Komentarze
Urlop

Urlop

Czekaliśmy tego niczym kania dżdżu. W końcu - jak człowiek pracuje, to mu się ten kawałek wolnego raz na rok należy. Wcale nie mieliśmy Bóg wie jakich planów.

Ot, oderwać się od pracy, na spokojnie pobyć ze sobą, pojechać parę kilomerów od domu autem czy na rowerze. I wszystko szło właściwym torem, dopóki się nie zaczął ten z utęsknieniem przez nas wypatrywany czas. Najpierw było nawet, jak trzeba. Naprawdę. Oboje obudzilśmy się w radosnych nastrojach. Bez budzika. Bo kto by się w pierwszym dniu urlopu kazał budzikowi zganiać?

No to sobie tak na tym łóżku leżymy i gadamy, gadamy, jak jakie filmowe małżeństwo, a tu dryń-dryń-dryń, telefon najlepszego z mężów się odzywa. Z pewną taką nieśmiałością (jak w niegdysiejszej reklamie) „Słucham” do trzymanego w ręku prostokącika mówi. I jak deklaruje, tak słucha – całym swoim urlpowym jestestwem. Tylko że w miarę tego słuchania drapać się po głowie zaczyna, wygibasy jakieś na lewo i prawo robi… Nie trzeba za bardzo inteligencją grzeszyć, żeby rozpoznać, że myśli najlepszego z mężów z tym, co mówi, się mocno rozmijają. – No? – zachęcam go do zwierzeń. Broni się. Znaczy – nie jest po myśli. – Z pracy? – pomagam w wyartykułowaniu odpowiedzi. Tylko kiwa głową. Gramolę się z łóżka, bo co będę leżeć, skoro urlop zawieszony. Za mną – ze skruszoną miną – najlepszy. Przeprasza, że musi, ale musi, obiecuje, że zaraz powróci, urlopowy plan z nawiązką wykona.

Po godzinie czekania, choć w zamierzeniach było jakieś jedzonko na mieście, zaczynam się krzątać przy kuchni. Po dwóch godzinach tłumaczę sobie, że nic się nie stanie, jak to, co ugotowałam, odgrzeję. Po trzech – ani „Dlaczego ja?”, ani „Dzień, który zmienił moje życie” nie są w stanie skupić mojej uwagi. W końcu jemy to odgrzewane. Bez słów. Tych, które padły zaraz po powrocie najlepszego, nie godzi się przywoływać.

– Teraz to już nie ma co się gdzie wybierać – z miną mędrca konstatuje najlepszy. I za kosiarkę się bierze, trawę, co od tygodnia wyrosła, będzie kosił.

Następnego dnia ja przypominam sobie, że dzień targowy, że nie mamy ani jednego zakwaszonego ogórka, to może by tak kupić i zakwasić. W zimę jak znalazł. Acz niezby chętnie, ale – w ramach rekompensaty za wczoraj – godzi się ze mną najlepszy. (Tu wyznać należy, że te ogórki wymyśliłam mu na złość).

No to mamy remis. 1:1. Czyli dwa dni w plecy. Wieczór owocuje kolejnym telefonem. Kuzyn i przyjaciel – dwa w jednym – potrzebuje pomocy. Dom kończy, dowiedział się, że najlepszy ma urlop, a kiedyś pomoc deklarował. – Muszę – znów stwierdza krótko najlepszy i proponuje wspólną wyprawę. No – taka głupia to ja już nie jestem…

Bilans: w ciągu dwóch urlopowych tygodni byliśmy trzy razy po godzinie na rowerach, dwa razy ja sama na małym basenie (wybieraliśmy się na duży – dalej od domu, ale najlepszy miał obowiązki, więc poszłam sama, gdzie bliżej), jeden raz na grzybach w pobliskim lesie i raz na obiedzie w miejskim barze. Kłótnie i dąsy były naszym niedłącznym towarzyszem. Z radością wróciliśmy do pracy. Z utęsknieniem wyglądamy nowego urlopu.

Anna Wolańska