Paczka, która zmienia życie
W sobotę i niedzielę 9 i 10 grudnia kilkanaście tysięcy Szlachetnych Paczek trafi do magazynów w całej Polsce. Zaniosą je tam indywidualni darczyńcy, rodziny i grupy przyjaciół albo znajomych z pracy, przedstawiciele szkół, firm i różnych instytucji. Później tysiące wolontariuszy dostarczą prezenty do potrzebujących. Szlachetna Paczka pomaga rodzinom, które znalazły się w trudnej sytuacji materialnej z niezależnych od siebie przyczyn. W tym roku wsparciem objęto 42 rodziny z Siedlec i okolic.
Choć o akcji głośno robi się w listopadzie i grudniu, wolontariusze rozpoczynają pracę kilka miesięcy wcześniej. – Od października odwiedzamy rodziny, które potrzebują pomocy. Szukamy ich przez miejskie i gminne ośrodki pomocy społecznej, Caritas, pedagogów szkolnych, Katolickie Stowarzyszenie Niepełnosprawnych – mówi Marta Szustakowska, liderka Szlachetnej Paczki w rejonie siedleckim. W tym roku wolontariusze zapukali do 80 drzwi. – Ostatecznie do projektu włączyliśmy 42 rodziny. – Są wśród nich osoby starsze, samotni rodzice, rodziny wielodzietne i wychowujące niepełnosprawne dziecko. Muszą jednak spełniać pewne kryteria. Najważniejsze to postawa rodziny. Sama paczka bowiem to tylko symbol. W akcji chodzi o ideę mądrej pomocy. Rodzina ma znaleźć w sobie impuls do zmiany. Tylko osoby, które chcą wyjść z trudnej sytuacji, w jakiej się znalazły, otrzymają pomoc. Naszym celem jest to, by po tym, jak rodzina dostanie paczkę, później potrafiła wrócić do rzeczywistości i sama sobie poradzić. Nie chcemy rok w rok pomagać tym samym ludziom. Pragniemy, by sami stanęli na nogi. To jest nasza główna intencja – podkreśla liderka.
Wolontariusze poznają historię rodzin i ich potrzeby. Wszystko trafia do anonimowej bazy danych. Z niej darczyńcy wybierają tych, którym chcą pomóc i kompletują dary. Na dwa tygodnie przed świętami Bożego Narodzenia rodziny otrzymują paczki odpowiadające ich indywidualnym potrzebom, a często również marzeniom.
Zwyczajne marzenia
Wolontariusze przyznają, że odwiedzając rodziny, często po raz pierwszy spotykają się z trudnym światem biedy, m.in. z ludźmi, którzy żyją w bardzo trudnych warunkach, bez bieżącej wody, łazienki, ogrzewania, a w dodatku muszą utrzymać siebie i dzieci za 300 zł; z chorymi niemającymi na leki; z matkami, których nie stać na zakup zimowych butów dla córek.
– Za każdym razem, gdy przekraczaliśmy próg czyjegoś domu, towarzyszyły nam wielkie emocje. Bieda, choroby, z którymi niejednokrotnie przyszło się zderzyć, dawały obraz potrzeb. Ludziom, często bardzo skromnym, z trudem przychodziło mówienie o swoich kłopotach czy oczekiwaniach – opowiada Małgorzata Remiszewska, wolontariuszka, a na co dzień pedagog w Szkole Podstawowej im. Księżnej Aleksandry Ogińskiej w Siedlcach. – Te potrzeby nie są wygórowane. Odzież dla dzieci, by nie wyróżniały się w szkole, jedzenie, chemia domowa, jakaś kołdra czy koc, czasem pościel, sprzęt gospodarstwa domowego, leki – wylicza, dodając, że najtrudniej mówić potrzebującym o marzeniach, które mają jak wszyscy ludzie. Tylko te pragnienia są bardzo zwyczajne. Czasami jest to garnek, szampon, by nie myć włosów w płynie do zmywania naczyń, lub owoc, na którego zakup ich nie stać.
Każda historia jest inna
– Tak naprawdę każda historia jest inna, bo każda rodzina jest inna – zauważa Anna Dyńka, wolontariuszka, pracująca na co dzień w agencji reklamowej. – Najbardziej uderzyło mnie to, że rodzice, szczególnie matki, same nie dojadają, by dać dzieciom. W naszym arkuszu jest pytanie o upominek, jaki sprawiłby radość. Zazwyczaj dorośli twierdzą, że nie mają potrzeb, byle dzieci coś dostały. Dopiero, kiedy się ich naciska, wspominają np. o dezodorancie czy innych drobiazgach, które znajdują się w domu przeciętnego człowieka, tymczasem dla nich są nieosiągalne. A właśnie od takich z pozoru błahych rzeczy może zacząć się wielka zmiana w życiu człowieka – twierdzi A. Dyńka, zwracając uwagę, iż większość rodzin, które odwiedziła, znalazły się w trudnej sytuacji z powodu nieszczęścia, jakie ich spotkało, np. utarta pracy, śmierć bliskiej osoby, depresja.
Mentalność wędkarza
Natomiast Katarzyna Izdebska, urzędniczka, która w Szlachetną Paczkę zaangażowała się już drugi raz, twierdzi, iż wizyta w domach potrzebujących to zderzenie z rzeczywistością, jakiej na co dzień nie widać. – Ci ludzie starają się ukryć swoją biedę. Łatwiej ich minąć, niż zauważyć, bo choć są potrzebujący, wstydzą się prosić. Trudno ich znaleźć, bo prawdziwe ubóstwo ukrywa się pokornie i cicho. Pieniądze zazwyczaj są inwestowane w potrzeby dzieci, np. w ubrania, by nie odbiegało wyglądem od swoich rówieśników, by nie było przez nich piętnowane, a także w podstawowe artykuły spożywcze, leki. Czasami, by wyjść z biedy i przywrócić komuś godność, potrzeba bardzo niewiele, np. buty zimowe, pralka, opał – przekonuje Katarzyna.
Wolontariusze podkreślają, iż w Szlachetnej Paczce chodzi nie tylko o dobra materialne, ale przede wszystkim o ideę mądrej pomocy. – Chcemy rozbudzać w potrzebujących tzw. mentalność wędkarza. Polega ona na tym, że jak ktoś chce ryby, to znajdzie kij i będzie nim łowił. Mamy dać nadzieję, że z biedy można wyjść, że nie musi być ona dziedziczna – tłumaczy K. Izdebska. I w wielu przypadkach tak się dzieje.
M. Szustakowska w ubiegłym roku trafiła do rodziny chorej na rdzeniowy zanik mięśni Lenki. W domu byli jeszcze dwa starsi bracia. Rodzice dbali o dzieci, jak tylko mogli. Walczyli, by dziewczynka miała zapewnioną rehabilitację, leki, by była jak najbardziej sprawna i samodzielna. Mama opiekowała się Lenką, a tata pracował. Mimo jego zarobków i zasiłków pieniędzy wciąż nie starczało. – W ramach Szlachetnej Paczki mężczyzna ukończył kurs spawacza, który ufundował darczyńca, a następnie zmienił zajęcie na lepiej płatne – opowiada koordynatora, zaznaczając, iż niejednokrotnie zdarza się i tak, że rodziny, którym pomogła Szlachetna Paczka, po kilku latach same stają się wolontariuszami bądź darczyńcami.
Również rodzina, którą w ubiegłym roku w ramach akcji wsparła społeczność SP nr 10, dzisiaj dobrze sobie radzi. – Dziewczynki uczą się dobrze, a mama poszła na kurs języka polskiego i otworzyła się na nowe wyzwania. Jestem z nimi w stałym kontakcie – mówi, dodając, iż w tym roku szkoła także włączyła się w Szlachetną Paczkę. – Zbieramy żywność i środki chemiczne, bo wszystko inne, łącznie z łóżkiem, już mamy – dodaje.
– Nasi darczyńcy to genialni ludzie. Mają mnóstwo pomysłów na paczki. Coraz częściej przygotowuje je nie jedna osoba, ale grupa. Są to różne konfiguracje: studenci z roku, znajomi, szkoły, firmy. Każdy pracownik daje tyle, ile może – informuje M. Szustakowska, twierdząc, iż bywa i tak, że darczyńcy chcą spotkać się z rodziną, by wręczyć jej prezenty. Potrzebujący muszą jednak wyrazić na to zgodę.
Zyskują wszyscy
Owoce Szlachetnej Paczki można mierzyć na wiele sposobów: wartością przekazanej pomocy, emocjami i szczęściem ludzi obdarowanych, a nade wszystko potwierdzeniem słów, że pomagając innym, sami zyskujemy stokroć więcej. – W akcję zaangażowałam się trochę z marszu i przypadku. Dzisiaj mogę śmiało powiedzieć, że Szlachetna Paczka uratowała mi duszę – wyznaje A. Dyńka. – To niesamowite, ile radości i uśmiechu można podarować drugiemu człowiekowi, robiąc tak niewiele. Spotkanie z rodzinami uświadomiło mi, że trzeba pomagać tym, dla których los nie jest łaskawy, a przede wszystkim, że warto to robić. Choćby po to, by zobaczyć roześmiane i skaczące z radości dzieci. To też duża lekcja pokory. Często nie doceniamy tego, co posiadamy: pełna rodzina, zdrowie, godne warunki do życia. Niestety nie wszyscy mają to szczęście – dodaje.
Z kolei M. Remiszewska zauważa, iż udział w Szlachetnej Paczce to okazja do zatrzymania się w życiowym biegu i przypomnienia sobie, co naprawdę jest ważne. – Wolontariat pozwala oderwać się od otaczającego materializmu, szarego i często fałszywego życia codziennego i uczynienie go barwnym. A co ważne – by czynić dobro, nie trzeba wstępować do żadnej organizacji. Okazji ku temu nie brakuje w naszym codziennym życiu, wystarczy tylko dostrzec drugiego człowieka – przekonuje.
MD