Pierwsze łapanki i sprawy karne
Po 24-godzinnym areszcie wytoczono im sprawę sądową i skazano na sześć dni więzienia z możliwością zamiany na grzywnę w wysokości 30 marek. W więzieniu siedleckim potraktowano ich jak kryminalistów. W celach nie było światła i siedzieli w ciemnościach. Rano musieli wyszorować cele. W mieście zapanowała dezorientacja; ludzie zaczęli przypuszczać, że jedynym celem wzywania rekrutów jest wyłudzenie pieniędzy od spóźnialskich. Okazało się, że był to dopiero początek akcji.
4 listopada 1915 r. władze niemieckie wydały nowe zarządzenie wzywające wszystkich mężczyzn do 45 roku życia do stawienia się w biurze wojskowym, w więzieniu siedleckim. Następnego dnia, mimo że padał deszcz, mężczyźni stawili się przed biurem, ale bramę zastali zamkniętą. Obawiając się grzywny, nie odważyli się wrócić do domu, lecz stali na deszczu. Wieczorem pozwolono odejść tylko tym, którzy mieli tzw. niebieskie bilety, a rezerwistów wezwano do środka więzienia. 6 listopada – według zapisu A. Kahan – już o świcie ludzie zaczęli się zbierać przed więzieniem z paczkami dla rezerwistów. Paczki wzięto, ale nie pozwolono wejść na dziedziniec. „Tłum rośnie i policja oraz wojsko odpychają ludzi kolbami karabinów. Ułani [pruscy – JG] z szablami konno wjeżdżają w tłum, każąc ludziom się rozejść (…). Płacz kobiet i dzieci łamie serca”. Niestety nie wolno było gromadzić się ani przystawać pod więzieniem; odwiedzający musieli poruszać się tam i z powrotem po chodniku. Wielu udało się z prośbą do komendanta o uwolnienie dla zatrzymanych, ale komendant czekał na rozkaz od gubernatora generalnego Beslera z Warszawy. Dopiero 7 listopada część zatrzymanych zwolniono, ale 53 osoby, przeważnie Żydów, przetransportowano do Warszawy, a później wywieziono na przymusowe roboty do Niemiec.
Skomplikowała się również sytuacja w tzw. gubernatorstwie łukowskim. Na początku listopada 1915 r. przetransportowano z Brześcia do Łukowa kilkaset rodzin dawnych uciekinierów, przeważnie narodowości żydowskiej. Początkowo zamknięto ich w dawnych barakach wojskowych, potem rozlokowano ich na wsiach w okolicach Radzynia i Łukowa. 19 listopada 1915 r. P. Fresenius jako naczelnik powiatu otworzył posiedzenie magistratu miasta Siedlce w obecności przedstawicieli władz niemieckich i gubernatora wojskowego. W jego skład weszło trzech Polaków i dwóch Żydów. 27 listopada ukonstytuowała się 24-osobowa rada miejska pod kontrolą niemiecką. Miała ograniczone kompetencje. W jej skład weszło 16 Polaków i ośmiu Żydów. Przewodniczącym rady został ks. kan. Józef Scypio del Campo, budowniczy późniejszego kościoła katedralnego.
W swym dzienniku, pod datą 29 listopada, A.Kahan zanotowała: „Pojawiły się nowe zarządzenia dla piekarzy i handlarzy zbożem. Mąka na chleb musi być wymieszana z ziemniakami: 7 funtów ziemniaków na każde 12 funtów mąki”. Już po miesiącu pamiętnikarka musiała stwierdzić, że chleb jest wydzielany i jest w nim więcej ziemniaków niż mąki. Oprócz ciężkiej sytuacji gospodarczej nieznośna była wszechwładna kontrola nad życiem społecznym i kulturalnym.
Gdy 22 listopada 1916 r. z okazji rocznicy wybuchu powstania styczniowego nauczyciele i uczniowie starszych klas gimnazjum zorganizowali manifestację patriotyczną, udając się w pochód pod pomnik powstańca Stokowskiego do Igań, została ona rozpędzona przez niemiecką żandarmerię. Jak stronnicze były działania władz niemieckich, świadczyć może następujące zdarzenie. 13 lutego 1916 r. siedlecki adwokat narodowości żydowskiej, członek zarządu miasta Apolinary Hartglas przechodził obok gimnazjum kierowanego przez dyrektora Asłanowicza. Właśnie uczniowie zaczęli wybiegać na pauzę. Chodnikiem po przeciwległej stronie szedł wachmistrz żandarmerii polowej nazwiskiem Haupt z jakimś żołnierzem, obaj trzymali w ręku fuzje. Obok szkoły biegł kundel. Niemcy natychmiast strzelili, zabijając psa. Wachmistrz bez namysłu przeszedł od razu przez ulicę do bramy szkolnej, złapał za ramię jednego z uczniów i zaczął od niego żądać, by podniósł i uprzątnął zabite zwierzę. 15-letni chłopak, który nazywał się Radzikowski, odważnie zaczął się opierać temu rozkazowi. Widząc to zajście, adwokat Hartglas szybko podszedł do uczestników i zwrócił się do wachmistrza, aby nie zmuszał chłopca, gdyż załatwi to sprzątacz miejski. Haupt odezwał się władczym tonem: „Kim pan jest i dlaczego wtrąca się pan do moich urzędowych czynności?”. Hartglas wyjaśnił, że jest członkiem magistratu, że od uprzątania padliny są czyściciele miejscy i zabijanie psów nie należy do urzędowych czynności żandarmerii polowej, a zmuszanie uczniów jest nadużyciem władzy. Niemiec uparcie powtarzał: „Proszę nie przeszkadzać w urzędowych czynnościach!”. Widząc jego nieprzejednanie, Hartglas zaproponował: „Wejdźmy do biura prokuratora. Niech on rozstrzygnie, kto ma rację. Nieoczekiwanie w biurze Haupt oskarżył Hartglasa, że rzucił się na niego przy wykonywaniu czynności służbowych, rzekomo nawymyślał mu i podżegał tłum gapiów, aby napadli na niego. Prokurator wysłuchał obu stron i próbował załagodzić sprawę. Niestety Haupt złożył doniesienie do swej władzy wojskowej i wytoczył sprawę w sądzie wojennym. Przedstawił ten czyn jako groźny napad na żandarma na terenie okupowanym, co było zagrożone karą śmierci.
Józef Geresz