Sudan – kraj paradoksów
Pierwotnie hasłem miał być „Boliwijski Wspin - od czubków drzew po szczyty gór”, a prelegentami Marzena i Krzysztof Wystarchowie, którzy od lat regularnie wracają do Boliwii, by wspinać się na drzewa w Amazonii. Niestety, awaria samochodu sprawiła, że nie mogli dojechać do Siedlec na czas. Zastąpił ich P. Horzela, który w ekspresowym tempie przybył z Warszawy, by zabrać zgromadzonych w Instytucie Biologii Uniwersytetu Przyrodniczo-Humanistycznego w podróż po Sudanie Południowym.
Z wykształcenia leśnik, z zamiłowania globtroter. Pierwsze podróże zaczął we wczesnym dzieciństwie, pokonując dystans 12 km z domu do przedszkola – wychował się w leśniczówce na Pomorzu. Od tamtego czasu nie przestał podróżować. Odwiedził Afrykę, Amerykę Południową, większość krajów europejskich. Półtora roku spędził w Polskiej Stacji Antarktycznej na Wyspie Króla Jerzego, gdzie pomagał geologom rozstawiać obozy terenowe, pracował na lodowcach, zajmował się obserwowaniem zwierząt. Przez blisko dwa lata mieszkał też w Sudanie Południowym. Obecnie przemierza Polskę, rozmawia z ludźmi, a w wolnych chwilach zaszywa się w lesie, rozszyfrowując jego zagadki.
Kraj, który wyrósł na „spalonej ziemi”
Sudan Południowy. Najmłodsze państwo świata, które powstało na terenie trawionym domowymi wojnami przez przeszło 50 lat. Na tak „spalonej ziemi” wpływ kultury zachodniej na kształt kraju jest stosunkowo mały. – Ludzie, którzy tam mieszkają, nie mają pojęcia o budżetach, tworzeniu struktur państwowych, ministerstwach. Rada Bezpieczeństwa postanowiła, że im to wytłumaczy, ustanawiając Misję Narodów Zjednoczonych. W 2011 r. odbyło się referendum niepodległościowe mające ostatecznie określić status Sudanu Południowego. Na karcie do głosowania znajdował się obrazek z kciukiem w górę lub z kciukiem w dół, bo większość Sudańczyków ani nie pisze, ani nie czyta. Blisko 99% opowiedziało się za niepodległością i tak powstał Sudan Południowy – P. Horzela przybliżył historię powstania kraju, który jest dwa razy większy od Polski, ale liczba mieszkańców jest czterokrotnie niższa. Jednak tak naprawdę nikt nie prowadzi ewidencji ludności, więc na dobrą sprawę nie wiadomo, ile osób umarło, a ile się urodziło. Za to w co trzecim domu można znaleźć broń, a policjant bez najmniejszych konsekwencji może zastrzelić człowieka tylko dlatego, że hałasował nocą na ulicy. Z kolei doba hotelowa w pokoju bez okna kosztuje minimum 100 dolarów, a prąd z generatora krocie, natomiast wody w wodociągach czasami nie ma przez dwa dni. W całym kraju jest jedna droga asfaltowa – z Ugandy do Dżuby i ma nie więcej niż 150 km. Ponadto w Sudanie każde małżeństwo jest kontraktem opisanym ilością krów. Generalnie bydło jest rodzajem waluty, wyznacznikiem statusu, ochroną na starość – jak renta – albo wianem dla kobiet.
Gdzie znajomość świata nie wykracza poza horyzont
– Jadąc do Sudanu Południowego, spodziewałem się spotkać z odmiennym sposobem postrzegania świata, ale to, co zastałem, przerosło moje oczekiwania. Okazało się, że ludzie tam mieszkający wychodzą z zupełnie innych założeń niż nasze. Przebywanie i praca z Sudańczykami z południa obfitowały w mnóstwo niespodzianek, zwykle śmiesznych i pouczających, ale czasem, muszę przyznać, wymagających cierpliwości – opowiadał. P. Horzela spędził w Dżubie, stolicy Sudanu Południowego, niecałe dwa lata. Każdą wolną chwilę wykorzystywał na podróże w głąb kraju. W górach szukał opuszczonych plantacji herbaty, pływał po Nilu, odwiedzał Szyluków z pogranicza z Północą i Toposów z terenów graniczących z Kenią i Ugandą.
– Kiedyś pojechaliśmy w góry, do Parku Narodowego Gór „Imatong”. Dojechaliśmy do ostatniej wsi, gdzie kończyła się droga. Wśród lokalnych mieszkańców znaleźliśmy przewodnika. Rocznie do tego parku docierało 80 turystów. Przewodnicy prowadzą ich na najwyższą górę i z powrotem. Część z nas już ją zdobyła, więc tym razem uparliśmy się, by wejść jakąś boczną trasą. Słyszeliśmy, że gdzieś w tych górach powinna być plantacja herbaty porzucona przez Norwegów w 1983 r. z powodu wojny domowej – opowiadał podróżnik. – Po kilku godzinach wspinaczki spotkaliśmy grupkę maluchów przy małej osadzie. Na co dzień dzieci z Sudanu na widok białych zwykle krzyczą do nich: „good morning”, „how are you?” i zbijają piątki. A tamte bały się do nas podejść. Pół godziny im zajęło zanim kroczek po kroczku – zachęcane uśmiechami i gestami – podeszły do nas. Nie wiedzieliśmy, czemu tak jest. Dopiero wtedy Daniel, nasz przewodnik, wytłumaczył nam, że białych w tych okolicach nie było od wczesnych lat 80. Zatem te dzieci pierwszy raz w życiu widziały białego człowieka. Także są miejsca na globie, gdzie znajomość świata prawie nie wykracza poza horyzont – podkreślił P. Horzela.
Być, a nie mieć
Również podejście do życia i perspektyw Sudańczycy mają zupełnie odmienne niż Europejczycy. – Wyobraźmy sobie siedzącego pod ratuszem człowieka: podarta koszula, dziurawy kapelusz, specyficzny zapach. W najlepszym wypadku powiemy „biedak”. A w Sudanie Południowym? Taki facet od dziecka wie, jak uprawiać orzeszki ziemne. Pracować nie musi, bo ma dwie lub trzy żony i 30 dzieci, z czego połowa to zdolni do roboty synowie, którzy jeśli tylko pokaże im palcem, co mają robić, karnie wezmą się do pracy. Miejsca mają aż nadto, bo Sudan nie jest przeludnionym krajem, a ziemia zwykle należy do społeczności, a nie pojedynczej osoby. Woda potrzebna do podlewania roślin jest, do Nilu ma raptem 10 km. Rynek zbytu też jest, bo pod nosem wyrosło milionowe miasto. Dlaczego więc facet, mając wszystko co potrzebne, by nie być biednym – tzn. zarabiać hajs i mieć ładny nowy kapelusz – siedzi sobie boso pod drzewem? Bo po prostu nie ma potrzeby posiadania – tłumaczył. – Często mówimy, że Afryka jest biedna. Owszem tak się dzieje, np. kiedy przychodzi susza, gdy trwa wojna, ale w tym konkretnym przypadku tak nie jest. Temu facetowi chodzi o to, żeby być, a nie mieć. Siedzi, myśli, rozmawia z rodziną. A kapelusz? Daje cień? Daje, a że ma dziurę czy dwie? Jaka to różnica – podkreślił z uśmiechem prelegent.
Tożsamość etniczna wypisana na czole
P. Horzela opowiadał też o bliznach, które pojawiają się na twarzach Sudańczyków zwykle na znak wejścia w dorosłość. Jednak każda grupa etniczna, a tych jest ok. 60, ma inne cięcia. Można powiedzieć, iż tożsamość mają wypisaną na czole. – Jeżeli widzisz sześć wyciętych poziomo kresek, to stoi przed tobą przedstawiciel Nuerów. Symbolem Dinków są linie wycięte w kształcie strzałek skierowanych w dół, a Mandari – kreski w jodełkę – tłumaczył. – Nuerowie opowiadali mi, że tną tak głęboko, że kiedy po wojnie znajdowano czaszki, mogli czasem rozpoznać, do którego plemienia należała ofiara. Poza prostymi cięciami jest jeszcze jedna technika. Wbijasz igłę pod skórę, podnosisz i przycinasz żyletką. W ten sposób robi się blizny w kształcie kropek. I to wszystko robi się naraz, nie że siedem dzisiaj, pięć za tydzień. Wszystko na raz. Np. całą twarz i plecy. Szyllukowie, również grupa etniczna, mają inny patent. Nie tną, a naciągają skórę i wiążą żyłką, nitką czy innym łykiem tak, by powstała brodawka – wyjaśniał podróżnik.
Oprócz nacięć modyfikuje się też zęby, np. patyczkiem wypycha się je do przodu lub wybija. Jak łatwo się domyśleć, wada zgryzu wpływa na mowę i np. zamiast „p” mówi się „f”. W efekcie zamiast „coffe” słyszymy „coppe”, a rachunek w sklepie opiewa na „pipty fands”. Podczas swojego pobytu P. Horzela dowiedział się także, co Sudańczycy sądzą o piegach. Otóż – uważają, że mogą być oznaką choroby.
Najważniejsi są ludzie
Prelekcję dopełniał pokaz slajdów oraz anegdoty – czasami zabawne, a czasami dające do myślenia. P. Horzela subtelnie „obszedł” sytuację polityczną w Sudanie. Wojna była jak gdyby dodatkiem do całego wykładu. – Zdaję sobie sprawę z tego, że złe informacje dobrze się sprzedają, ja jednak chciałem pokazać najlepsze wspomnienia, a te związane są ludźmi. I niech to będzie puentą tej opowieści: najważniejsi są ludzie. Brzmi banalnie? Owszem, ale guzik mnie to obchodzi – podsumował spotkanie podróżnik.
Kolejne spotkanie 22 marca
Następne spotkanie z cyklu „Vito extreme – Żyj z pasją” odbędzie się 22 marca. Tym razem gościem będzie Jakub Porada – dziennikarz i autor przewodników turystycznych „Porada da radę” i „Polska da radę” oraz nostalgiczno-ironicznej powieści obyczajowej „Chłopaki w sofiach”. Pasjonat historii, geografii i literatury. Udowadnia, że dzięki wyprawom można zrozumieć świat, a w książkach i na spotkaniach autorskich przekonuje, że podróże są dostępne dla wszystkich bez względu na wiek i grubość portfela.
MD