Przed jaśniejącym Jezusem
Przyznaje mu rację, ponieważ doświadczyła tego na sobie. - Przybywając do Boliwii, powoli trzeba pozbawić się tego, co nie jest konieczne do funkcjonowania w tym kraju. Tu wszystko jest totalnie inne niż w Europie: klimat, ludzie, styl życia, kultura… - wspomina s. Gabriela Chodzińska ze Zgromadzenia Sióstr Dominikanek Misjonarek Jezusa i Maryi. Przez prawie sześć lat posługiwała w Oruro. Żyła wśród Indian. Miasto, w którym się znalazła, leży na wysokości prawie 3800 m n.p.m. Powietrze jest tam mocno rozrzedzone.
– Początkowo obawiałam się choroby wysokościowej i po przylocie przez trzy dni brałam tabletki na wyrównanie ciśnienia. Na szczęście mój organizm szybko przyzwyczaił się do nowych warunków – wyjaśnia, dodając, iż w wysokich Andach nie można szybciej podbiec, trzeba zmagać się z krótkim oddechem, odczuwalnym brakiem tlenu.
Wszystko inne
Boliwijscy Indianie należą do ludzi niezbyt wylewnych. Polskie dominikanki zdobyły jednak ich zaufanie, czego potwierdzenie znajdujemy w książce s. Gabrieli „Z wysokich Andów. Listy z Oruro”. W Ameryce Południowej inaczej pojmuje się czas. Podczas gdy my w Europie planujemy, w Boliwii wszystko dzieje się spontanicznie. Wspominając podróże do innych miast, s. Gabriela tłumaczy, iż zawsze należało pamiętać o zabraniu ze sobą zapasu ubrań, jedzenia i pieniędzy, gdyż nigdy nie było wiadomo, kiedy uda się wrócić do domu. Wszystko przez prace drogowe i częste blokady ulic.
Inny jest także wygląd miast. Trudno w nich o większe skrawki zieleni. Jest za to wiele betonu, szarości i śmieci.
S. Chodzińska przybyła do Oruro we wrześniu 2008 r. W listach wysyłanych do krewnych i znajomych, a teraz zebranych w jedną książkę, opowiadała o tym, jak rozwijało się miejsce, do którego została posłana. Wiele wspomnień dotyczy powołania i funkcjonowania świetlicy dla dzieci i młodzieży zwanej Centrum Formacyjnym. ...
AWAW