Historia
Źródło: ARCHIWUM
Źródło: ARCHIWUM

Mój pradziadek unita

Słowa taty o jego dziadku - unicie noszę w sercu jak najdroższy skarb - mówi mieszkająca w Milanowie Marianna Klej, przyznając, że sumienie każe jej tym wspomnieniem podzielić się za życia, żeby po bohaterskim obrońcy wiary z Gęsi Janie Misiurze został ślad. - Bo pamięć szybko ginie - stwierdza ze smutkiem.

Na świat przyszła w 1929 r. jako najmłodsza z trójki dzieci Piotra Misiury (1880-1944). - Bracia już nie żyją. Dzisiaj to ja jestem najstarsza z rodziny - uzasadnia poczucie odpowiedzialności za ten depozyt, jaki nosi w pamięci dzięki swemu tacie. Dodaje też, że wprawdzie siły pozwalają nawet na wyjście do ogródka, jednak zdrowia z roku na rok ubywa.

W rodzinnym domu w Gęsi często mówiło się o unitach, przede wszystkim o Janie Misiurze i jego synu Grzegorzu, którzy cierpień za wiarę doświadczyli na własnej skórze. Jan był więziony, a następnie skazany na zesłanie. Wskutek prześladowań Grzegorz wraz z rodziną był więziony.

Historia powtarzana przez Piotra – syna Grzegorza na tyle mocno wryła się w pamięć córki, która w chwili jego śmierci miała 14 lat, że nawet dzisiaj potrafi powtórzyć ją słowo w słowo. Wspomnienia odżyły jakieś 20 lat temu, kiedy pani Marianna miała okazję pojechać do Pratulina, tuż po ekshumacji tutejszych męczenników za wiarę. Ksiądz celebrujący nabożeństwo wyczytał nazwiska bohaterskich unitów z parafii Gęś. Było wśród nich nazwisko Misiura… – Przed oczami stanęło mi wszystko, co mówił tata. Z oczu popłynęły łzy – relacjonuje M. Klej.

 

Siła Boża

– Mego pradziadka aresztowano w drodze do kościoła. Było to, jak mówił tata, w styczniu. Żołnierze kazali mu odpowiedzieć, czy wyrzeka się swojej wiary. Trzy razy o to pytali, a on za każdym razem zaprzeczał. Zbili go za to, ale on nie zmienił zdania. Wtedy zabrali go – skatowanego – do więzienia – mówi pani Marianna. Jan znalazł się wkrótce w grupie unitów skazanych na zsyłkę.

– Tata opowiadał, że dostali od niego tylko jeden list z Rosji. Niestety nie zachował się. Być może opisywał w nim dokładnie, co robi, w jakich warunkach mieszka. Ale w rodzinnych wspomnieniach przetrwał tylko opis jednego zdarzenia. Pradziadek pisał, że kiedy w Wielką Sobotę wracał wraz z innymi z pracy, w grupie pilnowanej przez żołnierzy, upadł ze zmęczenia. Nie mógł się podnieść. Drogą szły kobiety – wracały z kościoła, w koszyczkach niosły święcone. Jedna z nich dała mu poświęcone jajko. Posilił się i wstał – tłumaczy M. Klej, dodając z refleksją: – Taka to siła Boża.

 

Ucierpiała cała rodzina

Jan miał dwóch synów: Grzegorza i Nicefora. Wiadomo, że mieszkał w jednym domostwie z Grzegorzem i jego rodziną. Po aresztowaniu Jana oni również ucierpieli. – Dziadek w chwili aresztowania był już prawdopodobnie wdowcem – precyzuje pani Marianna. – Grzegorz z żoną i szóstką dzieci byli więzieni, ale szczegółów nie znam. Tata opowiadał, że jak wrócili do Gęsi, zastali dom i obejście ograbione ze wszystkiego, co dało się zabrać: mebli, narzędzi, inwentarza, zboża. Jego rodzice byli tak zmordowani, tak utrapieni tym, co przeszli, że nie dali nawet rady rozpalić w piecu i ugotować jedzenia. A przecież mieli szóstkę dzieci: najstarsze – 12 lat, a najmłodsze – dwa latka. Mój tata miał wtedy dziesięć lat. Ludzie dobrej woli – nie tylko unici, ale i prawosławni – przynieśli im jedzenie, poorali i obsieli pola, podzielili się też dobytkiem. Z czasem rodzina stanęła na nogi – tłumaczy moja rozmówczyni.

 

Modlę się do unitów

Pani Marianna upamiętniła swoich unickich przodków. Stawiając na grobie Piotra Misiury nowy pomnik, zadbała o to, by przy nazwisku ojca znalazły się słowa: „wnuk Jana Misiury, unickiego męczennika za wiarę”. W setną rocznicę budowy kościoła parafialnego pw. św. Jozafata w Gęsi, na ojcowiźnie – w miejscu, na którym nie ma już śladu po starym domu, stanął pięcioipółmetrowy dębowy krzyż z napisem „Jezu, ufam Tobie”. – Codziennie modlę się do naszych podlaskich unitów. Może i mój pradziadek jest blisko Boga – kończy pani Marianna.


Szukając śladów Jana Misiury

Był wyróżniającym się unitą, skoro carscy urzędnicy zadecydowali o tak surowej karze, jaką było zesłanie. Próby „nawrócenia” Jana Misiury na prawosławie podejmowane podczas jego pobytu w Jelizawietgradzie spełzły na niczym.

Wspomnienia pani Marianny, jak też informacje na temat historii parafii Gęś z naciskiem na ten rozdział, który dotyczy prześladowań unitów, zebrał i wydrukował jej bratanek – Andrzej Misiura. W opracowaniu wykorzystał fragmenty opisu męczeństwa mieszkańców Gęsi ks. Pruszkowskiego, który w „Martyrologium” odnotował nazwisko Jan Misiura obok innych wyróżniających się unitów – Bazylego Lewczuka, Nestora Lewczuka, dwóch Janów Lewczuków, Stefana Wertepika, Mikołaja Wertepika i Antoniego Lewczuka, skazanych na więzienie, a po trzech latach zesłanych na Wschód. A. Misiura sporządził także mapkę Gęsi, na której naszkicował usytuowanie obejścia Jana, unickiego kościoła pw. św. Piotra i Pawła i cmentarza. – Jego dom znajdował się ok. 300 m od kościoła, rozebranego w 1906 r., a pole graniczyło z terenem, na którym stał – zaznacza, argumentując silny opór unity także tą fizyczną bliskością ze świątynią.

 

Atak na unitów

Z „Martyrologium” wiadomo, że represje spadły na parafię w Gęsi już w 1867 r., co ks. Pruszkowski uzasadnia wyróżniającą się zamożnością gospodarzy. Tutejsi unici sprzeciwili się usuwaniu z ich kościoła tego, co stanowiło „katolickie naleciałości”. Wypędzili też popa z plebanii i schowali klucze do cerkwi. Opór spowodował kary pieniężne, licytację dobytku, dostawy dla wojska stacjonującego we wsi. Był a to jednak dopiero zapowiedź prawdziwej walki z unitami. Ks. Pruszkowski odnotował: „Koniec roku 1874 i początek 1875 z zupełną ruiną materyalną przyniósł parafianom katusze męczeńskie z pierwszych wieków chrześcijaństwa, w których pokonało wiele dzieci, kobiet, a wszyscy niemal potracili zdrowie”. Postój wojska i rozliczne kary doprowadziły wieś do ruiny. Na początku 1875 r. do więzienia siedleckiego trafili „najgroźniejsi” unici, m.in. J. Misiura.

 

Pisał, że wyspowiadał się

Zajmujący się tematyka unicką, w tym także losem zesłańców, dr Andrzej Szabaciuk z Katedry Studiów Wschodnich Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego nazwisko J. Misiury umieścił w spisie zesłanych w 1875 r. do guberni chersońskiej/jekaterynosławskiej, obok Nestora Lewczuka i Wasylego Lewczuka. Data zesłania nie zgadza się więc z sugestią ks. Pruszkowskiego o trzech latach więzienia – być może tyle spędzili tam pozostali unici z Gęsi. Potwierdzają to kolejne informacje o Misiurze uzyskane przez dr. Szabaciuka. Już w grudniu 1875 r. naczelnik powiatu radzyńskiego poinformował warszawskiego generał-gubernatora, że Misiura wysłał z Jelizawetgradu [obecnie Kropywnycki, miasto w centralnej części Ukrainy, ok. 250 km na południe od Kijowa – przyp. red.] list do swojej rodziny, w którym informował, że wyspowiadał się u księdza w miejscowej parafii. Nie wiemy jednak, czy był to ten sam list, o którym P. Misiura opowiadał swoim dzieciom, ponieważ znaczną część korespondencji unitów Rosjanie przechwytywali i zatrzymywali.

 

Światły unita

W październiku 1881 r. urzędnicy rosyjscy zorganizowali tzw. misję, która miała na celu „umoralnianie i nawracanie” tych z unitów przebywających w guberni chersońskiej, którzy nie dość że nie przeszli na prawosławie, to związali się z katolickimi parafiami. Misja rozpoczęła się od spotkania w Odessie z 11 unitami i zakończyła fiaskiem. Przebieg misji szczegółowo scharakteryzował Stanisław Wiech w publikacji „Pod naporem prawosławia”. Pisze m.in.: „Fiasko zabiegów czynionych ze strony grupy misyjnej potwierdziła także indywidualna rozmowa z Janem Misiurą, mieszkańcem wsi Guś z powiatu radzyńskiego, który, jako «bardziej rozwinięty», wyznał, że choć wiara prawosławna może jest i tak samo dobra jak rzymskokatolicka, to jednak po tych wszystkich przejściach, doświadczeniach i cierpieniach, jakie unici w imię swojej wiary doznali ze strony rządu, nie mogą już przyjąć prawosławia, zwłaszcza że wtedy staliby się dla całego świata przedmiotem kpin i pośmiewiska”.

 

„Niebezpieczny dla prawosławia”

Kolejny ślad Misiury pojawia się w 1884 r. Nazwisko unity z Gęsi odnotowuje 45 nr „Gońca Wielkopolskiego” z 1884 r. W notatce zatytułowanej „Bez końca” czytamy: „Z guberni chersońskiej piszą do «Reformy» [prawdopodobnie chodzi o ukazującą się w Krakowie od 1882 r. gazetę „Nowa Reforma”]: Unita Jan Misiura, mieszkaniec parafiji Gęsi (gubernia siedlecka, powiat radzyński), zostający od 1875go r. Na wygnaniu w guberni chersońskiej, podał prośbę do chersońskiego gubernatora, by pozwolono mu na trzy miesiące udać się na Podlasie, dokąd wzywa go żona w interesie, wymagającym jego obecności”. Czytamy dalej, że pozytywną opinię wystawił Misiurze zarząd gminy. Wyjazdowi nie sprzeciwiał się również generał-gubernator Hurko. Nie zgodził się na to natomiast pop Karpik, proboszcz parafii w Gęsi, który stwierdził, że „Misiura jest znany agitator” i jego pobyt w Gęsi uznaje za „niebezpieczny dla prawosławia”. Kiedy decyzje przedstawiono Misiurze, kazano mu się podpisać. „Odpowiedział, że tego nie uczyni, gdyż nie może być pewnym, czy nie posłuży to jako dowód, że dobrowolnie chce zostać w chersońskiej gubernii, lub że przyjął prawosławie. «W sposób podobny – dodał – niejednokrotnie nas oszukiwano, i dla tego nie mogę się podpisać»” – cytuje Goniec Wielkopolski [pisownia oryginalna].

Monika Lipińska