Pytać każdy może
Pominąć trzeba - choć korci, by zająć się takim fenomenem - fakt całkowitej nieznajomości obecnej ustawy zasadniczej nawet wśród tych, którzy na rozlicznych wiecach wymachują jej egzemplarzami i wzywają do zaniechania łamania jej ustaleń. Inicjatywa prezydenta idzie w kierunku zainteresowania obywateli tym, co stanowi podstawę ładu prawnego i ustrojowego w naszym państwie. To zapewne jest chlubny element jego inicjatywy. Jednakże ilość stawianych narodowi pytań jest już symptomem dość niebezpiecznej gry. Zaangażowanie polityczne może bowiem z faktu wzięcia odpowiedzialności za kształt Rzeczpospolitej uczynić raczej festiwal partyjniackiej retoryki i bitewkę o stołki w ramach władzy wykonawczej.
Załóżmy jednak na potrzeby tych rozważań, że ludność naszego kraju okaże się mądrzejsza od partyjnie zdeterminowanych polityków. Być może suweren obudzi się z letargu narzuconego przez „świętą wojnę” trwającą od lat. Może jednak w gąszczu tylu pytań po prostu się pogubić. Jest jednak jeszcze coś, co sprawia, iż po lekturze propozycji pytań nasuwają mi się wątpliwości. I to właśnie zasadnicze.
Nie pytaj mnie, wiem tyle, co i ty
Największą moją wątpliwością jest to, o co właściwie możemy pytać. Sam fakt możliwości wypowiedzenia się przez ludność naszej ojczyzny nie jest jeszcze sprawą zasadniczą i najważniejszą. Gdyby bowiem za czasów Ptolemeusza przeprowadzić podobne referendum np. w sprawie kształtu kosmosu, wówczas zapewne zapisać należałoby w ustawie zasadniczej, że Ziemia jest płaskim krążkiem spoczywającym na wodach praoceanu lub przynajmniej stanowi centrum wszechświata. Pomijając już stan ówczesnej wiedzy, zasadniczym problemem jest to, czy można w takim właśnie referendum przegłosować prawdę. Otóż wśród propozycji prezydenckich znajduje się pytanie o wpisanie w preambułę nowej ustawy zasadniczej tysiącletniego dziedzictwa chrześcijańskiego. W czasie debaty nad nowelizacją ustawy o IPN padał nieustannie argument, szczególnie podnoszony przez ośrodki zagraniczne, iż nie wolno pisać na nowo historii. Tymczasem postawienie takiego pytania jest właśnie daniem w ręce ludzi możliwości odcięcia się lub przynajmniej przestawienia akcentów w naszym dziedzictwie historycznym. Równie dobrze można w referendum zadać pytanie, czy chcemy mówić po polsku lub czy na terenie Rzeczpospolitej ma obowiązywać prawo grawitacji. Nie jestem do końca pewien, czy jest to zamiarem obecnej głowy państwa, lecz pokłosiem takiego stawiania pytania może być rewolucja w całokształcie ustrojowym naszego państwa. Dziedzictwo chrześcijańskie nie jest tylko i nie jest zasadniczo uznaniem jakiejś konfesyjnej dominacji, ile raczej odwołaniem się do pewnego sposobu myślenia i postrzegania rzeczywistości, w tym ugruntowanego rozumienia kim jest człowiek i jakie są jego niezbywalne prawa. A bez tego nie sposób wyznaczyć granicy wolności poszczególnych jednostek ludzkich, by uszanowane były uprawnienia pozostałych. Mamy więc do czynienia nie z decyzją suwerena, który po namyśle i rozeznaniu ustanawia prawa zgodne z rzeczywistością, lecz z dziecięcą zabawą zapałkami w pobliżu składu dynamitu.
Sam chcę dać oszukać się
Zaklinanie rzeczywistości to również gra marzeniami i mrzonkami. W propozycji pytań prezydenckich znajduje się również element związany z międzynarodowymi powiązaniami naszego kraju. Ze zdumieniem przeczytałem, że przynajmniej trzy pytania stanowią taki właśnie sposób myślenia, a mianowicie dotyczące naszego bycia w Unii Europejskiej, NATO oraz o wyższości prawa międzynarodowego nad krajowym. Przy założeniu, że Polacy postanowią, iż prawo międzynarodowej organizacji (niezależnie od tego, co nią będzie) ma być wyżej stawiane nad naszym, sprowadzi Polskę do roli kolonii. W tym kontekście można przypomnieć sobie słowa cara Aleksandra II z 1856 r., skierowane do polskich polityków marzących o samostanowieniu na terenie władztwa zaborczego: „Żadnych marzeń, panowie!”. Tylko że tym razem słowa te mogą padać z ust różnorakich Timmermansów, a my będziemy musieli to zaakceptować. Ale jest jeszcze inny problem, dość pragmatyczny. Otóż, co stanie się wówczas, gdy np. owe wspomniane organizacje po prostu się rozpadną? Zapisanie w ustawie zasadniczej naszej przynależności do owych organizacji nakładać będzie na nasz kraj i jego władze trwania w tychże organizacjach. Gdyby ich nie było, wówczas prawo to byłoby martwe. Owszem, można by dokonać wówczas zmiany konstytucji, ale co będzie, gdy naród się na to nie zgodzi? Trwanie w czymś, co nie istnieje, nie jest możliwe, a niebycie w tych organizacjach będzie jawnym łamaniem konstytucji. Jak mawiał jeden z polskich publicystów: „Po prostu pat – oba samce”. Wpisywanie tego punktu do nowej konstytucji, a to nastąpić może po twierdzącej akceptacji przez referendum, będzie stanowić niemały punkt zapalny w naszej konstrukcji ustrojowej. Nie mówiąc już o zapomnieniu o suwerenności i niezależności.
Pułapka szczerzy kły
Podobnie rzecz ma się z pytaniami o gwarancje socjalne, typu 500+ czy wiek emerytalny albo też zasady podziału administracyjnego naszego kraju. Ustawa zasadnicza nie powinna odwoływać się do konkretnych rozwiązań prawnych, gdyż może za kilka czy kilkanaście lat okazać się, że owe 500 zł na dziecko stanowić będzie jakiś śmieszny dodatek. Nie sposób bowiem zagwarantować, że nie nastąpi zasadniczy skok inflacyjny lub finanse państwowe nie będą przeżywać jakiegoś kryzysu. Nieodparcie mam wrażenie, iż konstrukcja pytań referendalnych ma raczej stanowić sondaż myślenia polskiego społeczeństwa przed kolejnymi wyborami, aby w ten sposób rozpoznać zachcianki naszych obywateli i na tę miarę skroić program wyborczy. Nie mam złudzeń, że Polsce potrzeba nowej ustawy zasadniczej, ale na drodze tego referendum nie widzę możliwości jej skonstruowania. I piszę to zasadniczo ze smutkiem.
Ks. Jacek Świątek