Jazda bez trzymanki
Nie za bardzo rozumiem larum, jakie czasem w Kościele się podnosi z powodu pornografii. Kilka dni temu mój nastoletni syn wrócił zbulwersowany ze szkoły - na lekcji religii katecheta zrobił uczniom „pranie mózgu” tłumacząc, jak wielkie jest to zło. Kościół ma chyba w tej dziedzinie małą obsesyjkę, nieprawdaż? Panowie i panie, mamy XXI wiek! Wyjdźcie wreszcie ze średniowiecza!” - napisał mi kilka dni temu w mailu ktoś sygnujący się inicjałami W.L. Cóż powiedzieć, tu chyba nie o „obsesyjkę” chodzi - jak to ujął uroczo nasz (tak mniemam) czytelnik - ale o ratowanie człowieka. O zdemaskowanie „pięknej strony zła” i pokazanie, jak bardzo uzależnienia, także to od pornografii, prowadzą do destrukcji.
Liczby, badania statystyczne (próbki prezentuję poniżej) są porażające. Ponieważ dotyczą sfery niezwykle intymnej, trudno weryfikowalnej, efekty destrukcji zazwyczaj widać dopiero na poziomie skutków. Dochodzi do tego zanik poczucia grzechu (porno jest nim bezwzględnie – mówi o tym katechizm w pkt. 2354) i zagubienie sacrum. Wraz z nim zatarły się granice. Faktem jest, że współczesna pornografia jest o wiele bardziej brutalna, obsceniczna, na swój sposób „twórcza” niż ta, jaką produkowano np. 30-40 lat temu. O ile sięganie po materiały pornograficzne przez nastolatków można tłumaczyć zawiłościami okresu dojrzewania, o tyle w sytuacji ludzi dorosłych sprawa się komplikuje. Wczesny okres inicjacji seksualnej sprawia, że wiele par, zawierając związek małżeński – jak to ujął kiedyś ks. Piotr Pawlukiewicz – czuje się „zbowidowcami”. Wszystko już było! Aby zatem nie utknąć w nudzie, ludzie szukają nowych wrażeń. Skutek zwykle jest odwrotny od zamierzonego: pojawia się wzajemna pogarda i złość na siebie, świadomość uprzedmiotowienia i wzajemnego wykorzystania. To, co miało łączyć, zaczyna dzielić. Zamiast ubogacać związek, staje się trucizną. ...
Ks. Paweł Siedlanowski