represje „siepaczy PiS” oraz kto tak naprawdę jest ofiarą inkwizycyjnych zapędów prezesa Kurskiego. Rekonstruując krok po kroku całą „aferę”, odnosi się wrażenie, iż wspiera się ona na klasycznej plotce. Wszystko przecież zaczęło się od buntu pani Kayah, której podobno prezes TVP zabronił publicznego pokazania się na scenie opolskiej za poglądy. Nawet Maryla Rodowicz podjęła się wyjaśnienia tej sprawy, bo o jej jubileuszowy koncert właśnie szło. Okazało się jednak po rozmowach z władzami TVP, że te wcale nie mają zamiaru ingerowania w listę zaproszonych przez nią gości, czemu piosenkarka dała wyraz w wypowiedzi dla mediów. Wówczas wyszło na jaw, że za całym zamieszaniem stoi menadżer Kayah, Tomasz Grewiński, który miał ją poinformować, iż dowiedział się nieoficjalnie od kogoś z TVP, że prezes Kurski miał się ponoć wypowiedzieć, że Kayah nie wystąpi w Opolu, chyba że po jego trupie. Nie mogąc jednak zaprzeczyć słowom Maryli Rodowicz, Kayah oświadczyła enigmatycznie, że jednak nie zaśpiewa w Opolu w imię solidarności z tymi piosenkarzami, którzy byli i są nadal cenzurowani przez prezesa TVP. Tylko nie powiedziała, z którymi, bo jakoś żadne nazwiska nie padły. Reasumując więc, można powiedzieć, że podstawą całego zamieszania jest klasyczna plotka głosząca, iż ktoś podobno coś wie, że ktoś podobno coś powiedział o kimś. Istna rozmowa z magla. Lecz na jej podstawie organizuje się mentalność społeczną. Mnie jednak zainteresował element menadżerski. Przypomina on jako żywo sceny z filmu „Testosteron”, w którym dla celów promocyjnych płyty jakiejś gwiazdeczki organizowany jest (i to przez kilka miesięcy) ślub owej piosenkarki ze znaną tylko z telewizji postacią, a następnie w czasie tegoż ślubu inscenizowany jest skandal, którego warstwą słowną są tytuły z najnowszej płyty owej gwiazdy. Wystarczy tylko przyjrzeć się liście artystów, którzy jako pierwsi zareagowali na „protest Kayah”, by zobaczyć, iż są oni klientami właśnie owego pana menadżera, a sprawy promocji ich dokonań muzycznych leżą w rękach współwłaściciela firmy Kayax. Być może zatem mamy do czynienia z klasycznym eventem, którego celem może być proste promowanie się kilku osób, by zarobić parę groszy, a reszta działa na zasadzie, że „trzeba bywać, żeby być”, tzn. trzymam ze stadem w imię własnego interesu. Ale także nie wolno zapominać o możliwym lansowaniu się wymierających już organizacji, jak np. KOD lub Czarny Marsz. Polityczny lansik na plecach, mogących zaistnieć w medialnej przestrzeni, gwiazd estrady przypomina doskonałą symbiozę niektórych roślin ze sobą, z której przy relatywnie niskich kosztach można wyciągnąć dla siebie wiele korzyści.
Stoję przy mikrofonie, niech mnie który przegoni
Podobny schemat lansowania się w medialnej przestrzeni zdaje się być kanwą niedawnego wystąpienia Jerzego Stuhra na Kongresie Prawników Polskich (nb. niektórzy internauci zauważyli dość ciekawą sprawę, a mianowicie zbieżność skrótu nazwy tego wydarzenia z pewną partią z dziejów Polski). Już śmiesznością jest fakt autorytatywnego wypowiadania się o sprawach prawnych przez człowieka, który jako jedyną podstawę dla tego działania znaleźć może w rodzinnym układzie (tatuś i część rodziny była prawnikami). Smaczku temu dodaje również fakt, że to właśnie prawnicy bronili się zacięcie przed oskarżaniem ich o tworzenie kasty powiązanych rodzinnie osób (a to dotyczy także, a może zwłaszcza, czasów komunistycznych). Wypłakujący się przed zebranymi tylko na wybranych wystąpieniach prawnikami (wszak na niektóre z powodów ideologicznych członkowie owej grupy społecznej się nie stawiali lub gromadnie opuszczali salę) stanowi bardzo dobry przykład lansowania się w przestrzeni publicznej. Sam syn Jerzego Stuhra w kontekście festiwalu opolskiego oświadczył był, że żałuje niezaproszenia go, bo teraz nie może dokonać aktu rezygnacji w świetle jupiterów. Ów lans nie jest obcy środowisku artystycznemu. Wystarczy przypomnieć sobie chociażby wpis na FB lidera zespoły Tilt Tomasza Lipińskiego ze stycznia 2015 r. w sprawie pobierania honorariów za występy w ramach WOŚP. Strojenie się w piórka filantropów przy inkasowaniu dość znacznych gaży za występy pozwala na całkiem dobre życie i dodatkowo daje plusy w odbiorze społecznym. W przypadku zarówno Kongresu Prawników Polskich, jak i festiwalu opolskiego sprawa może wyglądać podobnie, nawet jeśli nie stoją za tym natychmiastowe wpływy na konto „artystów”. Te mogą pojawić się później, gdy jakieś środowiska zaczną zapraszać na koncerty czy inne imprezy, sowicie opłacając będących „po jasnej stronie mocy”, artystów. A są przecież jeszcze stacje radiowe i telewizyjne, które będą zainteresowane wypowiedziami „ynteligencji”.
Nie ma takiej rury na świecie…
Całą sprawa wydaje się po prostu żenująca. Ale cóż, takie mamy czasy i takich mamy ludzi. Istnieje jednak w tym wszystkim pewien promyk nadziei. To zdrowy rozsądek tlący się jeszcze w społeczeństwie. Harce złaknionych gaży i lansu celebrytów niweluje chociażby opublikowany w tym samym czasie sondaż zaufania społecznego, w którym na pięciu pierwszych miejscach ze świecą szukać przedstawicieli „totalnej opozycji”. Być może więc tak samo ów zdrowy odruch społeczny potraktuje i to zamieszanie, które zaczęło się wszak od artystki swego czasu twierdzącej w mediach, że występowała na festiwalu piosenki radzieckiej w Zielonej Górze, bo złakniona była trasy koncertowej po Związku Radzieckim. Mam więc propozycję: załatwmy jej tę trasę. Będzie ukontentowana, a my zaznamy spokoju.
Ks. Jacek Świątek