Rozmaitości
Źródło: PIXABAY
Źródło: PIXABAY

Pracownicy pilnie poszukiwani

Brakuje rąk do pracy sezonowej - alarmują plantatorzy. Rolnicy martwią się, że owoce w wielu miejscach pozostaną na polu i zgniją. Największy problem to brak pracowników. Polskie rolnictwo potrzebuje ich aż pół miliona.

Ogłoszeń o pracę jest wiele. Zakwaterowanie, dowóz, posiłek - to tylko niektóre z udogodnień. Problem jednak w tym, że oferty pozostają bez większego zainteresowania. Większość osób zniechęcają zbyt niskie zarobki. Za pracę przy zbiorze truskawek pracownik dostanie ok. 1,5 - 2,5 zł za łubiankę. Dziennie na plantacji można zarobić od 150 do 200 zł. Jednak wiele osób nie chce pracować za oferowane wynagrodzenie - woli poszukać pracy w innej branży. Rolnicy starają się pozyskać osoby zza wschodniej granicy. Od połowy maja w życie weszły nowe przepisy pozwalające na zatrudnianie pracowników sezonowych przy zbiorach warzyw i owoców na nowych zasadach.

Potencjalni pracownicy sezonowi dostaną ubezpieczenie wypadkowe, zdrowotne, a nawet macierzyńskie. Ale zatrudniając cudzoziemca, w grę wchodzi procedura wydania pozwolenia na pracę sezonową. I tutaj pojawiają się schody, bo urzędy działające przy wojewodach nie radzą sobie z ich obsługiwaniem. Tworzą się długie kolejki, a pracownicy potrzebni są na już.

– Moi ludzie z Ukrainy są już na miejscu i chcą rozpocząć pracę przy zbiorach. Jednak, aby mogli to zrobić muszę mieć na nich „papierek”, bo inaczej dostanę karę. Na dopełnienie wszelkich formalności potrzeba tygodni. Tymczasem zbiory nie poczekają – podkreśla właściciel gospodarstwa w powiecie garwolińskim.


Możemy przegrać tę konkurencję

 

Rozmowa z Krzysztofem Cybulakiem, sekretarzem Związku Sadowników RP.

 

Do niedawna, by zatrudnić cudzoziemca w rolnictwie, wystarczyło złożyć w urzędzie proste oświadczenie. Teraz to się zmieniło. Od 1 stycznia trzeba uzyskać zezwolenie na pracę sezonową. Jak ocenia Pan te zmiany?

 

Na tragiczną sytuację na rynku pracy w ogrodnictwie wpływ ma kilka czynników. Najważniejsze to konkurowanie o pracownika z innymi branżami, gdzie mogą zarobić więcej i mają stałe zatrudnienie, a nie tak jak u nas – na kilka tygodni czy miesięcy. Nowe przepisy i procedury bez wątpienia skomplikowały sytuację.

 

Proszę przybliżyć, na czym polegają zmiany?

 

Do końca 2017 r. wystarczyło jedno kartkowe oświadczenie o zamiarze zatrudnienia i umowa o dzieło bez dodatkowych kosztów. Natomiast od 1 stycznia 2018 r. wprowadzono kilkustronicowe oświadczenia o danych pracodawcy i pracownika. Trzeba za nie zapłacić 30 zł od każdej osoby. Potem dostajemy zaświadczenie, które wysyłamy pracownikowi na Ukrainę, a on idzie z tym po wizę do konsulatu. Po jej otrzymaniu przyjeżdża do pracy. Wówczas pracodawca ponownie musi jechać do urzędu pracy. Tam rejestruje pracownika, który dopiero wtedy otrzymuje pozwolenie na pracę. Kolejny krok to rejestracja w ZUS i podpisanie umowy o pracę lub zlecenie. Trzeba też opłacić wszystkie podatki. Najgorsze w tym wszystkim są skomplikowane procedury i czas ich trwania. Pierwsze oświadczenia o zamiarze zatrudnienia są weryfikowane już do miesiąca czasu. Instytucje są zasypane papierami. A obsady pracowników do obsługi tych wniosków nie zwiększono. Niektóre urzędy pracy już nie mają gdzie składować dokumentów, a to dopiero początek sezonu zbiorów.

 

W maju weszła w życie ustawa o pomocniku rolnika. Wprowadziła ona obowiązek zgłoszenia do ubezpieczenia w Kasie Rolniczego Ubezpieczenia Społecznego pomocników, którzy będą pomagać rolnikowi przy zbiorach owoców i warzyw.

 

Ustawa ta powstała pod naciskiem ogrodniczych związków i organizacji, a także po kilkumiesięcznych konsultacjach z ministerstwem rolnictwa i ministerstwem rodziny, pracy i polityki społecznej. Umowa ta jest zawierana między producentem a pracownikiem sezonowym. Wprowadza ona możliwość rejestracji pracownika w KRUS, a co za tym idzie – gwarantuje ubezpieczenie chorobowe i wypadkowe przy niedużych opłatach – ok. 184 zł na miesiąc. Pytanie tylko, czy KRUS jest przygotowany na rejestracje tak dużej ilości pracowników sezonowych. Warto też podkreślić, że, załatwiając wszystkie formalności, nigdy nie mamy pewności, iż ten pracownik przyjedzie do nas. Są częste przypadki, że przekroczył granice, ale do gospodarstwa nie dotarł. Pojechał do pracy w inne miejsce lub nawet do innego kraju.

 

Wiele osób mówi, że nowe przepisy o zatrudnianiu cudzoziemców pogrzebią polską produkcję ogrodniczą i zniszczą przedsiębiorczość polskich sadowników i plantatorów? Czy zgadza się Pan z tą opinią czy może to przesadzone?

 

Rząd wprowadził te procedury, powołując się na unijne dyrektyw. Tymczasem pozostałe branże mogą sprowadzać i zatrudniać cudzoziemców na starych zasadach. Ogrodnictwo może konkurować z innymi dziedzinami gospodarki o pracowników pod warunkiem opłacalnych cen za owoce i warzywa, a ponieważ w tym sezonie nie zanosi się na to, przegramy tę konkurencję. Możliwe, że po raz pierwszy owoce zostaną na drzewach lub krzewach.

Naszym zdaniem wszystko powinno się załatwiać w urzędach gmin, a nie w powiatowych urzędach pracy czy powiatowych placówkach KRUS. Przepisy powinny rolnikom pomagać, a nie utrudniać prowadzenie gospodarstw. Wielu z nich nie będzie w stanie przebrnąć tej biurokratycznej machiny i albo nie będą zatrudniać legalnie, przez co narażą się na wysokie kary, albo nie będą mieli kim zerwać owoców. Poradzą sobie tylko duzi i dobrze zorganizowani. Tylko czy o to chodzi?

 

Dziękuję za rozmowę.

MD