Historia
Nieprzewidziana bratobójcza bitwa

Nieprzewidziana bratobójcza bitwa

14 sierpnia 1915 r. 5 pułk piechoty Legionów z I brygady J. Piłsudskiego zajął w połowie opuszczoną przez ludność wieś Szóstkę. Wszyscy prawosławni uciekli z popem, pozostawiając nawet inwentarz żywy. Zdążyli jednak z cerkwi wywieźć dzwony i zabrać mosiężną klamkę z głównych drzwi.

Jedna z pozostałych kobiet, katoliczka, objaśniła legionistom, że we wsi było 40 katolików i 40 prawosławnych. Wszyscy katolicy zostali. Cieszyli się ogromnie, że Moskali już nie ma i żalili się na prześladowania religijne i uciemiężenie. Wieś była jednak pod ostrzałem rosyjskiej artylerii. Legionistom udało się uratować jedno mieszkanie, które zajęło się od ostrzału. Sztab komendy legionów ulokował się w Worsach. 1 pułk piechoty Legionów stanął w Wólce Łózeckiej. Tu spotkano starca, który 30 lat spędził na zesłaniu na Syberii. Wólka Łózecka również była w dużej części spalona. 20 rodzin uciekło z Rosjanami, a katolicy pochowali się w błotach obok wsi.

Część tych ukrytych mieszkańców wysłała dwóch delegatów do sztabu I brygady, by zawiadomili o pozycjach Rosjan, wskazywali łatwe przejścia i ścieżki przez bagna. 10 dp austriacka koło Łózek natrafiła na mocny opór wojsk rosyjskich. Podobnie 37 dp węgierska i 16 dp austriacka poniosły ciężkie straty w ataku pod Tuliłowem, Żabcami i Halasami, pozbawione wsparcia ciężkiej artylerii, która nie zdołała się przeprawić przez bagnistą Krznę. Na cmentarzu polowym w Tuliłowie pochowano później 474 żołnierzy austriackich, węgierskich i rosyjskich.

Dla Polaków ta wojna była również wielką tragedią. Zostali oni zmobilizowani w szeregi armii zaborczych i często walczyli przeciw sobie, nie wiedząc o tym. Do takiej nieprzewidzianej bratobójczej bitwy doszło na Podlasiu. Jak wiadomo, po stronie rosyjskiej walczył tzw. Legion Puławski, zorganizowany w grudniu 1914 r. przez naczelne dowództwo wojsk rosyjskich w wyniku starań Narodowej Demokracji, liczący kilkuset żołnierzy w składzie rosyjskiego korpusu grenadierów. Tak o jego walkach pod wsią Korczówka zapisał jego dowódca –  płk Jan Rządkowski: „Cudowny poranek 14 sierpnia zastał nas w niewielkim lasku między wsiami Korczówką a Olszanką. Sztab rosyjski 1 dywizji grenadierów, którą dowodził gen. Leśniewski [Polak – JG] zakwaterował się we wsi Mszannie. Na północ od wsi Korczówki w kierunku Łosice – Niemojki zajął pozycję 16 kp gen. Klembowskiego, którego pułk asłanduski lewym swoim skrzydłem stykał się u wsi Korczówka z grenadierami. Na południe od Korczówki frontem na zachód w kierunku Międzyrzeca stał korpus grenadierów gen. Mrozowskiego [zrusyfikowanego Polaka – JG], mając na prawym skrzydle pułki permowski i rostowski. Były to już dla Rosjan czasy krytyczne i brak pocisków armatnich dawał się coraz bardziej odczuwać. Żołnierze zniechęceni poddawali się Niemcom całymi batalionami (…). Już drugi dzień legion puławski stał w ziemi siedleckiej w lasku między wsiami Korczówką i Olszanką. Od rana toczyła się bitwa na zachód od Korczówki, gdzie walczył korpus grenadierów. Ok. godz. 12.00, w południe, szef sztabu I dywizji grenadierów zawezwał mnie do telefonu. Niemcy atakują silnie, obawiamy się, że front zostanie przerwany. Legion Puławski, jedyna rezerwa, musi zatrzymać nieprzyjaciela pod Korczówką, bo inaczej nawet sztab dywizji nie zdąży wyjechać. Proszę być gotowym (…). Wyszedłem na skraj lasu dla zbadania sytuacji (…). Osobiście przekonałem się, że położenie Rosjan było krytyczne (…). Cała przestrzeń, na której mogłem dojrzeć pozycje rosyjskie pokryta była kłębami dymu. Huk ciężkich dział zagłuszał co chwila wszystko (…). Z początku pojedynczo, później po kilku, kilkunastu i większymi oddziałami uciekali żołnierze rosyjscy. Twarze ich były ogłupiałe, wzrok obłąkany z przerażenia. Zdawało się, że żadna siła ludzka nie może powstrzymać tych ludzi, lecących na oślep w dzikiej panice. Po drodze, by ulżyć sobie w ucieczce, rzucali jak w gorączce plecaki, karabiny i amunicję. Z tyłu najeżdżały na nich wozy z karabinami maszynowymi i taborowe, pędzące w popłochu po drodze i po polu, tratując ludzi, gruchocząc wozy, łamiąc nogi koniom i sczepiając się ze sobą. Cały obszar od Korczówki do Mszanny i drogi na Łosice, będący zupełnie równym polem, pokrył się gęstym tumanem kurzu. Wydałem komendę: 1 i 2 kompania w tyralierę, zając wieś Korczówkę, 3 kompania w prawo od pierwszej, a czwarta w rezerwie ze mną (…). Ja z por. Weckim i kilkoma ułanami pocwałowałem w kierunku Korczówki. Przejechawszy kilkaset kroków, ujrzałem ze zdziwieniem zwarte oddziały rosyjskie w sile sześciu kompanij ze sztandarami i pułkownikami na czele (…). – Dlaczego cofacie się, mając taką siłę? Blady i zmieszany dowódca – płk Osiecki odpowiedział: «To są ostatki, które zdołałem zgromadzić, ci ludzie nie obronią już pozycji». Od strony wsi Próchenki na południe od Korczówki można było dojrzeć formujące się szwadrony niemieckie. Już samoloty nieprzyjaciela, krążąc nad nami, zdążyły zawiadomić swój sztab o naszych ruchach. Niemcy rzucali setki pocisków na tyralierkę legionu dążącego w stronę Korczówki, do której z przeciwnej strony posuwały się gęste łańcuchy wroga poparte mocnymi rezerwami. Obie strony miały jeden cel: dotrzeć jak najprędzej do okopów opuszczonych przez Moskali. Niemcy (…) rzucili do ataku kawalerię, ale została powstrzymana ogniem 3 kompanii kpt. Sułkowskiego. Tymczasem 1 i 2 kompania Legionów biegła do okopów. Pod gradem pocisków, zdyszani i okryci kurzem, dobiegli legioniści do porzuconych okopów. Skierowany stamtąd na wroga ogień legionistów spowodował zamieszanie. Część Niemców jeszcze biegła naprzód, lecz całe łańcuchy ludzkie padły na ziemię okopując się”.

Aż do rozkazu o wycofaniu się do końca dnia i przez całą noc legioniści zatrzymywali natarcie niemieckie. Niestety płk Rządkowski nie wiedział, że była to bitwa bratobójcza. Do pruskiego korpusu Landwehry z którym walczył, Niemcy zmobilizowali licznych Polaków z Wielkopolski. Dziś już wiadomo, że wśród poległych pod Korczówką kilkudziesięciu żołnierzy w mundurach niemieckich znalazł się Franciszek Brzeziński ze Środy Wielkopolskiej z 2 kompanii 46 pp 3 dp. Dopiero po 90 latach z wielkim wzruszeniem odnalazła grób dziadka na cmentarzu w Próchenkach Danuta Wojcięgowska.

Józef Geresz