Komentarze
Źródło: PIXABAY
Źródło: PIXABAY

Strącone gniazda

Nie umiem zachować spokoju wewnętrznego po tym, czego dowiedzieliśmy się o stanie ciał ofiar tragedii smoleńskiej.

I to nie tylko dlatego, że wychodzi na jaw coraz bardziej fakt niesłychanego manipulowania społeczeństwem przez wówczas rządzących i okłamywanie go w najbardziej żywotnych dla istnienia i życia naszego państwa sprawach, ale przede wszystkim dlatego, że dociera coraz bardziej do mojej świadomości, iż zachowania barbarzyńskie są na porządku dziennym w naszej części Europy.

Barbarzyństwo, które nie polega tylko na zadawaniu cierpień w prymitywny sposób, ale barbarzyństwo, które wykorzystuje całą symbolikę działań w celu zhańbienia drugiej osoby. Sama zamiana ciał, choć bulwersująca, może być wynikiem chaosu, zamieszania lub pośpiechu. Zdarza się ona także w prosektoriach naszego kraju. Przypadki takie, wzbudzające zrozumiałe oburzenie, są jednak możliwe. Z ekshumacji ofiar tragedii smoleńskiej zaczyna wyłaniać się jednakże obraz cokolwiek bardziej przerażający. Łączenie w jednej trumnie ciał kilku osób, gdy pean mówił o doskonałej współpracy patomorfologów, czy też zamykanie wraz z ciałami ofiar elementów gruntu, niedopałków papierosów, brudnych części materiałów opatrunkowych – to nie jest tylko pośpiech czy też niedokładność. To pohańbienie osoby, której ciało winno podlegać szczególnej ochronie. To wyraz pogardy dla niej i wzgardy dla tych, którzy na ciało tej osoby czekają z bólem i miłością. Naturalnym wydaje się proste pytanie: „dlaczego?”, rwące się z umysłu i serca. Lecz ono ma dwóch przynajmniej adresatów: państwo, na którego ziemi doszło do tragedii, i państwo, które opłakiwało swoje ofiary.

 

Manewry przed przejęciem władzy

Hańbienie ciał wydaje się dotyczyć w przypadku katastrofy smoleńskiej pewnej, dość dokładnie wyselekcjonowanej grupy ofiar. To postaci symboliczne, które jawią się jako obrońcy naszej tożsamości. To osoby związane z polskim parciem na niepodległość oraz osoby będące odpowiedzialnymi za jej utrzymanie. Fakt, że najbardziej do tej pory bulwersujące doniesienia dotyczą ciał polskich generałów, wskazuje mocno wspomnianą przeze mnie wyżej symbolikę hańby. Jest to pogarda przede wszystkim dla całej tradycji państwa polskiego, gdyż przedstawiciele armii, zwłaszcza w stopniu dowódców, stanowią przejaw siły tejże tradycji i zdolności państwa do jej obrony. By zrozumieć, o czym mowa, wystarczy przypomnieć sobie chociażby przypadki odnoszenia się z szacunkiem do pokonanych w walce, czego dowody mamy także w naszej tragicznej częstokroć historii. I nie jest to tylko wymiar psychologicznej presji na podbitą społeczność, ale raczej wyraz szacunku dla najwyższego sposobu ludzkiego istnienia, jakim jest poświęcenie własnych spraw, z życiem włącznie, dla obrony własnej państwowości. Ten barbarzyński w gruncie rzeczy akt dotyczył również i innych przedstawicieli najwyższych czynników naszego kraju. Jeśli zrozumie się prostą raczej prawdę, że wszystko, co rozgrywa się w przestrzeni państwowej naznaczone jest symboliką, wówczas owo barbarzyństwo staje się jawnym hańbieniem naszej państwowości, za którą pokolenia potrafiły oddawać życie. To nie jest chaos czy bałagan. To symboliczne wskazanie miejsca podbitemu krajowi.

 

Słońce o złamanych promieniach

Wspomniałem jednak na początku, że pytanie: „dlaczego?” trzeba skierować również i w stronę ówczesnych przedstawicieli naszego państwa. Ujawnione obecnie, szokujące wręcz doniesienia, iż o faktach zamiany ciał polskie władze były informowane już we wrześniu 2010 r. (czyli w niecałe pół roku po tragedii), i to nie przez doniesienia czynników pozarządowych, ale przez przedstawicielstwo polskiego państwa w Rosji, stanowi uzasadnioną podstawę do postawienia takiego pytania. Oczywiście, istnieje możliwość stwierdzenia, że naszymi władzami kierował jakiś strach, ale to jest tłumaczenie na poziomie zabaw w piaskownicy. Pozostaje jedynie stwierdzenie, iż już wówczas polskie władze zgodziły się po prostu na teoretyczność naszego państwa, co potem tylko potwierdził nagrany w restauracji w Warszawie polityk tegoż obozu. Oddanie śledztwa władzom w Moskwie, przyzwolenie na zatrzymanie przez nie głównych dowodów w sprawie, uczestniczenie w nagłaśnianiu przez czynniki rosyjskie ich wersji wydarzeń, czołobitne przytakiwanie, kreowanie w przestrzeni polskiej wersji wydarzeń spójnej z MAK (i to już w parę minut po tragedii, jakby wersja była wcześniej przygotowana lub polskie władze intuicyjnie dostosowywały się do przyszłej wersji rosyjskiej) – to tylko kilka przykładów owej teoretyczności państwa polskiego. Przy czym teoretyczność ta nie jest tylko fikcyjnością w międzynarodowej przestrzeni i namiestnikowskim zarządzaniem masą upadłościową. Jest to pewien sposób ujmowania naszej rzeczywistości, który dość dokładnie opisała pani premier z tamtej ekipy rządowej w kontekście wojny na Ukrainie: zamykam się z dzieciaczkami w domku i z drżeniem czekam na rozwój wypadków. Innymi słowy: zgodzono się na teoretyczność naszego kraju w tym sensie, że to nie my mamy być kreatorami naszej niepodległości, ale wisimy na ustach i rękach innych państw, posłusznie zajmując miejsce w szeregu.

 

Nogi rycerza w miękkich pantoflach

Jest jeszcze jeden aspekt tego, o czym napisałem wyżej. Wielu z nas pamięta – i z drwiącym śmiechem wspomną – zachowanie ówczesnej polskiej premier w czasie wizyty w Berlinie, gdy krocząc po czerwonym dywanie, była prowadzona przez kanclerz Merkel, jakby sama nie umiała znaleźć drogi. Tymczasem, jak sama potem wyznała, chciała po prostu „przywitać się z prasą”. I tutaj jest element, na który chcę zwrócić uwagę. Poddańczy ukłon wobec mediów. Wykonany przez polską premier w sposób, w jaki oddają politycy szacunek np. sztandarom wojskowym. Stanęła prawie na baczność i skłoniła głowę przed obiektywami kamer i aparatów. Swoiste ustanowienie teoretyczności państwa. I dlatego nie potrafię spokojnie mówić i pisać o tym, co obecnie staje się własnością opinii publicznej w Polsce. To nie jest tylko wojenka pomiędzy partiami. To jest powolne odzyskiwanie naszej tożsamości. To trzeba kontynuować. Bo inaczej, jak wspomniał pewien poseł tamtej formacji, trzeba będzie zgodzić się na wspólny grób. Jak w Katyniu.

Ks. Jacek Świątek