Jak Bóg uratował pewną rodzinę
Wydawało się, że doszli do kresu. Byli o krok od rozstania, a jednak wydarzyło się coś, co sprawiło, że wciąż są razem. Uznali, że to doświadczenie jest tak ważne, że powinni się nim podzielić z innymi. Oto świadectwo Małgorzaty, żony z blisko 18-letnim stażem.
To była bez wątpienia wielka miłość. Poznaliśmy się na ognisku u znajomych. Nasze oczy się spotkały i tak już zostało. Po trzech latach wzięliśmy ślub. Nie kłóciliśmy się. A nawet jeśli zdarzały się między nami sprzeczki i nieporozumienia, zawsze kończyły się przytuleniem i buziakiem na zgodę.
Kilka lat temu zaczęliśmy myśleć o budowie własnego domu. Chcieliśmy mieć swoje miejsce na ziemi. Rodzina i znajomi wspierali nas w tej decyzji, deklarując pomoc przy wykańczaniu. Nasz dom rósł z dnia na dzień, a nas rozpierały duma i radość. Mąż zajmował się sprawami związanymi z ekipą budowlaną, ja formalnościami. Wszystko było pięknie do momentu, kiedy wprowadziliśmy się do domu. Od tamtej chwili zaczęła się w naszym małżeństwie równia pochyła. Trudno to wytłumaczyć, ale nie było konkretnego powodu, w grę nie wchodził nikt trzeci. Kiedy patrzę na to z dzisiejszej perspektywy, to po prostu osiągnęliśmy cel i każdy został uszczęśliwiony. Mąż marzył o działce, że będzie mógł coś na niej robić, postawić garaż. Ja natomiast pragnęłam mieć dom, który sama urządzę. Nasze życzenia się spełniły, a my spoczęliśmy na laurach, zaniedbując siebie. Przestaliśmy ze sobą rozmawiać, spędzać czas. W tym pięknym domu, który razem wybudowaliśmy, miłość stała się towarem deficytowym. Każdy żył swoim życiem, tempem. A gdy już dochodziło do jakiejś rozmowy, potrzeby wymiany zdań, kończyło się kłótnią, wyrzutami. Staliśmy się dla siebie nawzajem ciężarem, a wspólne życie – koszmarem.
Co ja w nim widziałam?
Miałam poczucie, że wszystko jest na moje głowie, a mój mąż już nie chce się angażować w nasze życie, małżeństwo. Próbowałam rozmawiać, ale słyszałam, iż ciągle coś mi nie odpowiada, bo wymyślam problemy. ...
MD