Dalsza pacyfikacja Międzyrzeca i wsi wokół miasta – 16 listopada 1918 r.
Do mieszkania kupca Stelika rzucono granat, raniąc go niebezpiecznie, jego sklep zaś obrabowano. Mieszkanie dr. Wysokińskiego, staruszka ciężko chorego na serce, ostrzelano z karabinu. Z domu dr. Zaborowskiego wyciągnięto młodego człowieka, 21-letniego Nikodema Puszkarskiego, który tam się skrył, i rozstrzelano go, zabierając 2 tys. marek, które miał przy sobie. Przechodzącego ulicą 16-letniego chłopca, syna miejscowego kupca Wiećfińskiego, zraniono trzema strzałami i sądząc, że nie żyje, pozostawiono na miejscu. 11-letniego Stefana Marczuka, który się wychylił, zabito wystrzałem karabinowym. Do przechodzącego Jana Kulika, stróża fabryki zapałek, oddano salwę, kładąc go trupem.
Nie darowano fryzjerowi żydowskiemu Jankielowi Mandelbaumowi, który się schronił w ustępie; pozbawiono go życia.
Postępowanie Żydów wobec zwycięzców było różne, ale byli i tacy, którzy sprzyjali Polakom, udzielając im schronienia. Matys Rozenblum napisał później: „Zdołałem ukryć uciekiniera Petruczenkę w spiżarce znajdującej się w kuchni i drzwi tej komórki zamaskować przystawieniem szafki kuchennej. Niemcy rzucili się na mnie z krzykiem: «Gdzie skryłeś Polaka i dlaczego drzwi zamknięte?». Oniemiałem, ale prędko uzyskałem przytomność, boć przecież chodziło o życie ludzkie! Oświadczyłem więc z całą stanowczością, bez względu na mogące wyniknąć z tego powodu skutki, że żaden Polak w tej chwili do mnie nie wpadł, a drzwi moje są zamknięte od wczorajszego dnia”.
L. Gąssowski, który skrył się w mieszkaniu wdowy Jędruchowskiej, udając chorego, wspominał: „Niebawem pod dom przyszedł oddział Niemców z lejtnantem Kwappem na czele w poszukiwaniu ukrytych legionistów [był to zdegradowany komendant miasta, który uciekł do Białej i sprowadził huzarów – JG]. Na odpowiedź przeczącą gospodyni wysłał Kwapp jednego z żołnierzy celem sprawdzenia. Żołnierz, prawdopodobnie Polak, mimo iż zobaczył leżącego w łóżku, oznajmił, że nikogo nie widział”.
Inni Niemcy wykorzystali ks. Augustynowicza jako żywą tarczę, obawiając się, że ktoś z Polaków może strzelić i penetrując ulice, kazali mu iść ze sobą. Ksiądz relacjonował po latach: „gdy na rogu ul. Żelaznej ukazała się gromadka wystraszonych mieszkańców, oficer krzyknął – «ognia!». Przechodząc przez ul. Warszawską ujrzeliśmy parę osób na szosie niedaleko poczty. «Ognia!» – padła drugi raz komenda oficera i dała się słyszeć salwa karabinów. Zdaje mi się, że tym razem ktoś upadł na szosie. Gdyśmy przechodzili obok sądu, ujrzeliśmy parę osób z dala (…). Padła trzeci raz komenda (…). Tym razem została ranna panna Staniszewska z ul. Piłsudskiego”.
Nie tylko Międzyrzec przeżył sądny dzień. Oto relacja uczennicy Janiny Demianiuk: „Ok. 10.00 rano oddział niemiecki wtargnął do wioski Wysokie k. Międzyrzeca, nakazał wydanie broni, różnych drogocennych przedmiotów oraz inwentarza żywego. Młodzież, widząc, na co się zanosi, uciekła gromadnie do lasu. Niemcy, rozwścieczeni biernym oporem mieszkańców, wrzucili do budynków kilkanaście granatów i tym samym spalili większą część wioski. Niektórym gospodarzom zabroniono ratować swoje mieszkanie, aby w ten sposób ukarać opornych. Tak powtarzano kilkakrotnie swoje harce, aby wieś zniszczyć dokładnie. Podczas tych pacyfikacji ojciec mój był nieobecny i chcąc się dostać do domu, musiał czołgać się po polach i łąkach”.
Inna uczennica – Maria Chodźko relacjonowała później: „Po wkroczeniu na przedmieście Stołpno zagrozili Niemcy, że mieczem i ogniem zniszczą całą osadę, o ile nie będzie oddana broń, konie i uprząż w przeciągu 10 minut. Na całym Stołpnie zabierali kury, bieliznę, świnie, pieniądze itp. Jeden Niemiec chciał zastrzelić mego tatusia, już przykładał rewolwer do czoła, bo uważał, ze tatuś jest legionistą, a tatuś był w ubraniu niewolniczym. [jako żołnierz rosyjski dostał się do niewoli austriackiej; dzień wcześniej powrócił do domu – JG]. Ponieważ w ciągu 10 min nie złożono wszystkiego, czego żądano, Niemcy kazali wszystkim mężczyznom wyjść z domów. Potraktowali ich jak zakładników, trzymając cały dzień na placu. Uczennica Eugenia Zaniewicz relacjonowała później, że jej ojciec zdołał się ukryć i wrócił później do domu: „Nadszedł wieczór. Tatuś leżał już w łóżku, kiedy przyszło trezch żołnierzy niemieckich z batalionu śmierci szukać karabinów. Szukali w stoliku, w toaletce i w kufrze. W kufrze znaleźli dwa złote zegarki i je zabrali. A potem pytali: «Wo ist das Geld?» – «Gdzie są pieniądze?». Co podobało się im, to zabrali i poszli”. Inna uczennica Czesława Petruczenko opowiadała później: „W nocy w domu nie wolno było gotować kolacji i zapalać lampy, bo zaraz przychodził Niemiec i rewidował. W domach słychać było okropne płacze, narzekania, a nawet przeklinania”. Można dodać, że ekspedycja huzarów odjechała po południu 16 listopada 1918 r. do Białej, a w Międzyrzecu pozostali tylko dawni Niemcy na powrót uzbrojeni. Bali się nie mniej od sterroryzowanej ludności. Na ul. Lubelskiej ci, którzy tam mieszkali, wynosili z mieszkań, co się dało, pakowali swoje rzeczy na furmanki i wieźli w stronę stacji kolejowej. Obok dworca założono tymczasowe obozowisko. Do 14.00 nakazano złożyć zabraną przedtem broń, grożąc spaleniem miasta. Przestraszona ludność oddała wszystkie karabiny, ale zwycięzcom wydawało się, że to za mało. Chcąc nastraszyć ludność, ok. 15.00 Niemcy podpalili stodołę na ul. Piszczanka, ale na szczęście pożar nie przyjął większych rozmiarów. Wskutek mediacji ks. Augustynowicza ustalono wreszcie sposób poruszania się mieszkańców ulicami – wszyscy idący mieli machać białymi chusteczkami. Wystawiwszy posterunki, Niemcy udali się na nocleg k. stacji kolejowej. Tego dnia według prowizorycznych obliczeń zginęły w Międzyrzecu 44 osoby. Niektórzy ranni mieszkańcy zmarli po kilku dniach.
Józef Geresz