Pod wiatr
Zdarzyło mi się niedawno w tzw. wielkopowierzchniowym sklepie być. Akurat świętowano jego któreś tam urodziny. Dzieci z balonikami, dorośli w kolejkach. Wiadomo, jak urodziny, to i promocje, czyli obniżenie ceny być musi. Kiedyś, jak towar nie schodził, to się go po prostu przeceniało, teraz się promuje. W sumie to samo, ale znacznie to lepiej, nowocześniej brzmi. Były też prezenty. Kto nakupił towaru za dziesięć złotych, dostawał kupon. Z tym kuponem mógł podejść do nieodległej budki i w nagrodę dostać kiełbaskę z rusztu, a do tego chleb z keczupem i musztardą oraz małą buteleczkę mineralnej wody. Słońce jeszcze nie za wysoko było, czyli naród chyba świeżo po śniadaniu, ale kiełbasa szła, że ho-ho!
Gros klienteli stanowili panowie. Stara zasada: przez żołądek do serca i tym razem się sprawdziła. Panowie smakowali, zachwalali i wracali na terytorium sklepu, bo a nuż jeszcze „coś rzucą”. Dzień był piękny, słoneczny, więc wielu zapewne potraktowało kiełbaski jako rozpoczęcie grillowego sezonu. Ci, co dużo kuponów mieli, to się i na cały tydzień najedli. W każdym razie szło dobrze. Wszyscy wszystko od razu, na pniu konsumowali.
Nie tak, jak nieufna pasażerka, co to samolotem do Denver z Paryża leciała. Po drodze miała przesiadkę. Na początku podróży dostała – jako bezpłatny poczęstunek, czyli dodatek do biletu (też można by powiedzieć: promocja) – jabłko w firmowej torebce linii lotniczych. Zamiast zjeść je (jak panowie przed sklepem wielkopowierzchniowym) od razu, nieufnie zachowała na potem, czyli na podróż po przesiadce. No i wskutek powyższego doszło do nieszczęścia. Oficer graniczny sprawdził bagaż, znalazł 1) niezadeklarowane, 2) niezjedzone jabłko i wlepił pasażerce karę – bagatela! – 500 dolarów, choć ta – na jego oczach – próbowała raz-dwa-trzy schrupać zakazany owoc. Nie wiadomo, czy wcześniej go nie skonsumowała, bo nie była głodna, czy tylko nie doczytała przepisów, że jabłkami z cudzego ogrodu należy rozporządzać zgodnie z nakazaną instrukcją. Mogło też być zwyczajne roztargnienie. W końcu to tylko jabłko. Na dodatek jedno.
Biorąc pod uwagę powyższe, poniekąd uzasadnione wydaje się stwierdzenie, że wymieniona wojażerka za bardzo się nieufna zrobiła. Z drugiej strony – można ją zrozumieć… Ile to w świecie narobiło rabanu, jak kiedyś pewna kobieta dała się skusić i nie tylko sama jabłko jadła, ale jeszcze poczęstowała. Więc może w tym samolocie inna – ale też kobieta – zwyczajnie się bała je ugryźć. Albo się przejęła nowoczesną maksymą: „Co masz zjeść teraz, zjedz potem”. Nie wiadomo.
Za to gołym okiem widać nieustające uciemiężenie, czyli dyskryminację kobiet. Zje jabłko – źle. Nie zje – też niedobrze. Jak by nie stanęła – plecy z tyłu. Los kobiety, doprawdy, z powodu jabłka bardzo ciężki jest.
Anna Wolańska