Komentarze
Źródło: PIXABAY
Źródło: PIXABAY

Słowa rzucane na wiatr

Ostatni tydzień obfitował w wiele wypowiedzianych słów. Tych, które dotarły do opinii społecznej, i tych, które cokolwiek zostały przemilczane. Być może ze wstydu, być może z zażenowania, a być może również i dlatego, że trzeba z nich byłoby się bardzo usilnie tłumaczyć.

Jednak ze słowami jest ten problem, że wypowiedziane nawet szeptem znajdują pożywkę w umysłach tych, do których docierają. Nie ma słów obojętnych. Jest to zasada stara jak świat. Niemen, śpiewając swój song „Dziwny jest ten świat”, nie bez kozery mówił o słowach zabijających jak cięcie ostrego noża. Dlatego słowom należy się dokładnie przysłuchiwać i poszukiwać dla nich odnośnika w rzeczywistości.

Nie można przechodzić obok nich. Trzeba je osądzać, niezależnie od tego, kto jest ich autorem i kto je wypowiada.

 

Kilka świateł zbłąkanych zostało

Przyznaję, że trudno nie wspomnieć o przemówieniu prezydenta USA, Donalda Trumpa, wygłoszonym przez niego w Warszawie, na placu Krasińskich, pod pomnikiem Powstania Warszawskiego. Analiz tego wystąpienia było już wiele i zapewne niejeden jeszcze zapragnie wypowiedzieć swoje zdanie na temat słów, które padły wówczas na polskiej ziemi. I doszukiwać się w nich będziemy zapewnienia Polsce gwarancji bezpieczeństwa ze strony największego sojusznika lub też zapowiedzi wzmożenia relacji gospodarczych. Być może dla niejednego ważnym będzie usadzenie zarówno Rosji, jak i Niemiec przez dosadne wypowiedzi prezydenta Stanów Zjednoczonych. Inni będą – zapewne w kontekście napływu „uchodźców” lub w konfrontacji z terroryzmem tzw. Państwa Islamskiego – zwracać uwagę na wątki cywilizacyjne, przez które rozumieć będą silną państwowość i sojusz cokolwiek jak pod Wiedniem w 1683 r. Ja tylko krótko powiem, że właśnie diagnoza cywilizacyjna wydaje mi się owym historycznym momentem w przemówieniu Donalda Trumpa. Lecz od razu muszę przejść na trochę inny poziom. Mówiąc o cywilizacji, prezydent Stanów Zjednoczonych dość jasno wskazał jej podstawę. Jest nią Bóg, jako przyczyna ładu cywilizacyjnego, i człowiek, który swoją wolność opiera na płynących z jego wnętrza, z jego konstytucji bytowej wartościach. Gdy w swoim wystąpieniu doszedł do opisu wydarzeń z placu Zwycięstwa z 1979 r., zapewne słuchacze oczekiwali powtórki frazy papieskiej o zstąpieniu Ducha Świętego. Trump jednak zwrócił uwagę na zasadniczą dla cywilizacji zachodniej interakcję pomiędzy św. Janem Pawłem II a zgromadzonymi wiernymi. Ta interakcja zawarta była w stanięciu naprzeciw siebie dwóch zasadniczych stwierdzeń: wołania ludzi: „My chcemy Boga!” i odczytania przez następcę św. Piotra struktury ducha wolnych ludzi. Przestrzeń między tymi dwoma biegunami wytworzyła możliwość wybuchu ludzkiej wolności. I, co ciekawe, poza tą przestrzenią nie można mówić o wolności człowieka. I pomiędzy tymi biegunami znajduje się życiodajny krwiobieg cywilizacyjny, rozpisany na rodzinę, więzy kultury, wiary i tradycji, poszanowanie każdego człowieka i jego praw, rozumienie świata i pamięć o przeszłości. Jeżeli Donald Trump zadał pytanie o chęć cywilizacji zachodniej do przeżycia, to zadał je w tym kontekście. I w kontekście nie tylko zagrożenia zewnętrznego, ale przede wszystkim wewnętrznego. Pozwolę sobie zacytować dwie frazy: „Musimy pracować razem, aby stawić czoła siłom niezależnie od tego, czy wewnętrznym czy zewnętrznym, z południa czy z północy, czy ze wschodu, które chcą podkopać nasze wartości i zniszczyć więzi kultury, wiary i tradycji, które czynią nas tymi, którymi jesteśmy” i „Nasza walka o Zachód nie zaczyna się na polu walki, zaczyna się w umyśle, w duszy i woli do walki”. Sapienti sat.

 

Mgły na drzewach jak komże podarte

Jednakże napotkałem w tym tygodniu również i inne słowa. Od razu zastrzec muszę, że ich ocena nie wynika z chęci skrytykowania hierarchii kościelnej czy też nauczania współczesnego Kościoła, i to nie tego nauczania, które związane jest z depozytem wiary, ale doraźnych ocen bieżącej sytuacji społecznej. Przeczytałem w „La Repubblica” felieton Eugenio Scalfariego, stanowiący jego przemyślenia po kolejnej już rozmowie z papieżem Franciszkiem. Być może nie należy traktować go jako bezpośredniej wypowiedzi samego papieża, a jedynie jako domniemania autora. Jednakże brak reakcji ze strony Watykanu, a dodatkowo zacytowanie fragmentów w wieczornej audycji Radia Watykańskiego sprawia, że nie można także odrzucić wspólnoty myśli papieża z autorem. W całej tej rozmowie zwróciłem uwagę na dwa łączące się ze sobą wątki: propozycję beatyfikacji B. Pascala i wypowiedź o konieczności federalizacji Unii Europejskiej. Oba one łączą się z tematem migrantów napływających do Europy. Ciekawym jest powód, dla którego Franciszek zdaje się przychylać do projektu beatyfikacji Pascala. Jest nim gest wykonany przez niego na łożu śmierci, gdy poprosił, by położyć przy nim jakiegoś biedaka, w którego obecności chce odejść z tego świata. Problem w tym, że do śmierci Pascal tkwił w błędnych naukach jansenizmu, potępionego przynajmniej w części za jego życia. Zresztą w swoich pismach przeciwstawiał się jawnie nauczaniu Stolicy Apostolskiej w tej kwestii. Niestety, trzeba powiedzieć wprost, że nie może podstawą do uznania czyjejś świętości być jego działanie, choćby najwspanialsze, ale wierność prawdzie. Wprowadzenie wątku woluntarystycznego oznacza funkcjonalne traktowanie prawdy, tzn. dostosowywanie jej do bieżących sytuacji. A tego nawet w poetyckich wypowiedziach nie powinno być u następcy św. Piotra. Ten sam funkcjonalizm leży u podstaw innego stwierdzenia – o federalizacji Unii Europejskiej. Papież zdaje się mówić o tym w kontekście wzmożenia wysiłków dla opanowania fali migracji. Problem jest jednak w tym, na czym owa federalizacja miałaby się osadzać? Czy na wartościach św. Benedykta, czy też na „wartościach” Cohn-Bendita, który jest dość znaczącą postacią dzisiejszej Unii Europejskiej, związaną z rewolucją 1968 r. Czy dla doraźnego rozwiązania nawet najbardziej palącego problemu społecznego można poświęcać strukturę zasadniczą?

 

Prawda, która boli głęboko

Mój dzisiejszy felieton mógłbym zakończyć krótką frazą: czasem prezydent USA powie prawdę i nie zawsze papież ma rację w sprawach politycznych. Ale to byłoby za proste. Swego czasu komentatorzy zwrócili uwagę, że Benedykt XVI nie często zabiera głos, ale jeśli już zabierze, to słowa jego mają wagę. Myślę, że każdy z nas powinien zwrócić uwagę na słowa. One nie są tylko zapełniaczami pustki ciszy, ale niosą ze sobą jakąś treść. Warto o tym pamiętać. A skoro tak, to i ja już zamilknę.

Ks. Jacek Świątek