Historia
Źródło: ARCHIWUM
Źródło: ARCHIWUM

…bo słodko jest umrzeć za wiarę

Woleli umrzeć za wiarę niż być zdrajcami unii. Parafianie z Drelowa nie przestraszyli się kozackich nahajek. Śnieg znaczony męczeńską krwią braci przypominał im o konieczności dochowania wierności mimo wszystko... Świadectwo ich życia inspiruje kolejne pokolenia.

Za odmawianie Różańca i śpiewanie godzinek, za pacierz polski i nabożeństwo naczelnik powiatu radzyńskiego Wasilij Kotow nałożył na parafian drelowskich kontrybucję i areszt domowy. Przez miesiąc - co odnotował w książce „Bohaterstwo unitów podlaskich (1875-1905)” ks. Kazimierz Dębski SDB - mieszkańcom nie wolno było opuszczać domostw. Cały tydzień mieli też trzymać inwentarz w oborze bez paszy i wody. A to wszystko - jak się wkrótce okazało - stanowić miało jedynie zapowiedź przyszłej krwawej rozprawy…

Okolicznością, która w bezpośredni sposób przyczyniła się do wszczęcia prześladowań w Drelowie, było niewpuszczenie do świątyni popa delegowanego na miejsce zmarłego w więzieniu proboszcza ks. Jana Welinowicza. Autor przywołanego opracowania podkreślił, że miejscowi stanowczo sprzeciwili się decyzji, argumentując, iż człowiekowi obcej wiary kluczy do domu Bożego nie oddadzą.

Wobec zdecydowanego oporu ludności 17 stycznia 1874 r. do Drelowa przybyło wojsko w licznie 100 Kozaków i trzech rot piechoty. O 18.00 parafianie zwartym kołem otoczyli świątynię, podczas gdy wojsko zajęło miejsce za parkanem. „Naczelnik zażądał oddania kluczy od kościoła i nakazał rozejście się do domów. Nikt jednak nie myślał oddawać tych kluczy i ruszać się z miejsca. Zebrani oświadczyli: «Przyszliśmy, by w swojej świątyni spokojnie się pomodlić»” – relacjonował jezuita, dodając, iż rozgniewany zajściem Kotow nakazał wiązać unitów i wyrzucać ich poza obręb cmentarza. Wobec oporu ludzi zdecydowano się na wezwanie większych posiłków. „Na tłum ruszyła szarża Kozaków, a za nimi szła piechota” – ks. K. Dębski zapisał, że podczas gdy ci pierwsi bili nahajkami, a piechota kłuła bagnetami i biła kolbami, unici nie stali bezczynnie, ale bronili się, rzucając kamieniami i odbierając żołnierzom karabiny.

Przy kościele powstał ogólny zamęt. Wojsko w popłochu wycofało się za cmentarz kościelny, zostawiając kilku Kozaków ściągniętych z koni i sporo poturbowanych piechurów. Autor książki odnotował, iż przerażony postawą drelowskich parafian komendant początkowo nie chciał użyć broni palnej. Wtedy stary Szymon Pawłuk miał zawołać: „Strzelaj śmiało, jeśli masz władzę! Jesteśmy wszyscy gotowi tu zginąć, bo słodko jest umrzeć za wiarę!”. „Lud klęka i zaczyna śpiewać: «Kto się w opiekę…». Wtedy pada komenda: «Ognia!»… Odezwały się karabiny, świszczą kule, słychać jęk rannych i modlitwy konających… Gdy umilkły karabiny, na pobojowisku pozostało 13 zabitych i ok. 200 rannych” – opisywał jezuita z uwagą, iż liczba ofiar byłaby większa, gdyby nie to, że wśród żołnierzy byli Polacy, którzy celowali do ścian albo w dach kościoła. Mimo rozkazu Kotowa do opuszczenia cmentarza i rozejścia się, ludność pozostała na miejscu…

 

Póki żyć będziemy…

„Dajcie i nam umrzeć! Niech skonamy za naszą wiarę, jak ci zabici, co przy nas leżą!” – przywołując słowa rannych, nad którymi z troską i miłosierdziem pochylali się ocalali drelowianie, ks. K. Dębski podkreślił, że ludzie nie chcieli wracać do swoich gospodarstw, tłumacząc, że tu jest ich dom Boży, krew przelana i wspólna mogiła.

Przed nadejściem nocy – odnotował jezuita – Kotow raz jeszcze próbował zmusić zebranych do rozejścia się, ale nadaremnie… Starszyzna wojskowa rozeszła się po domach, a żołnierzom przy rozpalonych ogniach dano ciepłą kolację. Tymczasem przy kościele, na śniegu, z odkrytymi głowami, unici na kolanach przez całą noc modlili się i śpiewali pobożne pieśni.

Kolejnego dnia – wobec dalszego oporu ludności – żołnierze na rozkaz naczelnika ponownie wtargnęli na teren cmentarza, bijąc, kopiąc i depcząc leżących tam krzyżem unitów. Po wyciągnięciu ich na drogę rozpoczęło się nowe katowanie… Ks. K. Dębski odnotował, iż kobiety i dzieci dostawały od 25 do 100 nahajek, a mężczyźni od 100 do 200. „Po tym biczowaniu Kotow kazał mężczyznom poklękać na śniegu, zdjąć czapki i złożyć przyrzeczenie, że oddadzą klucze od kościoła i wpuszczą popa” – relacjonował, wyjawiając, iż chłopi poklękali, zdjęli nakrycia z głowy, podnieśli ręce do góry i wołali: „Póki żyć będziemy, dopóki sił nam starczy, przy Bożej pomocy bronić będziemy dostępu do naszej świątyni każdemu, kto nie jest z naszej wiary!”…

Kotow – co podkreślił autor książki – nie spodziewał się takiej riposty. Nie mógł też przewidzieć reakcji mieszkańców okolicznych miejscowości, którzy to – dowiedziawszy się o rzezi w Drelowie – nadciągali z odsieczą ze wszystkich stron. Naczelnik, zdając sobie sprawę, że nie jest w stanie złamać oporu unitów, rozkazał odstawić mężczyzn do więzień, kobiety z dziećmi rozpędzić nahajkami, a ciężko rannych rozwieść do domów. Nadal starał się wprawdzie zmusić parafian drelowskich do przejścia na prawosławie, jednak ci niezmiennie deklarowali, że wolą raczej umrzeć za wiarę, niż być zdrajcami unii.


Bohaterstwo, które zobowiązuje

„Strzelajcie dalej! Jego jednego miałem, ale i tego oddaję Bogu na ofiarę!” – wołał do kozackich strażników ojciec Aniceta Hryciuka. Wiara we wstawiennictwo unitów z Pratulina wzmogła się po wyniesieniu ich na ołtarze w 1996 r.

 

Scena rzezi w Drelowie powtórzyła się kilka dni później w Pratulinie. Opis bohaterskiej postawy Wincentego Lewoniuka i jego 12 towarzyszy, którzy od czasu beatyfikacji patronują naszej diecezji jako bł. Męczennicy Podlascy, jezuita poprzedził wyjaśnieniem, iż miejscowi już kilka lat wcześniej ponosili represje i znosili szykany ze strony wrogich sił. „Za wierność unii, obronę świątyni oraz przywiązanie do swojego proboszcza przez siedem lat płacili kontrybucję i szli do więzień” – odnotował ks. Kazimierz Dębski SDB. Wielkim ciosem dla parafian okazało się zwłaszcza aresztowanie ks. Józefa Kurmanowicza, który „był im prawdziwym pasterzem, ojcem i przyjacielem”. Kiedy w styczniu 1874 r. strażnicy zabierali go do siedleckiego więzienia, niemal cała parafia wyległa na drogę, żegnając go z płaczem. „A proboszcz, z trudem podnosząc ręce zakute w kajdany, ze łzami w oczach błogosławił swoje drogie owieczki na dalsze życie pełne walki i ogromnych cierpień…” – akcentował autor opracowania.

 

Niech przyjdą i popatrzą

Po wywiezieniu proboszcza parafianie zamknęli kościół i schowali klucze. Dalszy rozwój wypadków był niczym powtórka wydarzeń z Drelowa… Jako że mieszkańcy nie chcieli przyjąć narzuconego popa, w Pratulinie zjawił się Aleksander Kutanin, carski naczelnik powiatu, w towarzystwie 100 Kozaków i trzech rot piechoty. „Na czele wojsk stał Stein, Niemiec z pochodzenia. Był 24 stycznia 1874 r.” – relacjonował jezuita.

Wojsko otoczyło cmentarz kościelny, na którym już od kilku dni czuwali parafianie. Naczelnik zażądał oddania kluczy od kościoła, przyjęcia popa i nakazał rozejść się do domów. Wobec oporu unitów Kutanin proponował wysłanie kilku mężczyzn do Drelowa, by naocznie przekonali się, czym kończy się nieposłuszeństwo wobec władzy. „Po co my mamy gdzieś tam chodzić i na cudzą krew patrzeć. Niech lepiej oni przyjdą i na naszą krew popatrzą, a przekonają się, że ten sam duch, co w nich mieszka, i nas ożywia. I że ta sama wiara, jak dla nich, tak dla nas jest droga!” – usłyszał.

 

Krokiem się nie cofniemy

Wobec nieustępliwości wiernych utrzymujących, iż zgromadzili się po to, aby „bronić domu Bożego od profanacji”, płk Stein rozkazał nabić karabiny, uderzyć w bębny i zatrąbić do ataku. „Jeśli car upoważnił was do strzelania, to krokiem nie cofniemy się przed śmiercią. Jesteśmy gotowi wszyscy umrzeć za Boga i wiarę!” – oświadczył naczelnikowi jeden ze starszych parafian. „Na rozkaz Steina żołnierze ruszają do ataku na bagnety. Ludzie przyjmują ich kamieniami, kijami i zmuszają do wycofania się z cmentarza. Żołnierze zajmują teraz pozycje za murem kościelnym, przygotowują karabiny do strzału. Unici sposobią się na śmierć: jedni padają krzyżem na ziemię, inni klęczą, wielu stoi z odkrytymi głowami, wszyscy śpiewają: «Przed oczy Twoje, Panie…»” – relacjonował przebieg zdarzeń.

Na łamach książki jezuita upamiętniał także niezłomną postawę m.in. 19-letniego Aniceta Hryciuka, który wołał do żołnierzy: „Strzelajcie, my się śmierci nie boimy!”. Po komendzie „Ognia!” bohaterski chłopak padł na ziemię. Podbiegł do niego ojciec i, podnosząc rękę syna do góry, krzyczał: „Strzelajcie dalej! Jego jednego miałem, ale i tego oddaję Bogu na ofiarę!”. „Strzelanina trwa, rośnie liczba zabitych i rannych, śpiew się wzmaga… Ignacy Frańczuk wysoko trzyma krzyż, ażeby wszyscy widzieli, za kogo umierają. A kiedy trafiony kulą pada na ziemię, wnet następny krzyż podejmuje…” – zapisał autor „Bohaterstwa unitów podlaskich (1875-1905)”. Poległo dziewięciu unitów, w domach zmarło czterech kolejnych, a ok. 200 zostało rannych.

Torturowani ludzie – co akcentował we wspomnieniach ks. K. Dębski – śpiewali i modlili się, ciesząc się, że umierają za wiarę. Zapisał także, iż wieść o bestialskich czynach urzędników carskich w Drelowie i Pratulinie szybko rozeszła się po Podlasiu, a nawet przekroczyła granice kraju, sprawiając, iż świat dowiedział się, jak to głoszący wolność religijną car krwawo prześladuje lud unicki…

AW