Odzyskiwanie wolności – 12 listopada 1918 r.
Uaktywnił się komendant placu por. Tadeusz Górski, który raportował do Komendy Naczelnej: „Sokołów Podlaski wyzwolony został bez specjalnych komplikacji. Rozbrojeni Niemcy zostali odtransportowani po otrzymaniu meldunku, że oddali kasę”. W następnym meldunku z tego dnia donosił, że Niemcy w Łukowie skapitulowali dopiero po przybyciu z Siedlec plutonu Mariana Drobika. Ta wiadomość nie wydaje się ścisła. Pluton dowodzony przez Drobika przybył już po rozbrojeniu Niemców w Łukowie i szybko opuścił miasto, podążając na południe.
W Łukowie tego dnia wszędzie było widać na posterunkach „wiarusów” po lat 14, 16, w czapkach gimnazjalnych lub skautowych. Wkraczały nowe wiejskie plutony POW, odbywały musztrę na placu przed kościołem pijarskim. W gmachu byłego wojskowego gubernatorstwa już urzędował, otoczony młodzieżą, komendant łukowskiego obwodu POW pchor. Stefan Zdanowski. Ponieważ liczył on dopiero 22 lata, niewiele więcej niż otaczającą go młodzież, rozbrojony gubernator niemiecki Wilhelmi i jego oficerowie patrzyli na wszystko ze zdumieniem. Liga Kobiet Pogotowia Wojennego uruchomiła w mieście punkty żywnościowe i sanitarne. Ppor. Eugeniusz Kwiatkowski jako komendant placu wspólnie z Ładą-Bieńkowskim organizował kompanię piechoty. Sytuacja wkrótce stała się groźna, gdyż otrzymano wiadomość, że od strony Kocka maszerują na Łuków dwa uzbrojone oddziały niemieckie. Bieńkowski z Kwiatkowskim siedli na zdobyczne konie po gen. Wilhelmim i wyjechali naprzeciw nich. Zagrozili im, że jeśli wejdą do miasta, będzie masakra. Obiecano im spokojny odjazd. Niemcy oddali broń, dostali wagony i spokojnie odjechali.
12 listopada odbyło się rozbrojenie Niemców w Garwolinie. Stacjonująca w koszarach kompania niemiecka złożyła broń w wyniku akcji mediacyjnej ks. Wincentego Suprena, proboszcza i dziekana garwolińskiego. Tak o tym napisał Antoni Tomaszewski: „Zanim ktoś pomyślał o rozbrojeniu Niemców, już na terenie naszych koszar znalazła się cała niemiecka załoga i urzędnicy wojskowi. Przybyli oni w zwartym oddziale pod komendą najstarszego oficera. Po przybyciu, na komendę oddział ustawił w kozły broń, a oficerowie i urzędnicy odpięte szable i szpady zawiesili na ustawionych karabinach. Po dokonaniu samorozbrojenia najstarszy oficer zwrócił się polskiego komendanta baterii szkolnej o zapewnienie im ochrony i bezpieczeństwa.
Poważny kłopot dla historyka sprawia odtworzenie rozbrojenia w Radzyniu Podlaskim 12 listopada. W mieście tym prawdopodobnie były trzy oddziały niemieckie. Pierwszy składał się z 60-70 żołnierzy zgrupowanych na ul. Warszawskiej w magistracie, nieopodal dzwonnicy kościoła pw. Trójcy Świętej. Drugi oddział, liczniejszy, kwaterował w pałacu Potockich, trzeci w koszarach nad rzeką. Peowiacy postanowili rozbroić najpierw oddział w ratuszu. Według relacji Tadeusza Szycha atak przeprowadzano zbyt małymi grupami. Niemcy nie chcieli się poddać i wywiązała się strzelanina. Tak wspominał to Adam Fijałek z powiatu radzyńskiego: „Słyszę strzał zza budynku magistratu, ktoś biegnie do Niemców, ci strzelają do niego i natychmiast skierowują lufy karabinów do tych, co są na ulicy, ludzie padają plackiem na bruku i do rynsztoku, świszczą kule nad głowami”. Korzystając z przyduszenia atakujących do ziemi, Niemcy postanowili schronić się w dzwonnicy przy kościele Trójcy Świętej, szybko pomaszerowali do wyniosłego obiektu i tam się zabarykadowali. Pod wieczór przybyły grupy POW z Branicy i Zbulitowa i trwała obustronna wymiana strzałów. Według relacji T. Szycha od ognia karabinu maszynowego na dzwonnicy kościelnej został ciężko ranny w pierś strażak i peowiak Józef Fijałek z Branicy (żył jeszcze dwie godziny). Obiecał matce, że szybko wróci, gdyż następnego dnia miało się odbyć wesele jego siostry. Los chciał inaczej. Po jakimś czasie Niemcy spod kościoła i koszar postanowili przedrzeć się do swoich oddziałów w pałacu. Gdy wyszli z obiektów, peowiacy rzucili się odbierać im pasy i karabiny. Wiadomo, że Ludwik Mańko rozbroił trzech żołnierzy. W sumie wszystkich uciekających rozbrojono. Oddział niemiecki kwaterujący w pałacu otworzył ogień z karabinów maszynowych. Peowiacy odpowiedzieli strzałami ze zdobytej dzwonnicy kościelnej. Po pewnym czasie, uznawszy, że sytuacja ich jest beznadziejna, Niemcy opuścili pałac i zaczęli wycofywać się dzisiejszą ul. Lubelską. Peowiacy dogonili ich na rozstaju dróg do Lublina i Łukowa. W trakcie wymiany strzałów kilku okupantów zostało rannych. Widząc nieustępliwość nacierających Polaków, wycofali się w stronę lasów, porzucając tabor samochodowy i konny.
Tego dnia w Międzyrzecu Podlaskim powstała niemiecka Rada Żołnierska, która odsunęła od władzy lejtnanta Kwappa i wyraziła chęć odjazdu do Niemiec. W mieście doszło do rozruchów ludności polskiej. W tej sytuacji ujawniła się Straż Obywatelska (nieuzbrojona) pod nazwą Samopomoc, która wystawiła mieszane posterunki polsko-niemieckie.
Według meldunku T. Górskiego 12 listopada strażacy z Mordów przybyli do Platerowa, gdzie rozbrojono ok. 200 Niemców i zdobyto wielkie ilości koni, żywności, węgla i samochodów. Inne źródła podają, że 40-osobowy oddział POW pod dowództwem I. Humnickiego, właściciela Ruskowa, przybył koleją z Mordów i dopomógł strażakom rozbroić załogę niemiecką w Platerowie. Zdobyto 200 karabinów i ckm.
12 listopada rozbrojono Niemców także w Milanowie (50 Niemców) i w Kąkolewnicy, gdzie zdobyto trzy auta ciężarowe.
Józef Geresz