Wokół wolności
Wolność kocham i rozumiem, wolności oddać nie umiem… Tak śpiewają „Chłopcy z Placu Broni”. Tekst prosty, szybko utrwalający się w pamięci. Ostatnio chętnie wyśpiewywany przy rozmaitych „protestowych” okazjach. W sumie to dosyć oczywiste: kochamy wolność i raczej niechętnie chcemy pozbywać się tego oczywistego prawa, a kiedyś nawet przywileju. Tylko czy z pewnością tę wolność jednakowo rozumiemy? Czy nie jest przypadkiem tak, że aby ją prawdziwie pokochać i cenić, najpierw trzeba ją dokładnie zdefiniować i przynajmniej spróbować zrozumieć?
Nie ma wolności bez ofiary. To dosyć jednoznacznie wynika z naszej zawiłej historii. Spoglądamy w nią przecież tak często, a przy okazji Święta Niepodległości jeszcze chętniej i bardziej intensywnie niż przy innych rocznicach i obchodach. Akademie, koncerty, wieczernice, marsze… I słowa… Wiele, wiele słów. Prawdziwe morze słów wypowiadanych z większym bądź mniejszym przejęciem. Słów mówionych bardziej lub mniej naturalnie. Czasem, być może, tylko dla taniego i krótkiego poklasku.
Cóż my tak naprawdę wiemy o tamtych latach narodowej tragedii i cierpienia? Przecież najdoskonalsza nawet znajomość dat, postaci i historycznych faktów nie sprawi, że wyjdziemy poza granice naszego komfortowego świata, w którym jest nam tak wygodnie i doskonale, a miejsca na ofiarę i poświęcenie dla idei jest w nim raczej niezbyt wiele. W dodatku to mało modna postawa, często obśmiana i wykpiona przy rozmaitych okazjach. Patriotyzm? Naród? Ojczyzna? Jedni wietrzą od razu w tych hasłach zapachy faszyzmu, a inni z kolei szastają nimi bez żadnego opamiętania, zapominając, że hasło i słowo – szczególnie, gdy przychodzi zbyt często i zbyt łatwo – powszednieje i może tylko słowem pozostać.
Wkroczyliśmy w rok setnej rocznicy odzyskania niepodległości. Rocznicy wydarzenia, które dało tak wielką radość i tak wiele nadziei. Tak się złożyło, chyba dosyć nieszczęśliwie, że ten rok będzie jednocześnie rokiem wyborczym. Jakby tego było mało, wyborczym miesiącem będzie właśnie listopad. Naprawdę bardzo niewiele potrzeba, żeby ten ważny czas zamienić w koszmar licytacji. Oby tak nie było, ale wyobraźnia, poparta doświadczeniem, podsuwa rozmaite obrazy: od szalonego nadużywania pojęć i symboli, aż po przypisywanie złych i politycznych intencji każdemu, kto się do nich odwoła. Miejmy nadzieję, że to będzie tylko złe i nie do końca wypełnione proroctwo, bo inaczej grozi nam ciągły balans pomiędzy skrajnościami. Balans szkodliwy bezwzględnie. Dawno już przecież udowodniliśmy sobie, że skrajności zdrowe nie są.
Skoro początek był piosenkowy, to może i tak zakończyć wypada? Inna półka muzyczna, inny gatunek, pieniądze też podobno inne: „Niech żyje wolność! Wolność i swoboda!”. Pewnie ten fragment głębokiego utworu poetyckiego jest dla wielu łatwiejszą i dokładniejszą interpretacją trudnego pojęcia wolności. Swoboda, czyli całkowity luz i zero ograniczeń, i jeszcze „róbta, co chceta”. Gdyby nasi przodkowie tak właśnie postrzegali kwestię wolności i ceny, jaką trzeba było czasem za nią zapłacić, to być może 11 dzień listopada wcale by nie był narodowym świętem. Bo wolność to jednak zdecydowanie bardziej odpowiedzialność i realizacja powinności wobec innych niż egoistyczne korzystanie z przywilejów. Róbmy więc może przede wszystkim to, co powinniśmy. Mamy z kogo brać przykład. Wystarczy spojrzeć w przeszłość.
Janusz Eleryk