Nie tylko kształt życia
Można zatrzymać kształt życia, ale nie samo życie. Można go utrwalić, zachwycić się nim w muzeum, ulotne cienie przeszłości spotkać w starym pożółkłym albumie rodzinnym – ale to zawsze tylko namiastka. Życie jest czymś nieskończenie bardziej skomplikowanym, ulotnym.
Na marmurowej posadzce jednego z siedleckich kościołów, pomiędzy ołtarzem a tabernakulum, wyraźnie da się zauważyć spiralny zarys wielkiej muszli. Może liczy sobie miliony lat? Wapień poddany wysokim temperaturom i ciśnieniu uległ rekrystalizacji – na wieki zachował się kształt życia. Przypadek? A może ktoś specjalnie zamontował taką właśnie płytę? Jako dopełnienie scenerii, przestrogę? Pozostał ślad – i tylko ślad, choć skamieniały… A tuż obok życie dopełnia się nieskończonością: kilka kroków obok jest Wieczny i Nieśmiertelny. Dalej, w przestrzeni kościoła, znajdują się ci, którzy do wieczności, nieśmiertelności zostali wezwani. Oto kwintesencja życia! Czy można ją zakwestionować? Można. Lepiej wtedy byłoby na ścianie w swoim domu zamiast krzyża umieścić skamielinę. I ją uczynić przedmiotem kultu…
Oto dziś w liturgii słowa przed apostołami po raz kolejny staje Zmartwychwstały. I znów, podobnie jak przy spotkaniu z apostołem Tomaszem, uwiarygodnia się przez swoje rany. Ewangeliści co najwyżej odnotowują – bez fascynacji, bliższego wchodzenia w szczegóły – Jego zdolność przenikania do wnętrza pomieszczeń pomimo zamkniętych drzwi, wspomnienie innych niezwykłych zdarzeń, świadczących o nowych „właściwościach” przebóstwionego ludzkiego ciała, które przecież nadal posiadał. Nie one były najważniejsze. Piszą o noszącym ślady męki ciele, o zabliźnionych ranach. Św. Tomasz, chcąc ich dotknąć, nie był sceptykiem niezdolnym do otwarcia się na tajemnicę. Przeciwnie, wieść o zmartwychwstaniu jawiła mu się jako zbyt łatwy happy end – nazbyt realne było to, co zaledwie kilka dni temu oglądał. Chciał sprawdzić, czy zmartwychwstanie nie ogołaca krzyża. Rozpoznał w Ukrzyżowanym prawdziwego Boga – nie zjawę, nie skamienielinę czy ucieleśnienie mitu „ku pokrzepieniu serc”! To go uratowało.
Wiele wieków później powstała legenda opowiadająca o spotkaniu św. Marcina z postacią, która przypominała Jezusa Chrystusa. Rozpoczął się dialog. Miraż wydawał się być tak wiarygodny, że być może święty uwierzyłby w jego realność. W pewnym momencie jednak, chcąc się ostatecznie upewnić co do prawdziwości deklaracji postaci, zapytał: „A gdzie są twoje rany?”. Postać zniknęła.
Chrystus bez ran jest falsyfikatem. Kościół czczący takiego Chrystusa stałby się marną podróbką oryginału…
To dlatego znakiem rozpoznawczym chrześcijan jest krzyż. Ktoś może postawić zarzut: przecież Chrystus powstał z martwych! Po co wspominać narzędzie męki, skoro o losach świata zadecydowało jego zwycięstwo odniesione „trzeciego dnia”? Przecież św. Paweł pisał: „jeśli Chrystus nie zmartwychwstał, daremne jest nasze nauczanie, próżna jest także wasza wiara” (1 Kor 15,14)
Kościół – podobnie jak jego założyciel – uwiarygodnia się przez swoje rany. Gdyby to była rzeczywistość idylliczna, kusząca nieskazitelnością, ułudą mitycznej szczęśliwości dostępną tylko dla wybranych, stałby się kolejną utopią. Kościół jest wspólnotą ludzi grzesznych, poranionych w widzialnych i niewidzialnych bitwach. Na kim został zbudowany? Na św. Piotrze – furiacie, zdrajcy. Na św. Pawle – zabójcy chrześcijan. Na gromadce apostołów, z których żaden, pomimo deklaracji, nie odważył się stanąć pod krzyżem. I oto ci poharatani przez grzech ludzie – a potem milionowe rzesze ich następców – napełnieni mocą Ducha Świętego niosą odważnie Ewangelię całemu światu. Kościół staje się „szpitalem polowym” – jak to ujął papież Franciszek – gdzie wszyscy poranieni, zagubieni mogą powrócić do pełni sił.
Kto tego nie rozumie, nie rozumie Kościoła. Nie rozumie zamysłu Chrystusa, który właśnie takim chciał go mieć.
Ks. Paweł Siedlanowski