Cukierki od sióstr albertynek
Kiedy kilkunastoletnia Dorota Kondracka w domu dziecka przy ul Niedziałka, gdzie dyrektorką była jej siostra cioteczna, spotkała pracujące tam ss. albertynki, pomyślała, że choć zakon ją wzywa, to raczej nie widzi się w tym zakapturzonym zgromadzeniu.
Gdy jednak dowiedziała się, że jego patronem jest św. brat Albert Chmielowski, zaczęła baczniej przyglądać się siostrom. Ojciec ubogich bowiem zawsze ją fascynował. Dzięki niemu i rodzicom już w dzieciństwie była wyczulona na drugiego człowieka i chciała mu służyć. Zamierzała zostać nauczycielką lub lekarzem. Jednak Bóg miał wobec Doroty swój plan. W pewnym momencie jedynym zgromadzeniem, o którym zaczęła myśleć poważnie, były – o ironio – albertynki. Nie zrażały jej nawet opowieści sióstr, że to dość ciężki zakon. Wręcz przeciwnie: tym bardziej chciała tam być. I tak stała się s. Hieronimą. – Bóg spełnił moje marzenia, bo jestem poniekąd i nauczycielem, i lekarzem. Opatruję zarówno rany duchowe, jak i fizyczne. Posługa drugiemu człowiekowi sprawia mi ogromną radość. Przez pięć lat pracowałam w domu opieki w Lublinie, 14 lat spędziłam też na Ukrainie, gdzie wiele się nauczyłam, m.in. tego, że Chrystus ma twarz drugiego człowieka. I choć bywa ona zniekształcona przez cierpienie, samotność, kalectwo, bezdomność czy nałóg, to zawsze jest to nasz bliźni. Św. brat Albert mówił: „żeby podeprzeć kulawy stół, nie można go obciążać, pochylić się trzeba i z dołu podeprzeć”. Jako jego duchowe córki staramy się o tym pamiętać. ...
Jolanta Krasnowska