Komentarze
XI przykazanie: Nie śmieć!

XI przykazanie: Nie śmieć!

Co roku czekamy z utęsknieniem, kiedy stopi się śnieg. A gdy już się to stanie, przydrożne rowy, pobocza, lasy odsłaniają swoje „tajemnice”, które ten miłosiernie przez kilka miesięcy skrywał: śmieci! Tony plastikowych butelek, papierów, foliowych toreb i Bóg wie czego jeszcze! Przygnębiający widok.

Ponury obraz czasem zdradza działanie z premedytacją, z jakąś wręcz sadystyczną złośliwością objawiającą się pozostawianiem całych worków odpadków, zapewne przywiezionych tu pod osłoną nocy, „aby nikt nie zobaczył”. Albo śmieci wyrzucanych przez okna przejeżdżających aut, kiedy wiadomo, że zanim rozmamłana reklamówka z plastikami doleci do rowu, rozpadnie się w powietrzu na szereg kawałków, paskudząc zawartością znaczny teren. Niewiele jest rzeczy, które we mnie - a zapewne także w wielu z Państwa - budzi taką złość! Cisną się słowa, których nie wypada w katolickim tygodniku głośno wypowiadać. W takich sytuacjach marzy mi się czarodziejka różdżka, przy pomocy której śmieci nagle znalazłyby się na posesji, w domu, samochodzie śmieciarza - ich właściciela. Może by poskutkowało?

Zszokowało! Podziałało na wyobraźnię?…

Zastanawiam się nieraz, o czym myśli ktoś, kto w taki sposób postępuje. Jest zadowolony, że łatwo pozbył się „problemu”? Że nikt go nie złapał, udało się uniknąć kary? Czy zastanawia się, co będą mówić, myśleć ludzie, gdy przyjadą do lasu, aby odpocząć, nazbierać jagód, grzybów? Przecież ich przekleństwa, wcześniej czy później, dogonią go. I kolejne pytanie: kto śmieci? Krasnoludki? Jacyś bliżej nieokreśleni „oni”? Nie. To Polacy – bywa, że mieszkający przysłowiowy rzut beretem od brudnego lasu, zapewne w miażdżącej większości katolicy. Nie widzący w tym nic niestosownego, a tym bardziej sprzecznego z Ewangelią.

I to jest jakieś koszmarne nieporozumienie…

Przez blisko ćwierć wieku posługi w konfesjonale na palcach jednej ręki mogę wyliczyć sytuacje, kiedy ktoś oskarżył się z faktu, iż np. wywiózł śmieci do lasu, wypompował szambo do przydrożnego rowu, wyrzucił reklamówkę przez okno samochodu albo wywiózł szczeniaki do lasu, skatował psa itp.

Nie jest to prawdą, że Kościół marginalizuje problem ekologii – jak czasem zarzucają nam organizacje zielonych. Istnieją w jego łonie organizacje z powodzeniem propagujące idee ochrony środowiska, jak np. franciszkańska organizacja REFA. Tak naprawdę Kościół nie musi jednak tworzyć nowych struktur, by wypełnić wspomniane wyżej dzieło. Wystarczy dobrze odczytać przykazanie miłości. Kwestia szacunku wobec świata natury jest wyraźnie obecna w Biblii. „On ustanowił w pięknym porządku wielkie dzieła swej mądrości” – pisał mędrzec Syrach. Wyrazem dobra bytów stworzonych jest to, że „niosą zdrowie i nie ma w nich śmiercionośnego jadu, ani władania Otchłani na tej ziemi” (Mdr l,14).

Księga Rodzaju mówi, iż człowiek został utworzony z prochu ziemi, a następnie umieszczony w raju, aby uprawiał go i doglądał (Rdz 2,15). „Uprawiał”, czyli czynił sobie ziemię poddaną, życiodajną. Drugi termin -„doglądać” – znaczy chronić, strzec. Człowiek ma być troskliwym opiekunem, chronić powierzone mu we władanie Boże dzieło – nie niszczyć! O problemach ekologii dyskutowano podczas Soboru Watykańskiego II. Mówili o tym też kolejni papieże, proponując konkretne sposoby rozwiązywania problemów. Warto wiedzieć, że kilka lat temu Watykan uwspółcześnił listę grzechów ciężkich, dodając do niej m.in. zanieczyszczanie środowiska.

Może za mało o tym wspominamy podczas kazań, katechez – formując na poziomie elementarnych starszych i młodszych – uważamy, że są ważniejsze sprawy w Kościele i nie warto zajmować się „drobiazgami”. Albo zakładamy, że szacunek do świata stworzonego, czystość wokół siebie to „oczywista oczywistość” i wszystko jest jasne! Okazuje się, że nie jest.

Ks. Paweł Siedlanowski