Komentarze
Źródło: PIXABAY
Źródło: PIXABAY

Czeski film

Używamy dzisiaj wielu frazeologizmów, których historii zazwyczaj nie znamy. I chociaż żyją one już własnym życiem, to warto czasem sięgnąć do ich genezy, by dokładnie wypowiadać się w naszym pięknym języku, a dodatkowo oddawać swoje myśli dokładnie. Przykładem jest chociażby wyrażenie użyte przeze mnie w tytule.

Otóż zazwyczaj używamy go wtedy, gdy mamy do czynienia z sytuacją, w której do końca nie jesteśmy w stanie powiedzieć czegokolwiek o jej przyczynach ani nawet wykryć związków przyczynowych pomiędzy różnymi sekwencjami zdarzeń dziejących się na naszych oczach. Powiedzenie to jest po prostu związane z pierwszą czechosłowacką komedią pt. „Nikt nic nie wie”, która zyskała w powojennej Polsce wielkie uznanie, a w obiegowym języku była po prostu nazywana „czeskim filmem”. Wspomniałem sobie tę historię, przyglądając się niektórym elementom wydarzeń wokół reformy sądownictwa w Polsce, a zwłaszcza temu, co działo się w ubiegłym tygodniu wokół Sądu Najwyższego.

Piszę te słowa na tydzień przed ich ukazaniem się, więc być może coś się jeszcze wydarzy. Nie wiem, co stanie się po rozmowie I prezes Sądu Najwyższego z Prezydentem RP. Nie wiem, co będzie działo się na Wiejskiej, pod Pomnikiem Powstania Warszawskiego czy też na Krakowskim Przedmieściu. Nie jestem w stanie powiedzieć, co jeszcze wyrzucą z siebie posłowie totalnej opozycji i ilu posłów PiS oraz Kukiz’15 zostanie zaatakowanych słownie lub fizycznie przez kolegów parlamentarzystów czy też przez demonstrantów. I być może sytuacja stanie się jeszcze bardziej dramatyczna lub komiczna (szczególnie gdy wspomnę posła Rulewskiego, przy którego występie senackim Marcin Daniec staje się gwiazdą oskarową, podczas gdy senator może pretendować jedynie do Złotej Maliny). Ale warto spojrzeć na pewne szczegóły, by móc zrozumieć całokształt.

 

Bliżej niż jamajska prasa

 

Być może w ciągu najbliższych dni emocje opadną, ale nie mam co do tego pewności. Wydaje mi się, że jeszcze się wzmogą. Już wcześniej jeden z przedstawicieli zagranicznej prasy w Polsce podawał receptę na zrobienie w Warszawie czegoś na wzór kijowskiego Majdanu, a teraz prezes jednej z fundacji zajmujących się sprawami wschodnimi podał 16 kroków na „wyłączenie” polskiego rządu. Można to oczywiście traktować jako folklor polityczny, ale nie można jednoznacznie zaprzeczyć, że mamy do czynienia z „aksamitną ingerencją” czynnika zagranicznego w polskie sprawy. Ten czynnik zagraniczny zresztą jest dość dobrze widoczny w całej sytuacji. Warto jednak przyjrzeć mu się bliżej. Nie chodzi mi jednak o Unię Europejską, ale o inne, wykorzystywane do rozgrywania spraw polskich przykłady. Zostaliśmy np. uraczeni doniesieniami, iż przedstawiciele sądownictwa czeskiego wystąpili „gwałtownie i zdecydowanie” przeciw reformie Sądu Najwyższego. Chodzi mianowicie o prezesów czeskich: Trybunału Konstytucyjnego – Pavla Rychetsky’ego, Sądu Najwyższego – Pavla Szamala i Najwyższego Sądu Administracyjnego – Josefa Baxę, a także prokuratora generalnego Pavla Zemana oraz rzeczniczkę praw obywatelskich Annę Szabatovą. Można powiedzieć, że lista porażająca. Jednakże nigdzie nie znajdzie się informacji, że trzech pierwszych to przedstawiciele czeskiej partii socjaldemokratycznej (coś na kształt połączonego Kwaśniewskiego i Tuska), zaś pani rzecznik wsławiła się ostatnio tym, że wystąpiła w obronie nękanych muzułmańskich kobiet, którym „nacjonaliści i ksenofobi” nie pozwolili nosić burek w pracy. Sama pani rzecznik jest jak najbardziej obrończynią wszystkich mniejszości, z homoseksualną na czele, a wcześniej wsławiła się działaniami na rzecz rodziny chcącej adoptować dziecko, które potem było przez nią maltretowane i w końcu zaginęło bez wieści. Nie chodzi mi jednak o plotkarstwo, tylko o coś zupełnie innego. Wskazane informacje pokazują wyraźnie, że w całym sporze o reformę wymiaru sprawiedliwości nie idzie tylko i wyłącznie o funkcjonalność, ale o to, że granica „za” i „przeciw” przebiega wzdłuż podziałów ideologicznych. Dotychczasowy model miał mianowicie wyraźną „proweniencję europejską”, tzn. tak jak w UE decyduje „rada starszych” obsadzana niedemokratycznie przez swoich, tak i w Polsce o losach ludzi decydowała „specjalna kasta”.

 

Cel uświęca środki

 

W czasie debaty senackiej wiceprezes Sądu Najwyższego Stanisław Zabłocki zarzucił ministrowi Zbigniewowi Ziobrze stosowanie zasady: cel uświęca środki. Niestety w czasie debaty ulicznej i medialnej można odnieść wrażenie, iż to właśnie ta druga strona idzie tą drogą. Przykładem może być relacja z USA reportera najbardziej opozycyjnej telewizji w Polsce. Zacytował on pewien tekst, który miał być oświadczeniem rzeczniczki Departamentu Stanu, krytyczny wobec naszego rządu. Inne portale i gazety podawały ten tekst także w języku angielskim. Tylko że przy żadnej z relacji (także rzeczonego reportera) nie można było znaleźć odnośnika do tekstu oryginalnego. A to dlatego, że wskazanego tekstu nie można było odnaleźć ani na oficjalnej stronie internetowej Departamentu, ani na jakimkolwiek koncie internetowym pani rzecznik. Dopiero w nocy z piątku na sobotę ukazał się… zupełnie inny tekst. Więc cóż, czyżby drogą do „duszy Polaków” miało być kłamstwo lub manipulacja?

Innym przykładem są chociażby organizowane na Zachodzie (głównie w Niemczech) oddolne demonstracje pod polskimi ambasadami i konsulatami. Widz polski miał zostać przekonany, że całą Europa broni nas przed zakusami „PRL-owców z PiS”. Tymczasem jest to inicjatywa fundacji „Pulse of Europe” – organizacji powstałej w Niemczech po wyborze Donalda Trumpa na prezydenta USA, która – jak sama pisze na swojej stronie internetowej – chce doprowadzić do rozchwiania emocji wokół „tożsamości europejskiej”, by w ten sposób wzmocnić identyfikację obywateli krajów członkowskich z UE. A więc nie całą Europa, tylko ta część, która z UE wiąże swoje jedyne nadzieje i nie chce zrezygnować z tworzenia „superpaństwa”.

 

Trochę zabawy nie zaszkodzi

 

Przyjrzawszy się tej jakże ciekawej sprawie „umiędzynarodowienia” polskich spraw, siadłem przed telewizorem i zdumiałem się zestawieniem prezentowanych audycji. TVN, który w swojej mutacji informacyjnej „uraczył” nas telemostem z Donaldem Tuskiem, zaraz potem nadał film „Władca Pierścieni: Powrót króla”. Polsat, którego mutacja przez cały dzień i noc nadawała bezpośrednią relację z protestów pod sejmem w czasie uchwalania ustawy o Sądzie Najwyższym, następnego dnia uraczył nas filmem „Noc w muzeum”. Zaś TVP1 wyświetliła film „D’Artagnan i trzej muszkieterowie”. Można powiedzieć, że ironia przeszła samą siebie. I tak to emocje czynią nas durniami. Czeski film.

Ks. Jacek Świątek