Komentarze
Łajać każdy może

Łajać każdy może

Tyle emocji, ile w tym roku, festiwal polskiej piosenki nie wzbudził chyba nigdy. No, może na początku swojego istnienia, ale były to emocje w zgoła innym stylu. Tym razem zadziałały - po raz kolejny w ostatnim czasie - względy polityczne. I zadziałały paskudnie. Problem z organizacją imprezy istniał od miesięcy.

Przepychanki, pomówienia i niedomówienia nadały mu rozgłos - niekoniecznie taki, jak chcieliby organizatorzy. Bojkotujący opolskie święto artyści odcisnęli na nim polityczne piętno - i lawina ruszyła. Najbardziej - czego zresztą można się było spodziewać - poturbowała Jana Pietrzaka. I choć od lat jednym z ważniejszych punktów opolskiego festiwalu była nie wolna przecież od politycznych aluzji noc kabaretowa, to nigdy nie poświęcono tyle uwagi wszystkim występom razem wziętym, ile w tym roku jednemu panu Jankowi.

Oczywiście – uwagi krytycznej. Daleko mi do zachwytu nad występem Pietrzaka, nie jest też odkrywczym stwierdzenie, że zasłużony w kabaretowym rzemiośle artysta mógłby już zejść ze sceny. Ale jubileusz za całokształt twórczości powinien mieć jak się patrzy. Zwłaszcza że ma ciągle grupę wiernych fanów. Fakt – pogoda i zbyt rozwlekła formuła jego benefisu odstraszyły widownię, jednak w wyśmiewaniu i umniejszaniu tego wydarzenia mocno przekroczono umiar. Na jednym z portali pojawiło się nawet zdjęcie nieźle przetrzebionego amfiteatru i podpis, że świecił on pustkami. Załóżmy, że świecił. Tyle że fotka wyraźnie wskazuje na słońce wręcz w zenicie, a – co nietrudno sprawdzić – koncert Pietrzaka miał miejsce w porze księżycowej.

Prawdą jest, że raczej trudno się tegorocznym festiwalem zachwycić. Najjaśniejszy punkt to, oczywiście, wieczór Maryli Rodowicz, ale należało wymienić prowadzących (a zwłaszcza prowadzącego). Za to brawa dla artystki, która naprawdę się postarała. Nie wypominając wieku, należy docenić zarówno jej możliwości wokalne, jak i ogólnofizyczne (patrz: taniec z Janem Klimentem). Debiuty? Ostatni opolski udany debiut to „Piechotą do lata” Bajmu. Z zupełnie innej epoki.

Co do tego, że fali hejtu, jaka wylała się na transmitowaną przez telewizję publiczną imprezę, nie należy przypisywać poziomowi artystycznemu festiwalu, nie ma najmniejszej wątpliwości. Głównym i niewybaczalnym grzechem jest kojarzenie jej z „dobrą zmianą”. I – jak by powiedział klasyk – tyle w temacie.

Powtórzę: nie był to dobry festiwal. Ale na przestrzeni wielu ostatnich lat pamiętam tylko jeden dobry opolski koncert. Jeden wieczór. To ten sprzed sześciu lat z piosenkami, a właściwie pieśniami Ewy Demarczyk. Świetnie odnajdujące się w repertuarze Anna Czartoryska, Sonia Bohosiewicz czy Kinga Preis pokazały wtedy, że Demarczyk da się zaśpiewać. Samej gwiazdy nie było. I tylko bardzo nieliczne głosy ośmieliły się cichutko zauważyć, że organizatorzy nie potrafili ani zaprosić, ani nawet odnaleźć diwy.

Dziś krytycznym głosom nie ma końca. A i fake news ma się dobrze. Szkoda tylko, że i tym razem nieśmiertelnemu pytaniu: „z czego się śmiejecie?” towarzyszy nieśmiertelna odpowiedź: „z samych siebie się śmiejecie”.

Anna Wolańska