Komentarze
Obywatele/lki

Obywatele/lki

Powiało grozą. Oto obywatel Władysław Frasyniuk zadeklarował, że poczuł się jak w stanie wojennym. Nieco zapomniany opozycjonista w stanie spoczynku znowu ma swoje pięć minut. Błyskają flesze, uwieczniają kamery. Władysław Frasyniuk buńczucznie odpowiada policjantowi, że Janem Kowalskim jest. Zachowuje się, jakby pytanie o personalia go obrażało. Przecież wszyscy go znają.

Władysław Frasyniuk został przez policjantów wyniesiony z Krakowskiego Przedmieścia na podwórze przy ulicy Miodowej. Świat obiegło zdjęcie pokazujące męczeństwo Władysława Frasyniuka. Zmaterializowała się tęsknota za minionymi dniami chwały.

Władysław Frasyniuk wraz z innymi niezwykle odpowiedzialnymi za losy udręczonej rządami nierządnego PIS ojczyzny po prostu przysiadł sobie na ulicy. Bo zmęczony tymi rządami był. A nie byle jaką ulicę, tylko warszawskie Krakowskie Przedmieście sobie na tę refleksję obrał. W geście solidarności z innymi obywatelami usiadł w poprzek ulicy, coby trudowi i zmęczeniu nieobywateli, którzy od 86 miesięcy czczą pamięć ofiar katastrofy smoleńskiej, zapobiec. Taki ludzko-patriotyczno-empatyczny gest. Bo Władysław Frasyniuk i podobni jemu zatroskani obywatele wiedzą, że nawet Lech Kaczyński po ich stronie by był. Toteż z przekonaniem blokują trasę smoleńskiego marszu. Epatując hasłem: „Nie damy zabić demonstracji”, mają na myśli, oczywiście, tylko te „słuszne” demonstracje. Czyli ich.

Bez ogródek przyznać należy, że siadanie na ulicy przy ponaddwudziestostopniowym upale pewnego rodzaju bohaterstwem jest. Wszak asfalt grzeje. Nie wiadomo, jak bez uszczerbku na honorze siedzenie od miejsca siedzenia oderwać. A tu hop-siup – z pomocą przychodzi policja. I od przyklejenia się do asfaltu uwalnia, i w mediach zaistnieć pozwala. „Wszystkich nas wzięli siłą” – buduje dramatyzm zrekonstruowany opozycjonista Frasyniuk. I w świat tragiczną wiadomość, że „w Polsce Polaków biją!” w oczekiwaniu na pomoc wysyła.

Bezprzykładnemu bohaterstwu obywateli nie ustępują obywatelki. Bo oto dopiero co pięć dzielnych kobiet protestowało przeciwko niszczeniu w ich ojczyźnie środowiska naturalnego. Ostatniego europejskiego bastionu przyrody wszelakiej. Do samego papieża, do Watykanu, w obronie zagrożonych (nie tylko) białowieskich drzew się udały. Pełen ekspresji tytuł Matek Polek Na Wyrębie przybrały, a żeby dramatyzmu swojemu protestowi dodać, wszystkie pięć z maleńkimi dzieciątkami na rękach wystąpiły. I jeszcze transparent, list od wspierających duchowo „matek Polek”, pamiątkowe zdjęcie i książkę z wielkim na okładce napisem: „Powietrze, woda, drzewa. Polska przyroda w zagrożeniu” dla papieża miały. Sprytne usytuowanie się podczas audiencji zaowocowało, jak twierdzą, oddaniem ekologicznych gadżetów. Tylko z transparentem był problem, bo nie przewidziały, że w Watykanie zakaz przeprowadzania manifestacji obowiązuje. Ale i tak są z siebie bardzo dumne. Wierzą, że papież-ekolog pozna się na ich miłości do kraju i natury i nie pozwoli wyciąć ostatniej polskiej – europejskiej – puszczy.

Mogłoby wzruszać przeogromne zatroskanie obywateli o losy kraju. Mogłoby też się skojarzyć z wypowiedzią klasyka, że nie zginie Rzeczpospolita, która ma takie córy.

I takich synów.

Anna Wolańska