Beczka nie tylko miodu
Także tych, które u swoich podstaw mają szczytne zamysły. Przyznam się, że nie jest mi łatwo dzisiaj pisać słowa tego felietonu. Przeglądając od pewnego czasu różne periodyki, także katolickie, zauważyłem ciekawą sytuację. Dotyczy ona ostatniej adhortacji papieża Franciszka „Gaudete et exsulatet”. Otóż publikowane teksty są jednoznacznie pochwalne. Jeśli nie, wówczas adhortacja jest po prostu przemilczana. Niektórzy uważają to za dobry prognostyk dla papieskiego dokumentu. Po prostu siła jego argumentacji jest tak wielka, że wrogowie nauczania Kościoła musieli zamilknąć. Być może tkwi w takim ujęciu jakieś ziarno prawdy, dla mnie jednak podobne argumentowanie jest na poziomie przedszkola.
W końcu przecież można stwierdzić, że w piśmie tym nie ma nic interesującego i dlatego o nim się nie mówi lub nie pisze. Bardziej zastanawia mnie owa peaniczność w podejściu do wspomnianego dokumentu papieskiego. W oparach kadzidła często gubi się niektóre elementy, zastanawiające w swojej wymowie. Mogą one dopiero po jakimś czasie zacząć żyć własnym życiem i przynieść raczej nieoczekiwany skutek. Nie od dzisiaj wiadomo, iż w swoich wypowiedziach obecna głowa Kościoła nie jest dość precyzyjna. Służby prasowe Stolicy Apostolskiej mają nieraz ręce pełne roboty i doświadczają niemałego bólu głowy, by uściślić i doprecyzować, co papież miał na myśli. Gdy dotyczy to wypowiedzi medialnej, sprawę dość łatwo odkręcić. Gorzej, gdy smaczki znajdą się w oficjalnym dokumencie. Niestety, diabeł tkwi w szczegółach. Czytając wspomnianą adhortację, na takie można się natknąć. Nie negując, a wręcz popierając zasadniczy zrąb tekstu, nie mogę jednak nad nimi przejść w milczeniu do porządku dziennego.
Kolektywizm zbawienia
W jednym z początkowych punktów adhortacji, konkretnie w punkcie szóstym, papież zamieścił stwierdzenie, iż „Bóg zbawił lud”. Fraza ta zdaje się być raczej niewinna i służy Franciszkowi do potwierdzenia tezy, iż życie w świętości jest dostępne dla każdego człowieka, niezależnie od stanu czy drogi powołania. Tego nikt nie neguje. Jednakże rozwinięcie tej tezy zaczyna cokolwiek zastanawiać. Papież odwołuje się do pojęcia tożsamości osoby ludzkiej, którą uzależnia właśnie od istnienia w ramach relacji międzyosobowych, także eklezjalnych. Mówiąc krótko: nie ma właściwie możliwości bycia istotą ludzką bez społeczności. Tożsamość nie oznacza bowiem tylko tego, że mówię takim a nie innym językiem i spożywam ze smakiem te czy inne potrawy, ale dotyczy tego, kim jestem. Podkreślenie faktu zbawienia ludu, a nie jednostki ludzkiej, jest dość niebezpiecznym stwierdzeniem. Wiara bowiem jest osobistą odpowiedzią każdego człowieka na Dobrą Nowinę. Jeśli przyjmie się, że podmiotem zbawczego działania Boga jest kolektyw, a nie jednostka, wówczas następuje niebezpieczne pomylenie celu ze środkiem. Kościół bowiem, jako Nowy Lud Boży, nie stanowi podmiotu zbawienia w ścisłym sensie, ale środek dla urzeczywistnienia tegoż zbawienia w życiu osoby ludzkiej. Jego rola w dziele zbawienia człowieka jest ściśle określona jako strażnika prawdy i skarbnicy sakramentów dla zbawienia konkretnego człowieka. I właśnie takie ustawienie Kościoła sprawia, iż jest możliwa różnorodność dróg świętości, broniąca przed zglajszachtowaniem w drodze do nieba. Teza Jana Pawła II, iż człowiek jest drogą Kościoła, wskazuje dość jasno, iż osoba ludzka jest celem, a nie środkiem zbawienia. Niestety, to właśnie marksizm twierdził, że kolektyw tworzy jednostkę. Niedokładność wypowiedzi w tym zakresie może bardzo wiele kosztować w przyszłości.
Oświeceniowy chichot
Przykro to stwierdzić, lecz w tekście adhortacji można odnaleźć także stwierdzenia cokolwiek szokujące łatwym nawiązaniem do bajek i baśni rozpowszechnianych przez antykatolicką propagandę w dobie Oświecenia i innych epokach doń się odwołujących. Papież, podkreślając rolę „geniuszu kobiety”, twierdzi dość jednoznacznie, że kobieca droga świętości była szczególnie uwydatniana przez Boga w czasach, gdy kobiety były „najbardziej wykluczane”. Przywołany przy tej okazji katalog świętych jednoznacznie wskazuje na czasy średniowiecza. Problem w tym, że nie do końca tak właśnie było. Owszem, można cytować annały katolickie, ale może warto przeczytać fragment wypowiedzi kobiety-historyka, prof. Marii Koczerskiej, zamieszczonej w Newsweeku, piśmie raczej z Kościołem niemającym po drodze: „Fakt, że w początkach XVI w. wiele szlachcianek umiało czytać listy i modlitewniki, świadczy o tym, że uczyły się razem z braćmi. Jeśli chodzi o mieszczki, to ich nauka rozpoczynała się wcześniej i była niezbędna ze względów zawodowych. Żona kupca powinna umieć czytać i prowadzić rachunki, sporządzać biznesplan. Jeśli owdowiała młodo, przez pierwszy rok żałoby musiała zajmować się interesami męża i je pozamykać, dopiero potem mogła powtórnie wyjść za mąż. Czasem jako wdowa kontynuowała działalność biznesową męża do swojej śmierci. (…) Kobiety w średniowieczu miały dużą swobodę i wysoką pozycję w małżeństwie, cały czas pozostawały pod czujną opieką krewnych. W przeciwieństwie do naszych czasów ich byt materialny był dobrze chroniony poprzez zabezpieczenie posagu i wiana.” Cytować można by wiele. Nie widać więc zbytniego wykluczania kobiet. To, o co dzisiaj chodzi feministkom, działo się już w średniowieczu. Degradacja kobiecości nastąpiła dopiero w czasach po rewolucji francuskiej, kiedy to w imię wolności kobieta stała się przedmiotem łatwego użycia ze strony mężczyzn. Powstaje pytanie: po co więc w dokumencie papieskim taka jednoznaczna ocena tamtych czasów, dodatkowo nieugruntowana historycznie? Nie umiem odpowiedzieć.
Sztorm na Pacyfiku
Arystoteles twierdził, że mały błąd na początku skutkuje fatalnym końcem. Warto pamiętać o tzw. efekcie motyla, zgodnie z którym lekki ruch skrzydełek tegoż stworzenia na wyspach Bahama skutkuje gwałtownym sztormem na Oceanie Spokojnym. Powyższy tekst nie służy dyskredytowaniu papieża. Chodzi jednak o precyzję i jasność myślenia. Dobrymi chęciami wszak piekło jest wybrukowane. Warto o tym pamiętać.
Ks. Jacek Świątek