Najsmutniejsza usługa świata
Pomysł, jak opowiadają, przeniosły - jakże by inaczej! - z Zachodu, który to Zachód już był udowodnił, że płatne przytulanie ma rację bytu, czyli sens. Panie są przekonane, że i na ich ojczystym gruncie istnieje ogromne zapotrzebowanie na usługi profesjonalnego przytulania, albowiem rodacy coraz częściej decydują się na pośpieszne życie w pojedynkę i cierpią na niedobór czystego ludzkiego dotyku, ciepła i bliskości pozbawionej konotacji seksualnych. Salon podobno spełnia też ważne zadanie społeczne - przełamuje pewne tabu. Płacisz - i masz. I czasu zaoszczędzasz, i zachodu.
Kto by chciał się bez seksualnego podtekstu wyprzytulać przez całą godzinę, powinien mieć ze sobą blisko 100 zł i przejść weryfikację mającą m.in. na celu wyeliminowanie tych klientów, którzy ewentualnie mogliby próbować trwać w uścisku niekoniecznie platonicznym. Oczywiście należy przybyć wymytym i mieć ze sobą na zmianę wygodne, zakrywające nogi do kostek i całe ramiona ubranie.
W pokoju przytulania klientom-pacjentom zostanie wskazany zaścielony miękkimi kocami tapczan oraz wisząca nad nim kartka zawierająca wykaz sposobów przytulania się. Jest tu pozycja „na marzycieli”, w której osoby leżą na plecach i trzymają się za ręce, „na filmowca”, kiedy kładą się na tapczaniku i oglądają film, „na tango” – tu przytulający i przytulany splatają się nogami, obejmują i patrzą sobie w oczy, czy na powszechnie znaną „łyżeczkę”. Jest jeszcze pozycja „na spontan”, którą podobno klienci-pacjenci wybierają najczęściej. Wśród przytulaczy są – do wyboru (o kolorze nie wzmiankowano) – i panie, i panowie. Można by się zastanawiać, czy – przynajmniej w trakcie niektórych z tych przytulanych pozycji – do końca uda się utrzymać całkowitą platoniczność sesji. Zwłaszcza gdyw pogoni za Zachodem wypadnie do oferty dołączyć tryb nocny.
Specjaliści od nowego trendu przekonują, że takie przytulanie na godziny może nieść ogromne korzyści terapeutyczne. Nie tylko tym szybko czy w pojedynkę żyjącym albo osobom z klubu złamanych serc, ale też ludziom, którym brakuje ciepła w ich „prywatnym” związku. A specjaliści – jak wiadomo – zawsze mają rację.
Dlaczego więc, kiedy myślę o tej usłudze, prześladuje mnie taki fragment książki (nie tylko) dla dzieci:
„Kupiec (…) sprzedawał udoskonalone pigułki zaspokajające pragnienie. Połknięcie jednej na tydzień wystarcza, aby nie chciało się pić.
– Po co to sprzedajesz? -spytał Mały Książę.
– To wielka oszczędność czasu – odpowiedział Kupiec. – Zostało to obliczone przez specjalistów. Tygodniowo oszczędza się pięćdziesiąt trzy minuty.
– A co się robi z pięćdziesięcioma trzema minutami?
– To, co się chce…
„Gdybym miał pięćdziesiąt trzy minuty czasu – powiedział sobie Mały Książę – poszedłbym powolutku w kierunku studni…”.
Anna Wolańska