Nowe problemy w Białej Podlaskiej, Międzyrzecu i Włodawie – 14 listopada 1918 r.
W Łukowie por. Łada-Bieńkowski również formuje kompanię piechoty PSZ oraz nakłania okolicznych ziemian do ofiary na rzecz ojczyzny - wystawienia jednego wierzchowca z każdych 20 włók, jako zaczątek przyszłego szwadronu ułanów. W Rykach zostaje zmobilizowany ok. 100-osobowy oddział POW, w skład którego weszło 76 uczniów szkoły rolniczej w Brzozowej. W Międzyrzecu Podlaskim usiłuje się powołać radę miejską, a tymczasem konne patrole, m.in. z oddziału Zowczaka, przeczesują teren, rozwożą odezwy i rozbrajają Niemców coraz bliżej Białej Podlaskiej, m.in. w Styrzyńcu i Ciciborze. Było to przyczyną postawienia przez niemiecką Radę Żołnierską w Białej Podlaskiej zarzutu, że Polacy nie dotrzymują umowy, rozbrajając załogi niemieckie (m.in. w Nosowie, Leśnej Podlaskiej i na płd. od Białej), i zerwania zawartej umowy.
Wzbudziło to ostrożność komendanta miejscowej POW Mariana Jeżewskiego, który nakazał swej kompanii być w pogotowiu na plebanii przy kościele św. Anny.
14 listopada specjalnym składem przybyli z Warszawy do Białej kolejarze polscy Trzeciak i Kwaskowski. Mieli oni przejąć bialską stację kolejową i zorganizować polską obsługę dworca. Nad stacją powiewała jeszcze chorągiew ukraińska, a na peronie stały przygotowane do strzału niemieckie karabiny maszynowe. Bialska Rada Żołnierska zaczęła z nimi rozmowy i pertraktacje, ale kiedy zorientowała się, że nie stoi za nimi żadna realna siła, zostali aresztowani i internowani w gmachu gimnazjum.
14 listopada przybył do Międzyrzeca z Kąkolewnicy – na zdobycznych samochodach ciężarowych i konno – tamtejszy oddział POW pod dowództwem Makowskiego. Tak relacjonował to później Antoni Mazur: „Po przybyciu do Międzyrzeca, zastajemy tu już oddział z Zowczakiem na czele, który przybył z Dęblina i objął komendę. Jest już i Komitet Samoobrony z P. Jaworskim, pełnomocnikiem hr. Potockiego na czele. Nie podoba się nam jednak jakiś niewyraźny stosunek do Niemców. Chodzą swobodnie po mieście. Otrzymuję rozkaz rozbrojenia posterunków niemieckich w okolicach Międzyrzeca. Pracowity to był dzień. Wieczorem rozbrojonych sprowadzam do Międzyrzeca. U Zowczaka tegoż dnia wieczorem odprawa komendantów wszystkich naszych oddziałów. Makowski Roman bierze mnie na odprawę jako swego adiutanta. Jako naoczny świadek tej odprawy mogę śmiało stwierdzić, że za późniejsze wypadki dużą odpowiedzialność ponosi miejscowy Komitet Samoobrony. Nasz komendant Makowski stanowczo radzi ze względu na to, że w Białej są Niemcy nierozbrojeni, odesłać Niemców z Międzyrzeca natychmiast pieszo do Łukowa i rozstawić posterunki w promieniu 3 km naokoło Międzyrzeca. Pan Jaworski, powołując się na naszą rycerskość i na to, że Niemcy w Międzyrzecu dobrowolnie złożyli broń, był przeciwnego zdania i radził czekać na pociąg, aby odtransportować Niemców pociągami do Łukowa. Zajęte stanowisko i zbytnia uległość Zowczaka stała się przyczyną tych okropnych zajść, które w parę dni potem rozegrały się w Międzyrzecu (…). Makowski dotknięty, że go nie usłuchano, nakazał odmarsz i tegoż dnia samochodami i końmi wróciliśmy do Kąkolewnicy pełnić służbę”.
Podobne problemy jak w Międzyrzecu wystąpiły również we Włodawie, gdzie na dobre zaczęła się „bolszewicka gospodarka” i przewagę zdobyli skomunizowani Żydzi. Prezes tamtejszej POW Józefat Błyskosz razem z proboszczem ks. Romanowskim 14 listopada postanowili napisać list do dowódcy pułku szwoleżerów w Chełmie płk. Dreszera, aby jak najprędzej przysłał do Włodawy oddział wojska z dobrym oficerem. W trakcie pisania listu zjawił się włościanin ze wsi Orchówek z wieścią, że na błoniach orchowieckich zatrzymał się silny odział wojsk niemieckich z dwoma oficerami. Błyskosz szybko podjął decyzję o rozbrojeniu tej grupy. Po przybyciu na miejsce przedstawił się jako rzekomy delegat dwóch szwadronów ułanów z Lublina i powiedział: „Jeżeli Panowie dobrowolnie złożycie broń, to się z Wami postąpi podług u nas Polaków przyjętego zwyczaju, że wszystkie prywatne rzeczy, tak oficerów jak żołnierzy, panowie zabieracie ze sobą, natomiast rzeczy należące do armii: broń, amunicja, jako też konie wojskowe, pozostają jako własność Państwa Polskiego”. Na koniec przestrzegł, że trudno będzie walczyć jednemu oddziałowi niemieckiemu przeciw dwóm szwadronom ułanów polskich. Po tej rozmowie Niemcy poddali się. W ręce POW wpadły: trzy karabiny maszynowe, tabor złożony z 64 koni, 16 wozów załadowanych bronią i amunicją, 180 granatów ręcznych, 130 karabinów ręcznych, jedna fura amunicji i taśm do karabinów. Niemców odprowadzono do tymczasowej komendy miasta. Ponieważ doszły wieści, że Żydzi dysponujący przewagą mają zamiar rozbroić szczupły oddział POW we Włodawie, Błyskosz nakazał mu wycofać się z miasta. To ośmieliło do działania komunistów. Ok. 21.00 lewicowy komendant miasta z ramienia Żydów i SDKPiL Longin Anisiewicz wtargnął do lokalu komendy miasta i z wymierzonym karabinem zaczął grozić wziętym do niewoli oficerom niemieckim. Na szczęście zjawił się Błyskosz i w ostrych słowach zwrócił Anusiewiczowi uwagę, iż on tych oficerów nie rozbrajał i nie będzie ich mordował. „Tchórz Anisiewicz oddalił się” – zapisał Błyskosz”. „Zabrałem niemieckich oficerów, zaprowadziłem ich do ks. Romanowskiego, gdzie po nakarmieniu odesłałem ich do Brześcia”. Tymczasem niemiecki i inspektor etapowy z Białej Podlaskiej gen. Diringshofen wezwał z Brześcia do Białej oddziały 2 pułku Huzarów Gwardii i dwa szwadrony tzw. czarnych ułanów. Wieczorem tego dnia huzarzy wjechali do miasta z okrzykiem: „Niech żyje Wilhelm II”, odsunęli od władzy Radę Żołnierską i pobili niektórych peowiaków. Reszta oddziału POW wycofała się z Białej Podlaskiej w okolice Dziegciarki.
Józef Geresz