Bo upadek to nie przypadek!
Nie ma mocnych! - mówią rolnicy, przekonując, że i na prostej drodze można się przewrócić, a co dopiero mówić na ścieżkach, jakich wydeptują dziesiątki, wykonując swoje codzienne obowiązki w gospodarstwie. Zawsze w biegu - bo pole nie poczeka, a inwentarz sam się nie nakarmi… Więcej ostrożności! - zalecają inspektorzy Kasy Rolniczego Ubezpieczenia Społecznego, którym zależy na przełamaniu złej passy w statystykach dotyczących wypadkowości w rolnictwie.
Od 1 stycznia do 30 kwietnia br. w placówkach terenowych Kasy Rolniczego Ubezpieczenia Społecznego Garwolin , Mińsk Mazowiecki, Łosice, Siedlce Sokołów Podlaski i Węgrów zgłoszono łącznie 204 wypadki. Można powiedzieć, że porównaniu do pierwszych czterech miesięcy 2017 r. – w zakresie profilaktyki zrobiono krok naprzód. Liczba wypadków jest mniejsza, i to o ok. 26%. Najbardziej znaczącą różnicę widać w statystykach dotyczących terenów podległych, PT w Łosicach – gdzie liczba ta spadła o połowę.
Największą grupę wypadków w tej liczbie stanowią wciąż upadki. W tym roku odnotowano już 81 tego rodzaju zdarzeń.
Upadek upadkowi nierówny
Na czoło podkategorii związanych z upadkami wysuwają się „upadek na nawierzchni podwórzy, pól, ciągów komunikacyjnych itp.”. Tego rodzaju zdarzenia stanowią aż jedną piątą część wszystkich wypadków odnotowanych przez KRUS w naszym regionie w ciągu czterech pierwszych miesięcy br. Kolejna pod względem powszechności grupę stanowią upadki z wysokości (drabin, schodów, podestów, strychów, poddaszy, drzew itp.). Na trzecim miejscu plasują się upadki na nawierzchni w pomieszczeniach inwentarsko-gospodarczych, a dalej – upadki z ciągników, przyczep i maszyn rolniczych.
W życiu rolnika nie ma przypadków
– Rolnicy zgłaszający wypadek przy pracy, szczególnie jeśli kwalifikuje się on do grupy upadków, mówiąc o jego okolicznościach, często mawiają, że to był przypadek albo że to nie pierwszyzna. My jesteśmy zdania, że wypadek przy pracy nigdy nie jest dziełem przypadku. Stereotypem jest również stwierdzenie, że wypadki są nieuniknione – mówi Marek Zając, kierownik samodzielnego referatu prewencji, rehabilitacji i orzecznictwa lekarskiego Kasy Rolniczego Ubezpieczenia Społecznego Oddział Regionalny w Warszawie Placówka Terenowa KRUS w Siedlcach. Mówiąc o przyczynach, zwraca uwagę, że zwykle na fakt, że trudno wskazać jedną, konkretną. Zazwyczaj dochodzi do skumulowania się nieprawidłowości w środowisku pracy.
Szkoda fatygi?
M. Zając uwrażliwia przy okazji, jak ważne jest, by wypadek – każdy, niezależnie od kategorii – zgłoszony został jak najszybciej. – W tym przypadku nie sprawdza się stara jak świat maksyma „lepiej późno niż wcale” – zaznacza stanowczo. Jak dowodzą statystyki, w terminie do 14 dni po wypadku do KRUS wpływają zgłoszenia od niespełna połowy osób, które uległy wypadkowi. Pozostali – mimo że to w ich interesie jest otrzymanie świadczenia związanego z wypadkiem – odkładają sprawę na później. Rekordziści – i wcale nie jest to mała grupa osób – potrafią zwlekać do sześciu miesięcy. A KRUS-owskie statystyki odnotowują też prawdziwych „twardzieli”, którym podjęcie decyzji o pofatygowaniu się do ubezpieczyciela zajmuje ponad pół roku.
Im szybciej, tym lepiej
– O wypadku osoby ubezpieczonej w KRUS zaistniałym przy pracy rolniczej należy poinformować najbliższą jednostkę Kasy niezwłocznie, jednak nie później niż sześć miesięcy od zaistnienia zdarzenia – poucza M. Zając. Przypomina też, że zgłoszenia wypadku może dokonać zarówno poszkodowany, jak też członkowie jego rodziny i inne osoby. Wychodząc naprzeciw rolnikom, KRUS – oprócz osobistego zgłoszenia najbliższej jednostki terenowej Kasy – dopuszcza też złożenie takiego powiadomienia telefonicznie, za pośrednictwem poczty albo pocztą elektroniczną. – Przy ustalaniu okoliczności i przyczyn wypadku przy pracy rolniczej oraz prawa do odszkodowania brane jest pod uwagę również nieuzasadnione, późne zgłoszenie zdarzenia do KRUS – uwrażliwia. – Zdarza się, że z uwagi na duży upływ czasu od zdarzenia do zgłoszenia w Kasie nie mamy możliwości ustalenia przebiegu i okoliczności zdarzenia. A to z kolei skutkować może odmową prawa do jednorazowego odszkodowania z tytułu wypadku – stwierdza M. Zając.
Przyczyny upadków
- zły stan nawierzchni podwórzy (nierówne, śliskie, grząskie),
- nieodpowiednie obuwie,
- niedostateczna koncentracja uwagi na wykonywanej czynności,
- wady konstrukcyjne budynków, schodów i stanowisk zwierząt,
- niezabezpieczone otwory zrzutowe i kanały gnojowe, progi w otworach drzwiowych, różnice poziomów powierzchni,
- nieprawidłowy sposób wchodzenia i schodzenia z maszyn rolniczych, przyczep i wozów,
- niekorzystanie – lub nieprawidłowo sposób wchodzenia i schodzenia – z drabin, podestów i rusztowań podczas pracy na wysokości.
Dzień jak co dzień…
Dla pana Romana ten feralny styczniowy poranek na pozór niczym nie różnił się od innych – ot, dzień jak co dzień. Wstał po piątej, przełknął obowiązkowy łyk kawy i już wychodził z domu, kiedy zadzwonił telefon. Sąsiad prosił o pomoc przy cielącej się krowie. – Na wsi pomoc – ważna rzecz. Odpowiedziałem, że tylko zajrzę do obory, i w try miga będę u niego – opowiada, jak wyglądał ten pełen pośpiechu ranek. Pod nogami chrzęścił świeży śnieg. Ruszył szybkim krokiem w stronę zabudowań gospodarczych. Ale przyszło mu na myśl, że to przecież na nic to, bo i tak czas go goni. Zawrócił więc w połowie podwórka. Zdążył jeszcze zadrzeć głowę do góry, na jaśniejące niebo, i pomyśleć, że dnia rzeczywiście przybywa jak na barani skok… I już leżał jak długi. Dopiero w porze obiadu poczuł, że z ręką, którą upadając, próbował się podeprzeć, coś jest nie tak. Chciał nie chciał, pod wieczór trzeba było jechać do szpitala.
***
Pani Maria wracała z obory do domu. Postanowiła, że wyjrzy na drogę, czy przypadkiem samochód piekarni z sąsiedniej wsi, w którym codziennie kupowali pieczywo, nie zajechał tego dnia wcześniej. Z chodnika wyłożonego kostką skręciła w śnieg. – Parę dni wcześniej była odwilż. Mąż wywiózł na pole trochę obornika. Jak przejechał kilka razy, na podwórzu zrobiło się błoto – wspomina. Mróz ściął powstałe koleiny, a drobny śnieg zamaskował ślady. Pani Maria zrobiła kilka dużych kroków i straciła równowagę. Poleciała do przodu i to w nadgarstkach poczuła najbardziej skutki upadku. Potem doszedł ból w lewym kolanie, najpierw ćmiący, potem rwący. Wieczorem rozmasowała nogę i poszła spać. Rano okazało się, że stłuczone kolano spuchło jak bania. Mąż zawiózł kobietę do szpitala.
***
Bez pomocy w szpitalnym oddziale ratunkowym nie obeszło się również w przypadku pana Andrzeja. – Początek kwietnia, pogoda jak malowana, zero deszczu. Rosy nawet nie było – opowiada z uwaga, że naprawdę nie ma na co zrzucić winy. Tego dnia rozsiewał nawóz. Wrócił ciągnikiem na podwórko, zadowolony, że co zaplanował, to zrobił. Czuł zmęczenie, bo na obiad z prawdziwego zdarzenia szkoda było czasu, jak nieraz na wsi. Z ciągnika schodził szybko, wybiegając myślami do tych obowiązków, które jeszcze na niego czekały w obejściu – uprzątnięcia siewnika, obrządku, posprężynowania ogrodu, który żona chciała szybko obsiać. Schodząc z ciągnika, źle postawił nogę i upadł na ziemię. Od razu poczuł pieczenie w wykręconej kostce. Ledwo dokuśtykał do domu. Godzinę później z obolałą, opuchnięta nogą żona wiozła go na SOR.
Monika Lipińska