O Polsce marzę
Nie jestem pewien, o co właściwie szanownym redaktorom mediów niezbyt sprzyjających obecnie rządzącym chodziło, ale mam wrażenie, że uznawana przez nich demokracja w głównej mierze polegać ma na tym, że każdy będzie sobie mówił to, co mu ślina na język przyniesie, i będzie wypowiadać sądy o wszystkim, o czym tylko mu się w duszy zamarzy. I co więcej, takie zdanie będzie musiało mieć swoje miejsce w dyskursie społecznym jako równoprawne ze zdaniem specjalistów czy znawców tematu.
Wyobraźmy sobie pierwszy lepszy z brzegu egzamin z historii, gdy uczeń nie zgadza się ze zdaniem egzaminatora, bo właśnie dzisiaj ma takie, a nie inne mniemanie na temat okresu dziejów, którego dotyczy egzamin. Przyjmując wspomnianą wyżej koncepcję demokracji, należałoby przyznawać oceny bardzo dobre za każdą bzdurę, byle tylko była ona uzasadniona „własnym silnym przekonaniem”. Można sobie w tym miejscu przypomnieć cytat z filmu, którego chcą zakazać feministyczne działaczki, mówiącego, iż Kopernik była kobietą. Nie można by tego pominąć śmiechem, jak to czynimy, oglądając ów film, lecz zgodnie z kanonami takiej demokracji należałoby rozpocząć solenną debatę nad tym zagadnieniem, uznając je za równoprawne. Oczywiście każdy przyzna, że jest to idiotyzm. Nie wydaje mi się jednak, że w owej nagonce na metropolitę krakowskiego chodzi tylko o głupotę.
Kto własną wolą wyzwolony
Wbrew pozorom, sprowadzenie do poziomu doraźnej walki politycznej stwierdzenia arcybiskupa krakowskiego to nie tylko uwikłanie go w spory i waśnie polskie dzisiejszej doby, lecz raczej podskórne dążenie do rozbicia najważniejszego pytania o naszą przynależność do narodu polskiego. Podskórne, gdyż tak się wbiło ono w mentalność niektórych dziennikarzy i polityków, lub w ogóle się w niej nie wykształciło, że atakują na oślep, nie zdając sobie sprawy z zasadniczości tejże kwestii. Nie można więc ich osądzać i mówić, że są piątą kolumną w narodzie, świadomie kupczącą istnieniem tego ostatniego. To po prostu lecące za trendami i złaknione bycia na topie produkty facebooków i twitterów. Ale gdzie w tym wszystkim kwestia tożsamości narodowej? Abp Jędraszewski, cytując Karola Wojtyłę, wskazał na fakt, iż oceniać polskie dzieje mogą tylko ci, którzy są w nich zanurzeni. Do tejże oceny nie potrzebujemy zewnętrznej narracji. Być może powie ktoś, że dobrze by było, gdyby ktoś zewnętrzny nas ocenił. Lecz kwestia tożsamości narodowej to sprawa tych, którzy są częścią danego narodu. W naszych dziejach mieliśmy już do czynienia z ludźmi i programami, które z zewnątrz oceniały i starały się budować naszą tożsamość. Najogólniej nazywano je „wynaradawianiem”. Dzieje się tak, gdyż przynależność narodowa to nie tylko zestawienie składników jak w przepisie kucharskim, lecz jest to coś związanego ze sposobem przeżywania własnego życia, korzystając z żywotnych sił tradycji i kultury, a te wnikają w nas wraz z dorastaniem, nawet bez zbytniej naszej ingerencji. Dopiero w późniejszym czasie zaczynają istnieć w naszej świadomości i nadawać ton naszym działaniom. Bez tego procesu nie można mówić o przynależności narodowej. Widać to dokładnie po tych, którzy nie wyrastali w żywo kultywowanej polskiej kulturze. Nawet jeśli będą nazywać się Polakami, czegoś będzie im brakować.
By szyldem tylko nie była
Metropolita krakowski we wspomnianym kazaniu wskazał, że tymi, którzy mają prawo osądu polskich dziejów, są tylko ci, którzy umieli potwierdzić swoją tożsamość dojrzałością własnych decyzji i czynów. Nie sposób nie odnieść tego do tych, którzy dla ojczyzny poświęcili wszystko, na czele z życiem. Skąd jednak podkreślanie na nowo martyrologicznego charakteru naszych bohaterów narodowych? Czy jest to świętowanie składania przez jednostki własnego istnienia na ołtarzu ogółu? Otóż nie. Ofiara z własnego życia jest przede wszystkim najwyższym potwierdzeniem własnej tożsamości. Jest to ostateczna i najbardziej dojrzała decyzja człowieka, który wie, kim jest. Śmieszą mnie dywagacje na temat tzw. współczesnego patriotyzmu, który ma się rozciągać pomiędzy dobrze prowadzonym interesem a płaceniem podatków i podnoszeniem papierków z ziemi. To właśnie tacy „patrioci”, z natury niezdolni do poświęcenia, pierwsi za pewną wokalistką będą uciekać z „tego kraju”. Nie zaprzeczam jednakże konieczności pracy dla ojczyzny, ale zarówno ona, jak i oddanie własnego życia dla Polski muszą być napędzane jednym celem – miłością do ojczyzny jako podłoża i podstawy mojej własnej tożsamości. Tak zresztą było w historii, że ci, którzy poświęcali swoje życie na ołtarzu ojczyzny, w myślach swoich byli już w odrodzonym i wolnym kraju wolnych i niepodległych ludzi. Właśnie to pozwalało młodej dziewczynie z nadzieją krzyczeć: „Niech żyje Polska!”, gdy strzelał do niej pluton egzekucyjny. I nie był to bezsens czy absurd, lecz świadomy wybór ofiary życia dla tej, która nie zginie. To może patetyczne słowa, ale jeśli nie będzie tej świadomości, wówczas żadnej tożsamości nie będzie. Dlatego właśnie ci ludzie mogą osądzać dzieje ojczyzny, a nie kunktatorzy pełzający na kolanach w rytm koniunktury, w ostateczności tylko chroniąc swoją egzystencję na kilka lat.
Niechże się taka stanie
Prawie w tym samym czasie jedna z rozgłośni niemieckich zaatakowała naszą politykę historyczną, wskazując właśnie na fakt, że w ocenie dziejów nie bierzemy po uwagę zdania zewnętrznych komentatorów. Cóż, można oczywiście odpowiedzieć pytaniem, czy sami Niemcy mają wzgląd w ocenie swoich dziejów na zdanie innych. Bo przecież poszukiwanie „współwinnych II wojny światowej” jest najlepszym przykładem, że wcale nie dociera do nich to, co wydarzyło się w pierwszej połowie XX w. A ci, którzy pozwalają im na takie działania, kolportując ich punkt widzenia, bardziej wpisują się w ciemiężenie naszej ojczyzny, aniżeli działają na jej korzyść. Widocznie umiejętność bycia obleńcem zdolnym tylko do pełzania opanowali do perfekcji. Problem w tym, że cała glista to nawet nie półczłowiek. Więc ja wybieram świadomie polskość, bo wybieram siebie.
Ks. Jacek Świątek