Historia
Źródło: ARCHIWUM
Źródło: ARCHIWUM

Do walki o swoje istnienie

Rozmowa z dr. Józefem Gereszem, autorem publikacji „Wobec cudu nad Wisłą. Sierpień 1920 r. na południowym Podlasiu”.

Zagrożenie tak krótkiej wolności, jak też wieści o tym, co dzieje się w Rosji i co grozi Polsce, spowodowały ocknięcie się. Naród doznał jakby elektrycznego wstrząsu, uświadamiając sobie, że najazd rosyjski musi być zatrzymany, że Polska musi być uratowana. Błyskawicznie zrodziła się jedność biednych i bogatych, starych i młodych. Przeprowadzano zbiórki płótna (szarpi), pieniędzy, broni, artykułów spożywczych. Uchwalono nadzwyczajny podatek w wysokości 30-40 marek z jednej morgi. Powstawały Komitety Obrony Narodowej. Roztaczano opiekę nad rodzinami powołanych do wojska. Dużą rolę odegrały apele bp. Przeździeckiego i duchowieństwa.

Przed nami rocznica bitwy warszawskiej, zwanej potocznie również „cudem nad Wisłą”. Jaka jest geneza określenia „cud nad Wisłą”? W jakim sensie umniejsza ono rolę marszałka J. Piłsudskiego – jak chcieli ówcześni jego przeciwnicy i środowiska negatywnie nastawione do niego?

14 sierpnia 1920 r. Stanisław Stroński, członek Stronnictwa Narodowego i redaktor pisma „Rzeczpospolita”, zamieścił artykuł pt. „O cud Wisły” sugerujący, że przy tak fatalnym wodzu naczelnym tylko Opatrzność i cud może uratować Polskę. Trzy dni później w związku z uroczystościami w Radzyminie Stroński zaczął wychwalać dowódcę frontu północno-wschodniego gen. Józefa Hallera, pisać o jego decydującej roli w bitwie, nazywać go świetnym wodzem obrony Warszawy i Wisły. 24 sierpnia „Rzeczpospolita” rzuciła inne hasło. Stroński zaczął sławić gen. M. Weyganda, szefa francuskiej misji wojskowej i doradcę polskiego szefa sztabu generalnego, słowami: „Nazwisko Weyganda zapisze się w historii polskiej obok najświetniejszych imion naszych wodzów”. Gdy gen. Weygand skromnie ocenił swój wkład i wkrótce wyjechał z Polski, poszukano innej ważnej postaci. Pierwsze sygnały pojawiły się w wydanej w 1920 r. książce Adama Grzymały Siedleckiego „Cud Wisły”, gdzie autor gloryfikował wszystkich generałów oprócz wodza naczelnego, kąśliwie pisząc o nim: „Armia marsz. Piłsudskiego przeczekiwała cierpliwie najgorsze chwile, kiedy wróg nacierał na Warszawę i pokonując swą żądzę boju, do ostatka, celowo nie wychodziła ze stanu defensywnego. Dopiero wówczas gdy gen. Żeligowski spędził swego przeciwnika od Radzymina na Wyszków i za Bug, front nasz centralny ruszył naprzód”. Uwypuklił rolę gen. Rozwadowskiego, pisząc o „arcydziele sztabu generalnego planującego uderzenie spod Dęblina”.

Kilkuletnią hałaśliwą kampanię deprecjonującą Piłsudskiego, a apoteozującą Rozwadowskiego i Weyganda, podsumował J. Lipecki w książce pt. „Legenda Piłsudskiego”, wydanej w 1922 r., pod pseudonimem „I. Pannenkowa”, pisząc: „przyszłość osądzi na podstawie źródeł dla nas jeszcze niedostępnych, jak należy rozdzielić zasługę stworzenia planu zwycięskiej bitwy pod Warszawą pomiędzy gen. Weyganda a gen. Rozwadowskiego”. Oczywiście wyłączył z niej J. Piłsudskiego. Niestety – po kilkudziesięciu latach ten spór jeszcze daje znać o sobie, o czym świadczą publikacje „1000 lat historii narodu polskiego” Jędrzeja Giertycha i wydana w 1993 r. „Historia Polski 1900-1939” Tadeusza Siedlika, gdzie autorzy lansują tezę, że to gen. Rozwadowski był faktycznym twórcą i wykonawcą zwycięskiej bitwy warszawskiej, a J. Piłsudski przez szereg dni rzekomo nie sprawował naczelnego dowództwa.

 

Jak, Pańskim zdaniem, należałoby rozstrzygnąć ten spór o udział J. Piłsudskiego w bitwie zaliczanej do przełomowych bitew w historii świata?

Obecną istotę tego określenia chyba najlepiej wyraził papież Jan Paweł II. Jego wypowiedź cytuję w swojej najnowszej książce. Ojciec Święty docenił wszystkich: i wodza naczelnego, i żołnierzy, nikogo nie pomniejszając. Zbliżoną definicję podał historyk A.L. Szczęśniak w publikacji „Cud nad Wisłą”. Napisał on: „Bitwa warszawska – cud nad Wisłą to dwutygodniowe krwawe zmagania (…). Składała się ona z dużych operacji i tysięcy drobnych bohaterskich epizodów, które zadecydowały o jej wyniku”. Zatem – jak słusznie powiedział Jan Paweł II – są to „i Radzymin i wiele innych miejsc tej historycznej bitwy”. Dodał przy tym, że mówiąc o tym zwycięstwie, „myślimy o żołnierzach i oficerach (…), o Wodzu, o wszystkich, którym zawdzięczamy to zwycięstwo po ludzku”.

Ostatnio większość historyków przychyla się do opinii, że nie należy negować roli marsz. J. Piłsudskiego, ponieważ on był wodzem naczelnym i przyjmował odpowiedzialność za ostateczny wynik, nawet jeśli gen. Rozwadowski był współautorem planu bitwy. Jestem tego samego zdania.

 

Nie mogę nie zapytać o to, jak historyk ocenia to, co wydarzyło się 16 sierpnia pod Warszawą, chociaż wskazuje na to tytuł najnowszej publikacji Pana: „Wobec Cudu nad Wisłą”. Które z argumentów dowodzących tego, że nie tylko czynnik ludzki zadecydował o zakończeniu tej bitwy, przemawiają do Pana najbardziej?

Nie podzielam ostatnich opinii takich historyków, jak prof. Lech Wyszczelski, który neguje czynnik pozamaterialny, czy prof. Uniwersytetu Londyńskiego Norman Davies, który nie wierzy – pozwolę sobie zacytować jego słowa – „że wybrana ziemia została wybawiona interwencją Bożą” ani „całej serii wizji, w których Czarna Madonna Częstochowska, Matka Święta Polski, była widziana, jak zeszła z ognistych chmur nad okopami Radzymina, rażąc zastępy bolszewickie paniką”. Moim zadaniem chodzi o noc z 15 na 16 sierpnia 1920 r. Rzeczywiście, tego dnia załamało się ostatnie natarcie Rosjan na Radzymin i nastąpiło ich nieoczekiwane cofnięcie się, a miejscami nawet bezładna ucieczka. O tym niecodziennym wydarzeniu świadczy wypowiedź Witowta Putny, dowódcy bolszewickiej 27 Dywizji Strzelców, zwanej żelazną, uważanego za jednego z najzdolniejszych dowódców Armii Czerwonej, który o 16 sierpnia w Radzyminie tak zapisał w swych wspomnieniach: „Nastąpił moment, kiedy nie tylko pojedyncze jednostki, ale cała masa straciła wiarę w skuteczność walki z przeciwnikiem, wiarę w szanse na wygraną (…). Nocą z 15 na 16 sierpnia upewniłem się, że będziemy zmuszeni cofnąć się, my – to znaczy nie tylko nasza jedna dywizja, ale cała armia”. Jest to zaskakujące wyznanie, bez podania przyczyny, tym bardziej że do tej pory 27 DS była zwyciężczynią. Jeśli słyszał on o jakimś niezwykłym zjawisku lub nawet coś widział, jako ateista i komunista nie mógł o tym napisać w 1927 r., ponieważ byłby wyśmiany i ocenzurowany.

O pozaziemskiej przyczynie ucieczki wroga nie zawahali się zaświadczyć niektórzy Polacy. Jak zapisał gen. Haller: „16 sierpnia w kościele w Radzyminie odbyło się dziękczynne nabożeństwo uroczyste w obecności kardynała Kakowskiego, arcybiskupa Warszawy”; dodajmy: w obecności nie tylko Hallera, ale generałów Rządkowskiego, Żeligowskiego, płk. Jaźwińskiego, uczestników niezwykle krwawych walk i biskupa polowego Wojska Polskiego Stanisława Galla. Wszyscy oni wierzyli w nadzwyczajność tego zwycięstwa. Południowe wydania gazet warszawskich z 16 sierpnia ogłosiły szczegóły tej Mszy św. Dziwne, że prof. Wyszczelski w swej publikacji przesuwa datę tej uroczystości o dwa dni. O tym, że nie tylko żołnierze bolszewiccy, ale i polscy wierzyli w nadzwyczajność wydarzeń tego dnia, świadczy również wypowiedź premiera W. Witosa, który 16 sierpnia odwiedził zdobyty wówczas Nasielsk i rozmawiał z naszymi żołnierzami. Na jego pytanie, dlaczego dawniej tak uciekali przed bolszewikami, a teraz ich biją, odpowiedzieli, że oni sami nie wiedzą, dlaczego tak się działo, bo właściwie nie było przed kim uciekać. Witos zapisał: „Taką samą odpowiedź otrzymałem od wszystkich żołnierzy, których o to pytałem. Wiem, że ich tego nikt nie uczył ani nie nakazywał”.

 

Czy zachowały się relacje Podlasiaków biorących w niej udział?

Rozproszone, pojedyncze – tak, ale należy ich szukać w różnych archiwach, publikacjach prasowych sprzed 1939 r. czy niewielkich pozycjach książkowych (dla Radzynia i regionu opublikował je prof. Dariusz Magier), jak również rodzinnych zbiorach pamiątek czy zachowanych wspomnieniach. Okres kilkudziesięciu lat rządów komunistycznych nie sprzyjał ich gromadzeniu, toteż wszelkie formy upamiętniania tych wydarzeń były bardzo niebezpieczne.

 

Pisze Pan we wstępie do swej książki, że Podlasie przyczyniło się do wygrania bitwy warszawskiej. Jak uzasadnia Pan tę opinię?

Argumentów dowodzących słuszności tej tezy – nie brakuje. Przede wszystkim Podlasiacy służyli w jednostkach wojskowych: 9 Dywizji Piechoty, 34 Pułku Piechoty, 22 Pułku Piechoty itd. Nie brakowało ochotników do walki; dość powiedzieć, że w Siedlcach zgłosiło się ok. 700 ochotników. W okresie trwania bitwy, tj. od 13 do 25 sierpnia w kościołach całego Podlasia trwały modlitwy. Ponadto Podlasiacy nie schylali pokornie głów: sabotowali zarządzenia okupanta, takie jak: dostarczanie tzw. podwód, żywności, wstępowanie do rewkomów, milicji, Armii Czerwonej. Mieszkańcy tej części kraju ukrywali zagrożonych księży, ziemian, urzędników, rannych żołnierzy i osoby, które podtrzymywały ducha oporu. Działała na tych terenach służba wywiadowcza i przewodnictwo w terenie, tworzono oddziały partyzanckie. Ludność, odpowiadając na apele, składała ofiary pieniężne i kosztowności. A w momencie odwrotu wroga – wyławiała rozbite i cofające się oddziały bolszewickie i poszczególnych żołnierzy.

 

Jakie pamiątki świadczą dzisiaj o tym, że Podlasie doceniło rangę tej bitwy?

Przede wszystkim wotywny kościół Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny w Białej Podlaskiej. Parafia Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny albo Miraculi ad Vistulam (Cudu nad Wisłą) została erygowana jako filia kościoła św. Anny 10 maja 1925 r. dekretem bp. Henryka Przeździeckiego. Współcześnie są to ponadto w miarę zadbane cmentarze i groby żołnierzy, nazwy ulic, epitafia, pamiątki rodzinne i duża liczba pomników marsz. Piłsudskiego, jak również publikacje książkowe.

 

Proszę przypomnieć, jak wyglądała sytuacja Podlasia przed wojną, w okresie po odzyskaniu przez Polskę niepodległości?

Niemal katastrofalna sytuacja gospodarcza we wschodniej części Podlasia, brak artykułów pierwszej potrzeby, maszyn rolniczych, żelaza, gwoździ, szkła, węgla, brak inwentarza pociągowego, zboża i ziemniaków na zasiew, obniżenie higieny, wysoka śmiertelność i epidemie tzw. hiszpanki. Niestety ludność nie miała wyrobienia obywatelskiego, powszechne były za to: negatywny stosunek do aparatu administracyjnego, brak wykwalifikowanych kadr, szerzyło się pijaństwo, bandytyzm, nieposzanowanie prawa. Powracający z Rosji uchodźcy mieszkali w ziemiankach. Wieś była wyludniona przez mobilizację w 1919 r. pięciu roczników mężczyzn. Ludność żydowska i powracający prawosławni byli nieprzychylnie ustosunkowani do państwa polskiego. Zauważyć dało się jednak oznaki poprawy: żywa była pamięć oporu unitów, powstawało szkolnictwo państwowe, duchowieństwo szerzyło ducha patriotyzmu. Powstawały również organizacje społeczne i młodzieżowe.

 

„Był to wielki egzamin dla odradzającej się części narodu między Bugiem, Wieprzem i Liwcem, który zaledwie obudzony do niepodległości, musiał stanąć do walki o swoje istnienie” – czytamy w Pańskiej książce. W jaki sposób dokonywało się owo przebudzenie na wyniszczonych, zacofanych pod względem gospodarczym terenach?

Zagrożenie tak krótkiej wolności, jak też wieści o tym, co dzieje się w Rosji i co grozi Polsce, spowodowały ocknięcie się. Naród doznał jakby elektrycznego wstrząsu, uświadamiając sobie, że najazd rosyjski musi być zatrzymany, że Polska musi być uratowana. Błyskawicznie zrodziła się jedność biednych i bogatych, starych i młodych. Przeprowadzano zbiórki płótna (szarpi), pieniędzy, broni, artykułów spożywczych. Uchwalono nadzwyczajny podatek w wysokości 30-40 marek z jednej morgi. Powstawały Komitety Obrony Narodowej. Roztaczano opiekę nad rodzinami powołanych do wojska. Dużą rolę odegrały apele bp. Przeździeckiego i duchowieństwa.

 

Przypomnijmy pokrótce: co stałoby się z Polską, jakie skutki poniosłaby Europa, gdyby 97 lat temu wojna polsko-bolszewicka zakończyła się inaczej?

Wygrana bolszewików skutkowałaby uderzeniem w Kościół katolicki i wiarę, w stan posiadania chłopów, przedsiębiorców i rzemieślników, uderzeniem w kulturę, tradycję, obyczaje i historię. Bezpośrednim następstwem byłoby niewątpliwie ludobójstwo, zsyłki na Syberię i przesiedlenia.

To, co groziło Zachodowi, lapidarnie ujął kilka lat temu bp Zawitkowski, którego cytuję w swej publikacji: „Od 90 lat Europejczycy chodziliby w kufajkach”; pozwolę sobie dodać – i w walonkach. Od Lizbony do Uralu panowałaby nędza i zapaść cywilizacyjna.

 

Dziękuję za rozmowę.

Józef Geresz, Wobec cudu nad Wisłą. Sierpień 1920 r. na południowym Podlasiu, Poligraf Międzyrzec Podlaski 2017.

LA