Betonowe pustynie
Jedni pozostali w stolicy po ukończeniu studiów, inni przybyli „za chlebem”. Kiedyś mówiło się o nich: „flancowani warszawiacy”. Dziś z przekąsem i humorem ukuto inne stwierdzenie: „słoiki” (albo „weki”, gdy odległość od domu rodzinnego jest większa niż 100 km). Z przyczyn oczywistych. Wiadomo… W środku osiedla widać fragmenty murów nowo budowanej świątyni, obok tymczasowa kaplica. Parafia liczy blisko osiem tysięcy ludzi. Proboszczem jest ks. Marek - kapłan młody, dynamiczny, z pomysłami. Robi, co może, aby z „wolnych atomów” (ludzi, którzy przywieźli ze sobą różne formy pobożności, zwyczaje, elementy tradycji itp.) stworzyć wspólnotę. Niełatwe to zadanie, ale realne.
Na razie z frekwencją na Mszy św. niedzielnej jest tak sobie. Sporo jest ludzi lekko traktujących Dekalog, dużo wolnych związków, singli. Podczas wizyty kolędowej drzwi otwiera co czwarty – co piąty parafianin. Wynajmujący mieszkania nie czują się „stąd”, więc zazwyczaj nie interesuje ich kontakt z księdzem. Ks. Marek opowiadał mi niedawno historię spotkania, które mocno go poruszyło, a przy okazji i rozbawiło. Podczas kolędy standardowo zapukał do drzwi z pytaniem, czy zostanie przyjęty. Przez lata mieszkanie było zamknięte. Tym razem młody gospodarz szeroko otworzył drzwi. – Proszę bardzo, niech ksiądz wejdzie, zapraszamy! – zaprosił księdza do środka! – Ooo, dziękuję, jak miło… – odparł zaskoczony serdecznością proboszcz. – Zapraszamy, zapraszamy… – dołączyła pani domu z ciepłym uśmiechem. I dodała, lekko się tłumacząc: – No bo dziś, proszę księdza, przyjechali do nas z wizytą rodzice ze wsi. Pomodlimy się. Może zaparzę kawę albo herbatkę?
Było bardzo miło. Tak, jak być powinno. Kiedy ks. ...
Ks. Paweł Siedlanowski