Serce
Niekiedy zarzuca się teologom kaznodziejom, że mówią „ponad głowami”. Złożone sformułowania, utkane mądrymi cytatami i poetyckimi strofami może i brzmią atrakcyjnie, ale nijak nie są w stanie poruszyć. Dlaczego? Bo ludzie ich nie rozumieją. Niejednokrotnie, tworząc konstrukcję logiczną kazania/homilii, zakładamy określoną wiedzę u słuchaczy, spójne rozumienie pojęć, kontekstów itp. I tu się zaczynają schody. Okazuje się, że znajomość teologii, Biblii ogranicza się do zbioru definicji „wykutych” przy okazji przygotowania do Pierwszej Komunii św. lub bierzmowania. Sprawa jeszcze bardziej się komplikuje, gdy „sacrum” próbuje się objaśniać przy pomocy pojęć wziętych ze sfery „profanum”. Łatwo wtedy o nieporozumienie.
Klasycznym przykładem owego potencjalnego pomieszania pojęć może być „serce”. To ulubione słowo kaznodziejów, autorów pieśni religijnych, także tekstów liturgicznych. Nie ma w tym nic złego. Występuje ono niezliczoną ilość razy w Piśmie Świętym, zarówno w Starym, jak i Nowym Testamencie. Odwołują się doń autorzy psalmów, ksiąg mądrościowych, prorocy. Do symboliki serca odnosił się Jezus. Pisał o nim św. Paweł. Problem w tym, że w wyobrażeniu potocznym – nazwijmy je umownie „świeckim” – nader często przyjmuje ono kształt czerwonego owalu, stanowiąc wyraz gorących uczuć, emocji, miłości. Uwielbiają je rysować dzieci na laurkach dedykowanych swoim mamusiom, tatusiom, dziadkom. Noszeni gwałtownymi miłosnymi porywami nastolatkowie przy jego pomocy wyznają sobie miłość. Serce występuje w wielu graficznych odmianach w galeriach emotikonów w każdym smartfonie. Znamy to? Doskonale. Dlaczego o tym piszę? – może ktoś się dziwić. Ano dlatego, że takie wyobrażenie serca mocno wdrukowuje się w nas, tworząc pewien schemat. ...
Ks. Paweł Siedlanowski